...

/inne/czarna_rozaa.cur

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział Siedemnasty

 
   Wreszcie ferie. Tak, ferie zdecydowanie mi się przydadzą. Muszę odpocząć, bo każdy zauważa, że chodzę przemęczona ostatnimi czasy. A mój wygląd ich tylko w tym utwierdza. Silne wory pod oczami, które są wynikiem nieprzespanych nocy naprawdę niepokoją moich przyjaciół, ale nic na to nie poradzę, iż ktoś na górze zdecydował się ukarać mnie bezsennością i zupełnie nie mam zielonego pojęcia dlaczego. Nie wiem co źle zrobiłam, ale życie już takie jest. Niesprawiedliwe i przykre. Od razu za brakiem snu idzie kompletny brak siły na cokolwiek. Nie pamiętam, kiedy czesałam swoje biedne włosy, które od jakiegoś czasu są wielkim, pokręconym bałaganem. Nie tak, że mi to przeszkadza. Serio.
   Moje życie po odejściu Louisa stało się ogólnie okropnym bajzlem. Nie potrafię znaleźć sobie jakiegoś niemęczącego zajęcia, które pomogłoby mi w nie myśleniu o chłopaku z niebieskimi oczami. Starałam się, jednak to i tak nie pomagało. Zdawało się być jeszcze gorzej. To śmieszne, że doprowadziłam się do takiego stanu. Nie chciałam, uwierzcie. Nawet nie wiem jak to się stało, to nadeszło tak nagle. Przerażam sama siebie, bo wydaje mi się, że uzależniłam się od intruza, który wtargnął do mojego życia i nie chciał się wcale odczepić z czego na początku nie byłam zadowolona, ale czas wszystko zmienił. Louis nie opuszczał mnie praktycznie na krok, zachowywał się jak jakaś pieprzona guma do żucia przylepiona do podeszwy buta, za nic nie chciała się odkleić, jednak w końcu postanowiła to zrobić w najmniej spodziewanym momencie. To smutne, a zarazem bardzo frustrujące, że poświęciłam mu praktycznie każdą minutę swojego wolnego czasu, gdy było mu źle, martwiłam się o jego życie, mając gdzieś swoje własne. Byłam na jego każde zawołanie, a on to wiedział i może nawet wykorzystał. Nie wiem co jest prawdą. W końcu tak po prostu Louis usunął się z mojego życia na prawdopodobnie...zawsze i to chyba jedno z najlepszych rozwiązań jakie mogłyby być, ale nie koniecznie dla mojej osoby. Chociaż już sama nie wiem. Jedyne czego jestem pewna to fakt, że zagubiłam się w swoich myślach, uczuciach czy czynach. Wszystko zmienia się i nie koniecznie na lepsze, ale jestem świadoma tego, że trzeba sprawić, by było lepiej. Nie można tylko gadać i mieć nadzieję, że wszystko samo tak po prostu się poprawi. To tak nie działa. Trzeba być pozytywnie nastawionym i co najważniejsze mieć chęci do zmiany, lecz nie jestem do końca pewna czy tak potrafię. Chcę wyrzucić Louis'a z głowy, ale to naprawdę bardzo trudne, gdy wiem, że nie jest mi wcale obojętny, a ten fakt mnie dość bardzo przeraża i dobija.
   Siedząc przez dłuższy czas na sofie i myśląc o tym wszystkim, uświadomiłam sobie coś naprawdę bardzo, bardzo ważnego. Mam ochotę płakać i wrzeszczeć na cały dom, bo świadomość, że poczułam coś o co wcale się nie prosiłam i czego nie chciałam, uderzyła we mnie podwójną siłą. Miałam wrażenie, że stąpam po cienkim lodzie, który za chwilę się złamie. To naprawdę nie jest przyjemne, wcale. Pragnę, żeby Louis wrócił, chcę znów go zobaczyć i przytulić, jednak wiem, że nie mogę tego od niego wymagać i wiem, iż nie wróci, a to chyba serio boli.
   Zanim się zorientowałam, wzięłam w drżącą dłoń telefon i wybrałam numer Tomlinsona. Skarciłam samą siebie w myślach za pochopne czyny. To nie jest w moim stylu, na pewno nie. Więc dlaczego to do cholery zrobiłaś?!-krzyczał głos w mojej bolącej głowie.
   -Halo?
   Zacisnęłam mocno telefon w dłoni, gdy drugą złapałam koc, którym jestem przykryta; wypuściłam ze świstem drżące powietrze z ust. Odebrała  dziewczyna, a najlepsze jest to, że znam jej głos bardzo, bardzo dobrze. Kurwa mać. Lena, to Lena.
   -Halo-powtórzyła zirytowana ciszą po drugiej stronie słuchawki. Prawie się odezwałam. Prawie. Szybko nacisnęłam czerwoną słuchawkę i odrzuciłam telefon na poprzednie miejsce jakim jest stolik na kawę. Wplotłam dłonie we włosy, próbując przetworzyć nową informację. Cholera. Dlaczego Lena ma telefon Louis'a?! Jakim cudem?! Boże, ona i on chyba nie są... eee, nie, na pewno nie. Louis nie jest aż tak głupi, żeby kręcić z taką kretynką. Chociaż teraz już sama nie wiem. Oszaleje jeśli zaraz stąd nie wyjdę!
   Zebrałam dupsko z bardzo wygodnej sofy i pobiegłam na górę do swojego pokoju. Wyciągnęłam z szafy czarne jeansy i koszulkę nadającą się do klubu, żeby po chwili wcisnąć się w te rzeczy. Uczesałam od bardzo długiego czasu włosy, więc wyglądałam w miarę stosownie. Nie tracąc czasu wróciłam na parter, udając się do wyjścia, przedtem biorąc telefon z salonu. Wsunęłam na ramiona długi, czarny płacz, który jest moim ulubionym i czarne trampki. Nie myślałam o tym, że jest śnieg. Tak naprawdę miałam to serio gdzieś. W przedniej kieszeni moich spodni wylądował I phone z potłuczoną szybką i parę drobnych na bilet autobusowy i shota, może dwa. Nie wiem.
   Wyszłam z domu, trzymając w dłoni kluczę i zamknęłam drewnianą powłokę znaną jako drzwi. Metal włożyłam do kieszeni, gdzie znajduję się reszta rzeczy. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się lodowatym powietrzem, które wywołało w moim ciele dreszcze, mimo że jestem dosyć ciepło ubrana. Nie przeszkadza mi to jakoś specjalnie, ale nie przepadam za tą porą roku. Zimy w Las Vegas są bardzo ostre, lodowate, jednak to akurat lubię, co jest najprawdopodobniej dziwne. To przyjemne, kiedy czuję jak chłodne powietrze tworzy bańkę, w której mnie zamyka. Może to nienormalne, nie obchodzi mnie to. Minusy są takie, że ściemnia się bardzo wcześnie, a po zmroku w dzielnicy, w której ja mieszkam nie jest bezpiecznie, ani trochę. Nie raz ktoś został napadnięty czy choćby pobity. Wcześniej tak tu nie było, kilka lat temu ta ulica była jedną z najbezpieczniejszych, wszystko zmieniło się z biegiem czasu jak większość rzeczy. Naprawdę.
   Po dłuższym czasie chodu znalazłam się na skrzyżowaniu ulicy, której nazwy nie pamiętam; tam jest przystanek autobusowy. Bez jakiegokolwiek zastanowienia podeszłam do rozkładu jazdy, aby sprawdzić, który z pojazdów jedzie w miejsce, gdzie chcę się znaleźć i o jakiej godzinie. W końcu udało mi się odnaleźć wzrokiem ten odpowiedni. Wymruczałam coś pod nosem, patrząc na godzinę w telefonie. 18.00. Jeszcze piętnaście minut. Fantastycznie, co będę robić przez ten czas? Nie mam nic do roboty, szlag by wziął te głupie autobusy. Nienawidzę ich.
   Zrezygnowana i zdecydowanie niezadowolona siadłam na ławce, wbijając wzrok swoje ręce, które są lodowate. Nie wzięłam rękawiczek, cóż za pech.
   Westchnęłam, chowając je do kieszeni płaszcza, gdy zaczęłam się rozglądać po okolicy. Ogołocone z liści drzewa, które obecnie gdzie nie gdzie są pokryte intensywnie białym puchem; pomiędzy nimi latarnie oświetlające opustoszałą ulicę przede mną. Niebo jest zachmurzone, z chmur zaczął padać śnieg, jego płatki spadają na moją głowę i ubrania, które zaczynały być powoli mokre.
   -Jak ja to uwielbiam.-wymamrotałam pod nosem, wgapiając się w niedużą plamę na spodniach w miejscu kolan. Zamknęłam oczy, kiedy zerwał się równie lodowaty jak pora roku wiatr, rozwiewający moje włosy, przez co latały one we wszystkie strony świata. To takie odprężające i miłe.
   Zmarszczyłam brwi, gdy tylko poczułam zdecydowanie coś dziwnego. Coś takiego jakbym była przez kogoś obserwowana. Co jest?
   Uniosłam głowę, patrząc na alejkę po drugiej stronie ulicy. Zdenerwowanie i niepewność rosło we mnie z każdą nędzną sekundą, kiedy zawiesiłam spojrzenie na zasłoniętym w połowie przez cień mężczyźnie, stojącym przy murze. Nie byłabym w stanie zobaczyć jego twarzy, gdyż akurat na nią padał cień, poza tym byłam pewna, że miał na głowie kaptur. Dałabym sobie rękę uciąć. Tamta osoba nie byłaby na tyle głupia, żeby go nie mieć.
   Patrzyłam wciąż w to samo miejsce i wiedziałam, że złapałam z nim kontakt wzrokowy, mimo że nie widziałam jego oczu. Przełknęłam głośno ślinę, nie jestem pewna czy się boję, ale jeśli moje ręce drżą, to pewnie tak. Cholera jasna.
   Wszystkie dźwięki charakterystyczne dla tego miejsca złączyły się w jedność, tworząc niespójną melodię, będącą torturą dla moich uszu, a serce zaczęło bić tak szybko, że prawie wyskoczyło mi z piersi. Zacisnęłam powieki. Niech mnie ktoś stąd zabierze, z dala od niego, błagam.
   Do moich uszu doszedł dźwięk nadjeżdżającego samochodu, który po ułamku sekundy zatrzymał się z piskiem opon. Wzdrygnęłam się, mając wciąż spuszczoną głowę. Nie chciałam sprawdzać kto właśnie wyszedł z auta, bałam się.
   Czyjeś buty uderzające o zamarznięte podłoże odbijały się jak echo w mojej głowie coraz głośniej, co powodowało, że zrobiłam się co najmniej biała jak ściana. Proszę, proszę, proszę, niech ten ktoś nie podchodzi do mnie, niech odejdzie i zajmie się swoimi sprawami.
   -Victoria?- Matt, to Matt. Spokojnie. Wdech i wydech, jest już wszystko dobrze- Victoia, wszystko okej?- Co? CO? On serio o to pyta?
   Uniosłam głowę i spojrzałam w jego ciemne oczy, w których widać zmartwienie. Zmrużyłam oczy nie spuszczając z niego wzroku. Matt diametralnie zmienił swój wyraz twarzy. Wiedział, że jestem wyprowadzona z równowagi.
   -Ty pieprzony dupku-zaczęłam z przerażającym spokojem w głosie-Wystraszyłeś mnie! Po cholerę się tak zakradałeś?!-wybuchłam, zaczynając się trząść z zimna. Dopiero teraz poczułam jak lodowato jest na zewnątrz. Matko-Uh, czemu tu tak zimno?
   -Może dlatego, że mamy Grudzień?- wywrócił rozbawiony oczami.
-Ta, nie da się przeoczyć-bąknęłam, wstając i otrzepując spodnie z osiadłego na nich śniegu. Wyprostowałam się i spojrzałam przez ramię przyjaciela, wracając wzrokiem w miejsce, gdzie stał ten podejrzany typ. Przełknęłam z trudem ślinę. Nie było go już. Czyżby się wystraszył? Może czeka do momentu, kiedy będę sama? Boże. Nie mogę myśleć. Przestań!
   Matt otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale mu w tym przeszkodziłam.
-Podwieziesz mnie?
   -Mmm,  a gdzie?- skrzyżował dłonie na klatce piersiowej, obserwując mnie i nawet nie mrugając przez długi czas. Ty, dobry jest!
 -Ja… uhm, do klubu-wyszczerzyłam się. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że zdobyłam się na sztuczny uśmiech, kiedy przed chwilą była tak okropna sytuacja. To w moim przypadku wyczyn.- Dziś piątek i chce się zabawić!- zaśmiałam się na widok jego zaskoczonego wyrazu twarzy- Co? Zaskoczony?
   -Baaardzo, serio. Cholera! Wow!- kręci głową z niedowierzaniem, na co wywróciłam teatralnie oczami-Postanowiłaś pozostawić neandertala w spokoju i wrócić do bycia Victorią? -uśmiechnął się wrednie-Postępy, kochanie.
   -Uważaj, bo załatwię randkę Alison z kapitanem drużyny- zagroziłam mu palcem.
-Nie zrobisz tego-wymamrotał, spuszczając wzrok na swoje buty.
  -Cholera, jesteś w niej zakochany po uszy-westchnęłam i poklepałam go po ramieniu-Masz rację, nie zrobiłabym tego, a zwłaszcza przyjacielowi cipie. Nie jestem suką dla przyjaciół.
  -Dobra, podwiozę cie… a nie wolisz jechać ze mną i Alison? Właśnie po nią jechałem- wskazał kciukiem na swój samochód.
 -Z chęcią-uśmiechnęłam się szczerze. Powiedziałam prawdę, poza tym też jak najszybciej chcę zniknąć z tego miejsca-Masz zamiar jej powiedzieć o tym, co do niej czujesz?- uniosłam brwi, idąc za chłopakiem do auta.
   -Zamierzam-wsiadł do Lange Rovera, a ja za nim, siadając na tylnym siedzeniu.



    Matt przyniósł drinki, zamawiając czwartego dla Liam'a, który przyłączył się do nas dosłownie przed sekundą. Starszy brat przywitał się z uśmiechem na twarzy i usiadł obok, całując mnie w policzek. Przygryzłam wargę, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. Puścił mi oko, a ja natychmiast mocno się zarumieniłam, na co Alison lekko dźgnęła palcem mój brzuch, bym na nią spojrzała. Gdy tylko to zrobiłam, poruszała śmiesznie brwiami. Wywróciłam teatralnie oczami. Doskonale zrozumiałam, co chciała mi przekazać, jednak starałam się tego nie okazywać. Nachyliła się do mojego ucha, cicho chichocząc.
   -Nooo dalej, zabaw się-szepnęła i odsunęła się, zostawiając mnie onieśmieloną i czerwoną jak burak. Co się ze mną dzieje? Potrzebuję alkoholu. Cholera.
   Młodszy Payne podał mi i bratu drinki, zanim poszedł na parkiet razem z Alison. Widziałam jak ten chłopak toczy ze sobą walkę czy zapytać moją przyjaciółkę o taniec, ale na szczęście w końcu zdecydował się to zrobić, czego wcale nie pożałował. Dziewczyna pisnęła i skinęła głową, natychmiast się zgadzając. I tak oto zostałam sam na sam z Liam'em, patrzącym mi prosto w oczy. Przyłożyłam do ust słomkę, wsuwając ją powoli do ust. Zaczęłam ciągnąc ostry płyn, który po chwili znalazł się w mojej buzi. Przełknęłam go, krzywiąc się. Kurde mocne to to.
   Liam zareagował śmiechem, kiedy ciągle piłam, mimo że wcale to nie było dobre. Na jego miejscu zrobiłabym dokładnie to samo, ale serio chciałam się wyluzować. Było mi to potrzebne.
   Odłożyłam pustą szklankę na stolik, a mój towarzysz chwilę później. Czułam miłe ciepło w brzuchu, które zaczęło się powoli rozprzestrzeniać po reszcie ciała. Prawda jest taka, że nie pamiętam, kiedy ostatnio piłam alkohol, a poza tym nie mam zbyt mocnej głowy do niego, więc ten drink stanowczo wystarczy, bym była wstawiona. Jednak postanowiłam zamówić sobie i Liam'owi jeszcze po jednym. Szatyn oczywiście chciał iść ze mną, mówiąc, że będzie mi raźniej. Wywróciłam oczami. Wiedziałam, że nie chce zostawiać mnie samej już lekko pijanej. Matt na pewno mu mówił do czego jestem zdolna w takim stanie, a to jest serio śmiechu warte. Tak czy siak, mimo nalegań Liam'a poszłam do baru sama.
   Przeciskałam się przez spocone ciała z niezadowoleniem wyrysowanym na twarzy. Nie przepadam za tym, z resztą...kto to lubi? Dotykanie mokrych ubrań od potu jest ohydne. Uhh.
   Potknęłam się o własne nogi i prawie moja twarz zetknęła się z podłogą. Prawie. Wpadłam na czyjeś ciało z jękiem.
-Upsss- zachichotałam, wpatrując się w naszyjnik z krzyżem widniejącym na zwykłej czarnej koszulce z krótkim rękawkiem. Chciałam spojrzeć na twarz chłopaka, na którego wpadłam, ale ta ozdoba była jakoś bardziej ciekawsza i dziwnie znajoma.
   -Victoria?- niski i jak zawsze ochrypły głos. Oblizałam usta, przenosząc wzrok na intensywnie zielone i zdziwione oczy- Co ty tu robisz? Ty jesteś pijana?- zaciągnęłam się powietrzem i wybuchłam śmiechem. Kręcąc głową zaczęłam odchodzić w stronę baru. W moją stronę szedł Zayn, trzymający kieliszki w przeźroczystym płynem. Spojrzał na mnie z czymś dziwnym w oczach.
   -Yooolo ziomuś- zaśmiałam się i klepnęłam go w ramię, mijając. Wreszcie dotarłam do baru, nie zwracając uwagi na wywiercające moje plecy spojrzenia dwójki chłopaków. Zamówiłam dwa mocne drinki o jakieś popieprzonej i zboczonej nazwie. Barman zaśmiał się z mojego komentarza, którego ja nie pamiętam. Czy ja już jestem pijana?
   Chłopak o brązowych oczach i blond kręconych włosach podał mi zamówienie, nie mówiąc nawet bym pokazała dowód, świadczący o tym ile ma lat, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna. Posłał mi przyjazny uśmiech.
   -Jesteś naprawdę zabawna i trochę...wstawiona-zauważył.
-Mmm, może troszkę- zachichotałam, wręczając mu należne pieniądze- Jak masz na imię... o ile mogę wiedzieć?- uformowałam usta w literę "o". To musiało być śmieszne, bo blondyn znowu się zaśmiał.
   -Jeśli ci powiem będę musiał cie zabić-zażartował, chyba. Ale nie wygląda na kogoś kto macza palce w czymś nielegalnym i złym jak na przykład morderstwo. Jednak wygląd jest bardzo, bardzo mylący, a ja pijana.
-Uuu, zabiłeś kiedyś kogoś?- walnęłam prosto z mostu. Jestem niemożliwa pod wpływem alkoholu. Nie potrafię trzymać języka za zębami.
   -Tak, muchy- wzruszył ramionami, a ja wytrzeszczyłam oczy, nie dowierzając.
-I policja cie nie poszukuje?- zaśmiałam się
   -No nie wiem- uśmiechnął się szeroko-Jestem Ashton- przedstawił się.
-Victoria-na mojej twarzy pojawił się uśmiech- Będę musiała cie zabić, chyba, że dasz mi swój numer-westchnęłam.
  Ashton oblizał usta i skinął głową, zgadzając się. Nie mogłam nie zauważyć rozbawienia w jego oczach. Wziął do ręki serwetkę (jakże oszczędnie) i długopis. Napisał zapewne swój numer na białym materiale, który chwilę później mi wręczył.
   -Nie chciało mi się szukać kartki, sory- zaśmiał się cicho pod nosem. Zauważyłam, że gość jest dość...radosny-Czekam na telefon, albo wiadomość- puścił mi oko, po czym wrócił do swoich obowiązków.
   Schowałam serwetkę do tylnej kieszeni spodni, żeby następnie wziąć do rąk szklanki z drinkami. Czym prędzej wróciłam do Liam'a, który złapał mnie w talii, gdy traciłam równowagę.
   -Co tak długo, mała?- spytał, kładąc brodę na mojej głowie. Przytula mnie od tyłu, co jest takie słodkie.
-Zagadałam się z barmanem, zrobił nam chyba najbardziej zboczone drinki z całego menu-zachichotałam, odchylając głowę w bok, kiedy poczułam usta Liam'a na swojej szyi. Przygryzłam dolną wargę i zamknęłam oczy, gdy tylko zaczął zostawiać mokre pocałunki na rozgrzanej skórze. Nie mogłam powstrzymać się od cichych westchnień, ponieważ było mi naprawdę przyjemnie.
   -Zatańczymy?- mruknął do mojego ucha, którego płatek delikatnie przygryzł .
-Z chęcią, Li-uśmiechnęłam się i złapałam jego dłoń, prowadząc na parkiet. Zobaczyłam w tłumie Matt'a i Alison, tańczących do wolnej piosenki, która obecnie teraz leci. Ich czoła są złączone, a uśmiechy na ich twarzach szerokie. Mój przyjaciel ewidentnie pragnął ją pocałować, ale wahał się, dlatego postanowiłam mu nieco pomóc. Przechodząc obok przyjaciół, szturchnęłam tyłkiem szatyna, przez co przesunął się do przodu i chcąc nie chcąc przycisnął swoje usta do tych Alison, która wcale go nie odepchnęła. Położyła dłonie na jego policzkach, gdy on na jej talii, przesuwając się bliżej. Zaczęli się migdalić, a ja uśmiechać triumfalnie. Wiedziałam, że ciągnęło ich do siebie z każdym dniem coraz bardziej. Zauważyłam, że oboje od dłuższego czasu patrzyli na siebie NIE jak przyjaciele. Jestem szczęśliwa, iż doszło wreszcie do pocałunku pomiędzy tą dwójką i naprawdę chcę, by byli razem, bo pasują do siebie.
   -Widzę, że robisz jako swatka-zaśmiał się Liam, patrząc na swojego młodszego brata-Dobrze zeswatałaś tą dwójkę, pasują do siebie-idziemy dalej w głąb sali.
-Wiem-wyszczerzyłam się, stając w miejscu razem z szatynem-Może faktycznie powinnam zostać swatką-przygryzłam dolną wargę, gdy położył na mojej talii dłonie, przysuwając mnie bliżej siebie. Owinęłam rękami jego szyję, patrząc mu ciągle w oczy, które tak ładnie błyszczą. Oblizał usta, przybliżając twarz do mojej, gdy stanęłam na palcach. Liam musnął delikatnie moje wargi, po czym przygryzł tę dolną. Jęknęłam cicho, prosząc o więcej, więc to dostaje. Całujemy się zachłannie i nie jestem całkiem świadoma tego, co dzieje się w tej chwili, jednak podoba mi się. Chciałam się odprężyć, zabawić, dlatego to robię. Poza tym Liam jest cholernie przystojny i chyba zainteresował się moją osobą.
   W końcu oderwaliśmy się od siebie i zaczęliśmy tańczyć w rytm wolnej muzyki. Payno wciąż ma ręce na moim wcięciu w talii, gdy ja na jego szyi. Bujamy się na boki, uśmiechając i patrząc sobie w oczy. Odkąd weszliśmy na parkiet czuje się ciągle przez kogoś obserwowana jestem stuprocentowo pewna, że to nie Harry czy Zayn. Wypalający wzrok na moim ciele jest tak bardzo nieprzyjemny i rozpraszający. Nie mam zielonego pojęcia kto do cholery patrzy na mnie tak nienawistnie. To robi się nieprzyjemne.
   -Liam, możemy już siąść?- szepnęłam. Skinął głową i odsunął się trochę, po czym owinął mnie ręką w pasie. Wróciliśmy do naszego stolika, tym razem usiedliśmy naprzeciw siebie, bo Matt i Alison zajęli miejsca. Zerknęłam na stolik, gdzie były dwa nieruszone shoty. Spojrzałam na przyjaciółkę, która uśmiechnęła się i skinęła głową, dając znać, że to dla mnie i Liam'a. Wzruszyłam ramionami i chwyciłam jeden z szklanek. Wypiłam jego zawartość krzywiąc się, gdy czułam palący płyn w gardle. Matko, to dopiero mocne. Kurwa mać.
   -I bardzo proszę cie Boże, żebym w sobotę rano obudził się bez kaca i z pełnym portfelem.-bąknął Liam, trzymając swojego shota. Westchnął i zaczął go pić.
   Patrzyłam na niego, próbując się nie roześmiać. Tak, starałam się, ale na marne. Jego wypowiedź sprawiła, że wybuchłam głośnym śmiechem. Zaraz za mną dołączył Matt z Alison.
   Ucichłam, gdy napotkałam wzrokiem chłopaka o ciemnych włosach ułożonych w Quiffa. Jego jasne i nienawistne oczy wpatrywały się w moje. Żołądek zrobił koziołka, a serce postanowiło urządzić sobie jakiś wyścig, co było naprawdę nieprzyjemne. Widziałam już tego gościa, zaczepił mnie. Boże.

   Przechodziłam obok jakiegoś czynnego sklepu, co mnie zdziwiło, bo nigdy tu go nie widziałam. Cóż, może jestem ślepa?
   -Co złotko idziesz tak sama?- spojrzałam na idącego obok mnie chłopaka o kruczoczarnych włosach.
-Nie twoja sprawa, dupku.-starałam się go jak najszybciej zbyć.
   -Mmm, zadziorna, lubię takie
-Palancie odpieprz się!
   Nagle zostałam przyparta do ściany sklepu.

   Idąc wzdłuż zapalonych lamp, zauważyłam stojącą przy jednej z nich zakapturzoną osobę. Starałam się ją ominąć, jednak bez powodzenia, gdyż wlazła mi pod nogi.
   -Co do cholery?!
-Tęskniłaś..skarbie?- jednym ruchem zdjął kaptur. Czarnowłosy chłopak, ten, którego wcześniej oplułam… świetnie! Jeszcze tego brakowało.
   -Daj mi spokój!
-Nie tym razem, złotko- natychmiastowo podniósł mnie i zarzucił na ramię. Zaczęłam krzyczeć jak i wierzgać rękami oraz nogami, próbując zrobić cokolwiek w swojej obronie.

   Przełknęłam z trudem ślinę, kiedy zobaczyłam z przedniej kieszeni jego spodni broń. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę w jakich tarapatach byłam i jak bardzo niebezpieczną jest człowiekiem. Jestem wdzięczna osobie, która zdecydowała się mnie ukarać bezsennością, bo tamte spotkania mogły zakończyć się naprawdę tragicznie.
   Gdy tak na niego patrzyłam, zrozumiałam naprawdę istotną rzecz. On jest bratem Lucasa. Pieprzonym bratem rodzonym. Podobieństwo pomiędzy Luckiem a nim jest przerażająco duże. Cholera. Czego oni wszyscy ode mnie chcą?!
   Gwałtownie wstałam z miejsca, zwracając na siebie przyjaciół.
-Źle się czuję, pójdę już- powiedziałam cicho, starając się nie niepokoić grupy.
   -Okej-odezwała się Alison- Tylko zadzwoń jak wrócisz do domu, dobrze?
Skinęłam głową, uśmiechając się słabo. Pożegnałam się i szybko opuściłam klub, nie patrząc za siebie. Bałam się to zrobić.



   Cisza. To jedyny dźwięk panujący w tej okolicy-mrożący krew w żyłach. Jej jadowita obecność chciała rozszarpać moje bębenki, robiąc to w najokrutniejszy możliwy sposób jaki tylko zna.
   Skanowałam uważnie wzrokiem ponury pejzaż, otaczający mnie wokół. Gwiazdy wraz z księżycem oświetlają czarne jak smoła niebo. Drzewa i krzewy są okrutnie zamrożone, a puszysty i gęsty śnieg służy za okrycie lodu jaki znajduje się pod nim.
   Przeniosłam wzrok na opustoszały plac zabaw, którego stan nie należy do odpowiednich. Jedna z pary huśtawek leży na zamarzniętej ziemi, drabinki nie mają pary szczebelków, a bujany konik jest oddzielony od sprężyny.
   Minęłam kilka zamkniętych sklepów, po czym skręciłam w ciemną alejkę, uderzając butami o chodnik. Gdybym tylko wiedziała, że nie powinnam tu wchodzić. Znalazłam się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.
   Moje nogi gwałtownie się zatrzymały, a oddech znacznie przyspieszył, gdy mój wzrok zarejestrował trójkę zakapturzonych mężczyzn, stojących przy leżącym nastolatku, który kulił się z bólu, gdyż został mocno poturbowany. Jeden z zamaskowanych, najwyższy z tutaj obecnych kucnął nad chłopakiem wpatrując się w niego.
   Szybko schowałam się za jednym ze śmietników, z których nie pachnie zbyt ładnie. Musiałam zostać niezauważona jak do tej pory mi się to udało. Ignorowałam smród, bijący z pojemników na śmieci; teraz nie byłam na tym skupiona, a na osobach stojących kilka metrów przede mną.
   -Wiesz jak kończą ludzie, wiedzący zbyt dużo, prawda Daryl?- spytał mężczyzna znajdujący się nad poszkodowanym.  Jego szorstki i zachrypnięty głos wywołał u dołu moich pleców dreszcz, który po chwili przeszedł przez całe ciało. Czułam nudności i o dziwo również strach, słysząc ten ton. Przed wami pierdolony dupek, Lucas Brwon proszę państwa.
   Daryl pokiwał powoli i niepewnie głową. Z jego ust wyleciał żałosny jęk. Bał się.
-A więc wiesz, że muszą być likwidowani-Lucas wstał, zdejmując swój kaptur. Było mu gorąco?
   Wywróciłam oczami na swoją głupotę.
-Proszę nie-pisnął.
   -Stary zachowaj trochę godności i nie kwicz jak pojebany- odezwał się inny z tej całej pokręconej bandy. Jego rude włosy wychodziły z kaptura.
   -Dobra koniec tego gówna-syknął mój były przyjaciel , wyciągając pistolet z tylnej kieszeni swoich spodni. Skierował broń na głowę Daryl’a i odblokował ją, uśmiechając się szyderczo.
   Zaciągnęłam się powietrzem. O cholera, cholera. On go zabije kurwa mać! Będę świadkiem zabójstwa, a to oznacza tylko pierdolone problemy! Mój pech nie zna granic. Jezu.
   -Chciałeś jeszcze tyle zrobić, byłeś bardzo dobry w tym co robiłeś- Lucas ciągnął dalej swoją wypowiedź, dobijając jeszcze bardziej jego ofiarę- A widzisz… trzeba było zając się swoją pierdoloną dupą McColm- zacmokał, a następnie zaśmiał się wrednie. Pociągnął za spust, a głośny huk rozbrzmiał po okolicy.
   Przeniosłam wzrok z Lucas’a na sztywne ciało Daryl’a. Nie żyje. Otworzyłam buzię, z której wydostał się głośny pisk. Kurwa. Kurwa! Nie, nie, nie.
   Zatkałam dłonią usta, a po moich policzkach spłynęły łzy, gdy wszyscy żywi spojrzeli w moją stronę. Usłyszałam oschły śmiech Lucasa, który zabił drugą osobę tak po prostu bez żadnych skrupułów. Wzdrygnęłam się, czując cholerne przerażenie. No to po mnie.
   -Pokaż się, kochanie- zażądał, gdy oparł się o ścianę jakiegoś starego magazynu- Wstań-powiedział ostrzej.
   Jęknęłam, wiedząc w jak dużych tarapatach się znajduję. To już serio koniec mojego życia?
-Wstań kurwa!- syknął zirytowany czekaniem.
   Cała roztrzęsiona wstałam, dławiąc się własnymi łzami. Zatrzymałam na nim wzrok, a na jego twarz pojawił się wredny uśmieszek.
   -No, no, no, kogo my tu mamy. Victoria Williams, cholerna kurwa samego Louis Tomlinsona we własnej osobie. Jak widzę nie nauczyłaś trzymać się z dala od problemów, księżniczko-przekręcił głowę na bok, śmiejąc się.
   -Nie mów tak do mnie-syknęłam, odzyskując odwagę.
-Zadziorna jak zawsze… Popełniłem błąd, nie sprawdzając okolicy, ale wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, czyż nie?
   -Oczywiście, ale czasem powód jest taki, że jesteś idiotą i podejmujesz złe decyzje-prychnęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
   -Powiedziałaś, że jestem kim? Idiotą?- uniósł brwi.
-Przepraszam, że obraziłeś się o nazwanie cie idiotą. Myślałam, że już to wiesz, serio.  Poza tym… Lucas, hej! Idiota to nie wyzwisko to diagnoza, więc nic ci raczej nie pomoże, przykro mi-wydęłam dolną wargę. Cholera skąd u mnie taka odwaga, która pogarsza z każdym wypowiedzianym słowem moją obecną sytuację?
   -Suka-warknął, podchodząc do mnie, na co automatycznie cofnęłam się kilka kroków.
-Nie jestem suką, jak to powiedziałeś. Jestem po prostu zbyt otwarta na mówienie prawdy, koleś.
   -Dosyć tego kurwa!- wrzasnął-Zostaniesz tak samo potraktowana  o jak ten tutaj!- wskazał na ciało Daryl’a- Przykro mi, że skończysz jak gówno-syknął, stojąc tuż przede mną.
   -Chciałabym tracić kilogramy tak szybko, ja ty tracisz cierpliwość. Ogarnij się, Lucas.
Rudowłosy stojący za Brownem pokłada się ze śmiechu.
   -Zamknij się, Ed!- spojrzał na niego, a później na mnie, kiedy jego człowiek posłuchał go i ucichł, mimo to nadal się uśmiechał.- Chcesz jeszcze coś powiedzieć?- przyłożył pistolet do mojego brzucha, na co zaciągnęłam się powietrzem, ale odwaga wcale nie zniknęła, a to chyba dobrze.
   -Pierdol się- syknęłam, unosząc gwałtownie kolano, które spotkało się z kroczem tego gnoja. Jęknął, zaciskając powieki. Skulił się i wypuścił broń z ręki, by złapać się za bolące miejsce. Wykorzystałam ten czas, gdy upadł na kolana. Zerwałam się do ucieczki, czując na sobie jego spojrzenie.
   -Złapcie ją do kurwy!- wrzasnął, a jego orszak posłuchał od razu i ruszył w pogoń za moją osobą. Odwróciłam się na chwilę, by spojrzeć na Lucas’a. Został z nim Ed, jak go nazwał. Reszta biegła za mną. Potknęłam się  o kamień i wylądowałam twarzą w śniegu. Niemal od razu wstałam, kontynuując ucieczkę, przedtem patrząc na zakrwawioną rękę. Wbiegłam do lasu.



~Przeczytałeś/aś, zostaw komentarz xo