...

/inne/czarna_rozaa.cur

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział Dziewiętnasty cz. Druga

Leżałam w szpitalu od tygodnia. Dzisiaj był dzień, w którym wrócę do domu. Tak naprawdę to chciałabym. Przez tych idiotów jest to niemożliwe. Moja rodzina myśli, że nie żyję. A może to dobrze? Tego nie wiem, ale jestem pewna tego, że będę dbać o ich bezpieczeństwo. Mam nadzieję, że ten pieprzony dupek Tomlinson mi w tym pomoże. Dzisiaj ma szansę.
-Jak się czujesz Victoria?- do moich uszu dobiegł głos Harry'ego.
-Napewno lepiej niż wyglądam-zażartowałam.
-Nie jest tak źle. Uwierz mi.
-Jakoś ci nie wierze.-uśmiechnęłam się.-Jest z tobą Louis?
-Nie. Miałem nadzieje go spotkać tutaj. Niall mówił, że wyszedł wczoraj i nie wrócił.
Louis nie wrócił na noc do domu... dlaczego mnie to nie dziwi..?
-Napewno nic mu nie jest. Z czego go znam to takie numery zdarzają mu się bardzo często.
Patrzyliśmy z Harry'm na siebie przez chwile. Ciszę panującą w pomieszcznieu przerwał dziwięk otwieranych drzwi i krzyki. W szpitalnej sali pojawił się Tomlinson. Był kompletnie zalany.
-Nie pierdol że w takim stanie prowadziłeś samochód!-wrzasnął zielonooki
-P..prowadziłem i chuj ci d-do tego. Vicky kochanie, wychodzimy. Teraz.
-Ona nigdzie z tobą nie idzie.- znikąd w pomieszczeniu pojawił się Liam.
Co tu sie do kurwy dzieje? Po co oni tutaj przyjechali? Co takiego wydarzyło się, że Lou jest pijany? Dlaczego wsiadł do samochodu pod wpływem alkoholu?
Poczułam szarpnięcie za ramię.
-Vicotria, wstawaj. Wychodzimy.- szatyn wycedził przez zaciśnięte zęby.
Byłam kompletnie zdezorientowana. Zalany Tomlison, Liam wrzeszczący na chłopaka, który aktualanie mną szarpał i Harry.
Uścisk na moim ramieniu wzmocnił się przez co syknęłam z bólu. Nie obędzie się bez kilku siniaków.
Styles stał przy ścianie tempo wpatrując się w swojego przyjaciela. Patrzyłam na niego ze łzami w oczach. Bałam się. Brunet zacisnął dłonie w pięści. Wściekł się. Wywnioskowałam to po jego tęczówkach, które z zielonych zrobiły się przydymione. Powoli stawały się czarne.
-L..Louis- szepnęłam- Proszę. Puść.
Moje prośby i błagania szły na nic. Wszystko spływało po nim jak po kaczce.
Nie byłam w stanie już nic zrobić. Pierwsze łzy wydoatały się z kącików moich oczu tylko po to, aby spłynąć po policzkach.
Byłam bliska całkowitemu rozklejeniu się, gdy nagle Tommo został odepchnięty ode mnie. Poleciał na ścianę, a po kilku sekundach nim zdał sobie sprawę z tego co się dzieje, był przy nim Harry. Złapał go za koszulkę i uniósł jego głowę tak, aby ten spojrzał w jego ciemne oczy.
-Jesteś pieprzonym dupkiem, Louis. Ale to już chyba wiesz. Victoria zostaje tu ze mną i z Liamem. A ty masz zakaz zbliżania się do niej. Nie-odwo-łalnie.
Pięść chłopaka zderzyła się z nosem Tomlinsona. Wulkan Harry Styles właśnie wybuchł.
Pierwszy raz w życiu widziałam dwudziestolatka w takim stanie. Był gorzej jak wściekły.
-Nie będziesz mi mówił, czy moge zbliżać się do swojej dziewczyny czy nie!
Co...?! Ja się chyba przesłyszałam. On  mnie nazwał swoją dziewczyną, czy mi się wydawało.
Rada dla Tomlinsona. NIE PIJ NIGDY WIĘCEJ.
-Twoją dziewczyną jest ktoś inny. Nie Vic. Mam ci przypomnieć jak bardzo jej nienawidziłeś?!- Harry wskazał mnie ręką.
Chwila, chwila. Czy on właśnie powiedział, że Louis ma dziewczynę?
O Boże. To chyba jakiś sen. Tomlinson w związku... Albo jestem chora psychicznie albo to tylko moja wyobraźnia płata mi figle.
Dodajmy do tego fakt, iż Harry stwierdził, że Louis mnie nienawidzi. Ewentualnie nienawidził. To jedno i to samo. Nie da się od tak przejść od nienawiści do przyjaźni czy miłości.
-Victoria, kurwa wstawaj. Wychodzimy i koniec tematu. Jeśli sama nie wstaniesz to cie stąd siłą zabiorę.
-Louis, nie.-westchnęłam.
-Wyjdź stąd-Hazz wskazał ręką drzwi.- Zostanę z nią. Liam mi... pomoże? Gdzie on  tak właściwie jest?
Dobre pytanie. Gdzie się podział Li.
Był tutaj jeszcze jakieś 5 minut temu zanim Harry uderzył Louisa.
-Zadzwonie do niego.-oznajmiłam sięgając po komórkę, która leżała na nocnym stoliku.
Gdy urządzenie znalazło się w moich rękach, zaczęło wibrować. Dzwonił Liam. Co do kurwy?
Przejechałam palcem po ekranie, tym samym odbierając połączenie.
-Halo, Liam gdzie jesteś? Byłeś tutaj chwile temu i nagle zniknąłeś. Co się stało?
-Victoria. Jak miło cie słyszeć.- rozbrzmiał męski głos po drugiej stronie lini. To nie był Payne.
-K...Kto mówi?-spytałam marszcząc brwi.
Spojrzałam na Harry'ego i Louisa, którzy obserwowali mnie jakbym była bynajmniej ciężko chora .
-Dobrze wiesz kto...-nieznajomy zaśmiał się.
Nie był to śmiech z rozbawienia. Był całkowicie pozbawiony emocji. Był straszny.
Zaczęłam kojarzyć wszystkie fakty i wydarzenia z ostatnich dni, tygodni, czy miesięcy. Jedna osoba przychodziła mi na myśl i nie była to osoba pozytywnie nastawiona. Chodziło o Lucas'a.
Co on mógł chcieć od Liama? Nie wiedział o niczym. Tak mi się wydaje.
-Victoria. Teraz nie ma czasu na refleksje...
-Czego chcesz ode mnie i od Liama?-przerwałam mojemu rozmówcy bez żadnych skrupułów.
-Coż. Oboje byliście świadkami czegoś, czego nie powinniście. Twój przyjaciel nie krzyczał w porównaniu do ciebie.
-Co masz zamiar zrobić?
-Hmm... Zabić was oboje.
Przepraszam co?
Nagle mój telefon został mi zabrany przez bruneta. 
Szczerze to powinnam mu podziękować. Nie byłam w stanie dalej prowadzić tej rozmowy.
Właśnie usłyszałam, że mój były przyjaciel ma zamiar mnie zabić.
~*~
Po wyjściu ze szpitala, pojechaliśmy z Harrym do jego apartamentu. Przez całą drogę nie wypowiedziałam ani słowa. Ciągle myślę o tym co powiedział Lucas. Louis dostał od przyjaciela jeszcze kilka razy w twarz za jego komentarze, zachowanie i upartość. Ten debil stwierdził, że wszystko jest w całkowitym porządku i może prowadzić samochód.
-Wiesz, jeśli jazda po pijaku jest ok, to ja muszę być pieprzoną top model-uśmiechnęłam się do Harry'ego.
-Jeszcze nią nie jesteś, ale masz szansę. A propo... czy ty cokolwiek jesz? Jesteś cholernie chuda.
-Wiesz... uroki szpitala-zaśmiałam się.
Chłopak jedynie wywrócił oczami, po czym wybuchnął śmiechem.
-Co z nim zrobimy?- spytałam Harry'ego pokazując na śpiącego szatyna.
-Nic. Będzie tutaj dopóki nie wytrzeźwieje. Ty też tutaj zostaniesz.
-Nie chce być ciężarem. Znajdę gdzieś jakiś nocleg. Do czasu aż odbije się od dna.
-Nie wiesz co mówisz. Ludzie myślą, że nie żyjesz. W każdym hotelu jest potrzebny dowód świadczący o twojej tożsamości. Nagle zmartwychwstałaś? Poza tym nie zdobędziesz pieniędzy w ciągu kilku dni.
Nigdy nie byłaś ciężarem i na pewno nim nie będziesz.
Muszę przyznać, że ten chłopak wie jak pocieszyć.
To naprawdę miłe, że tak mówi, ale pytanie czy naprawdę tak myśli.
Znając Tomlinsona i jego znajomych, mogę stwierdzić, że zielonooki coś kręci, choć dobrze to ukrywa.
-Napijesz się herbaty?
-Nie. Dzięki.-uśmiechnęłam się lekko.

Siedziałam na fotelu przez kolejne cztery godziny i jedynie myślałam. Ostatnio było to moją codziennością
Człowiek nie może żyć bez oddychania. Jest to już odruch, nad którym się nie zastanawiamy. Praktycznie go nie kontrolujemy i nie panujemy nad tym zbytnio. Tak jak ja nie panowałam nad moim umysłem. Zorientowałam się, że wiele moich myśli sprowadza się do Tomlinsona, który na mnie patrzył tak, jakby zobaczył ducha.
-Myślałem, że jesteś w szpitalu.-chłopak zmarszczył brwi.
-Gdybyś się nie najebał, to byś wiedział, że dzisiaj wyszłam. Miałeś po mnie przyjechać.
-Nie przyjechałem?
-Cóż... Do szpitala dotarłeś, ale kompletnie pijany.-wzruszyłam ramionami- Oh, i jeszcze jedno. Skasowałeś swojego Skyline'a.
Coś czuję, że do niego jeszcze nie dociera, że zniszczył najnowsze auto. Może jeszcze nie wytrzeźwiał na tyle? Albo udaje, że ma to gdzieś, bo jest na tyle bogaty, aby zainwestować w nowy samochód.
-Czekaj co?! Jakim kurwa pieprzonym cudem?
-Takim, że prowadziłeś pod wpływem alkoholu. Dobrze cie znam i twoje wybuchy też, więc radzę ci niczego nie niszczyć. Harry by cie zabił.
-Jesteśmy u niego? Czemu ja o tym nic nie wiem?
-Nie pierdol Sherlock'u. Pewnie nie wiesz też o tym że ci przyjebał,  no nie?
-To dlatego mnie boli szczęka i nos.
Wiesz Tomlinson.... Ameryka została odkryta już dawno temu. Nie da się znaleźć czegoś co znaleźli. No ale to tak pomiędzy nami.
Błagam, niech Harry tu wejdzie. Inaczej ten idiota zamęczy mnie pytaniami. 
Oh.. dopiero teraz uświadomiłam sobie, że całkiem dobrze przyjął wieść o skasowanym samochodzie.
-Um... Louis?- spytałam niepewnie.
-Hmm?
-Nie jesteś zły o Skyline'a?
Brawo Williams. 1-0 dla Tomlinsona. Pewnie chciał, abyś o niego zapytała. Zajebisty powód do wybuchu, że jakim pierdolonym prawem wpirdalasz się do nie swoich spraw. On cię teraz zrówna z błotem.
-Nie. Za ponad tydzień będzie wyścig w Chicago. Bierzemy w nim udział i wyjeżdżamy za 3 dni.
Czekaj, czekaj.... My?
-Louis, jacy my? Chciałeś powiedzieć ty.-uniosłam zdziwiona brwi.
-A skąd wiesz co chciałem powiedzieć? Bierzesz udział w tym wyścigu razem ze mną.- szatyn uśmiechnął się przebiegle.
-Zapomnij. Pojebało cię już do reszty.
I tak już formalnie jestem martwa. Nie ścigałam się od dłuższego czasu. Nie poradzę sobie... poza tym
-Oj Vic. Nie dramatyzuj. Tak w ogóle kto powiedział, że będziesz się ścigać jako kierowca? Będziesz siedzieć na fotelu obok mnie.- oznjamił.
Kurwa...
Jeszcze gorzej. Nie ufam temu dupkowi. Zamiast zabić siebie to zabije nas oboje.
A zresztą. Co za różnica. Za 2 dni mój pogrzeb. Będę świadkiem jak zostaję pochowana w ziemi z tymi wszystkimi robalami, ludzkimi szczątkami i innym gównem. Obrzydliwe... fuu.
Nie wiem jak oni to wszystko zorganizowali tak szybko. Chyba, że było to zaplanowane. Wtedy mieliby wystarczająco dużo czasu na załatwienie wszystkich formalności. 
Muszę przyznać,że czasem naprawdę mnie zaskakują swoją elkownecją. Choć tej im nie brakuje. Szczególnie Harry i Niall mają jej nadmiar.
Tommo jest chytry, ale nie umie tego wykorzystać.
-Po co będę siedzieć obok ciebie?
-Słyszałaś kiedyś o ślepych wyścigach?
-Tak. Kierowca ma zasłonięte oczy, a pasażer nim kieruje. Mówi co ma robić w danym momencie.
-Dokładnie tak. Będziesz moją nawigacją.
Co to, to nie.
-Nie zabijesz naszej dwójki. Jedź sam lub znajdź kogoś innego.
-Nie ma takiej opcji Vicky. Para musi być mieszana. Facet i laska.
-A wygrana para spędzi upojną noc... blah blah blah-wywróciłam oczami
-Jeśli chcesz.- chłopak wzruszył ramionami.
-Słyszałam, że masz dziewczynę. Ją zabierz.
-Pojebało cię, Williams. Ona nie odróżnia gazu od sprzęgła. Prawej strony od lewej. Jest pusta jak bęben Rolling Stones'ów.
Jakie porównanie. Louis od kiedy interesujesz się przysłowiami?
-No to jak będzie Victoria? Pojedziesz ze mną?-szatyn zrobił minę zbitego psa.
-Nie. Twoje minki na mnie nie działają. Twój urok osobisty też.
Widział, że byłam bliska zgody na udział w tym chorym wyścigu. 
Ten skok adrenaliny.
Tomlinson wstał z kanapy i podszedł do mnie. Kucnął przed fotelem, na którym siedziałam. Położył rękę na moim udzie. Przejechał nią w dół i w górę.
-Dobrze wiem jak cię przekonać. Wiem też, że ty wiesz jak mam zamiar to zrobić. 
Cholera...
Idź pieprzyć tą swoją dziewczynę a mnie zostaw w spokoju.
-Zabierz tą łapę. Nie dobierzesz się do mnie tak jak to już kiedyś zrobiłeś.
Dzwudziestodwulatek zaśmiał się gorzko.
-Zgodziłaś się na to, więc nie dobrałem się do ciebie.
Nie cwaniakuj tak... Ja wiem swoje i tak pozostanie. 
-Victoria zgódź się. Nie masz wyjścia.
-Louis. Nie będzie żadnego wyścigu. Wiem jak bardzo lubisz, kiedy ktoś mówi ci co masz robić.
-To co innego. Ufam ci i powieżam ci moje życie. Powinnaś czuć się zaszczycona.
Tak... do reszty cię pojebało.
-To twoje zdanie. Jesteś największym egoistą jakiego znam. Nie pojadę z tobą w tym wyścigu. To moje ostatnie zdanie.
~*~
Chicago. Jedno z miast, które bardzo chciałam odwiedzić będąc małą dziewczynką. Tutejsza drużyna- Chicago Bulls-jest najlepsza z czego się orientuję. Może mam już nieaktualne informacje, ale wszystko jedno.
Tak. Dokładnie tak... Postanowiłam, że zrobię Tomlinsonowi niespodziankę i przyjadę tutaj, aby pojechać z nim w tym chorym wyścigu. Jedyne co mam do stracenia to życie, które formalnie już straciłam.
Who cares...
Nie będę ukrywać faktu, iż to właśnie nie kto inny niż Harry Styles namówił mnie abym zaufała Louisowi i jego umiejętnością.
Czy mu ufam. Hmm.... Na pewno nie na tyle, żeby poświęcić moje piekielnie nudne i pokręcone życie.
Razem z Harrym dotarliśmy na miejsce wydarzenia. Zielonooki musi nauczyć się określać czas drogi. Przez niego nie mieliśmy czasu jechać do apartamentu, zjeść czegokolwiek, a o przysznicu nie wspomnę.
-Louis się ucieszy, że zdecydowałaś się przyjechać.- chłopak uśmiechnął się. 
Był bardzo podekscytowany tym wyścigiem, ponieważ jego partnerką do jazdy miała być Lottie. Ta sama Lottie, która jest siostrą niepokonanego Tomlinsona.
-Zobaczymy-zaśmiałam się- Mogę o coś spytać?
-Jasne-Harry szybko odpowiedział.
-Czemu akurat Lottie wybrałeś na swojego nawigatora? Jest coś pomiędzy wami?
-Oh... No wiesz Vic. Jest siostrą mojego kumpla. Poza tym cholernie mi się podoba. To chyba tyle w tym temacie.
To takie słodkie, że jedyne co mi pozostało to szeroko się uśmiechnąć. Harry Styles zakochany w Lottie Tomlinson. Czy może być coś jeszcze bardziej uroczego w tym wszystkim? Śmiem wątpić. Banan do końca dnia mi z twarzy nie zejdzie.
-Louis wie, że zakochałeś się w jego siostrze?- spytałam niedokońca pewna czy wypada.
A zresztą jestem cholernie ciekawska i wścibska. Hazz powinien to już wiedzieć.
-Um..-chłopak zawahał się.-  Nie. Nie mówiłem mu i Lottie też. Mam wielką nadzieję wygrać ten wyścig. Może w ten sposób jej zaimponuje.
-Wiesz, Harry... Wydaje mi się, że wystarczająco imponujesz jej swoją osobą i podejściem do niektórych spraw.
Oh... do prawdy Williams? Bawisz się w prywatnego terapeutę? 
Podejrzewam, że on ma tyle kasy, że stać go na kogoś kto lepiej doradza niż ty. Kogoś kto lepiej rozmawia z ludźmi niż ty. 
Ugh... Czy ja znowu gadam sama do siebie? 
Coraz częściej zastanawiam się, czy nie jestem chora psychicznie przez te wszystkie wydarzenia. Przez to wszystko co działo się w moim życiu. 
-Dzięki, Vic. Jesteś najlepsza- zielonooki położył rękę na mojej.
-Są lepsi. Ale dziękuję i proszę.- spojrzałam mu w oczy.
Jak to jest, że Harry jest zupełnie inny niż Louis? Jest szczery, troszczy się o innych, jest pomocny... po prostu jest przyjacielem a Tomlinson jest zakłamanym dupkiem. Zakochany w sobie pan idealny, który myśli że pozjadał wszystkie rozumy. Twierdzi, że jest mądrzejszy od Alberta Einsteina.
-I oto jesteśmy. Miejsce największego wydarzenia tego roku.
Muszę przyznać, że wróciło dużo wspomnień. 
Choćby ten dzień, w którym pokonałam Tomlinsona. Dzisiaj też bym to bardzo chętnie zrobiła, ale jadę razem z nim...
Więc to niemożliwe. 
-Zaparkujemy sobie obok Louisa. I jest dobrze.- Harry zgasił silnik i szybko wysiadł z auta, aby przywitać się z przyjacielem. Zrobiłam to samo i w tym samym celu. O ile można Tomlinsona nazwać przyjacielem.
-Siema stary!- szatyn krzyknął do bruneta na co ten uniósł rękę. 
Stanęłam za Harrym tak, aby Lou mnie nie widział. W końcu nie wie, że tutaj jestem.
-Mam dla ciebie niespodziankę. Na pewno się ucieszysz!- Styles powiedział z euforią.
-Jaką?- dwudziestodwulatek zmarszczył czoło.
W tym momencie wyszłam zza pleców chłopaka.
-Victoria Williams... We własnej osobie- Tommo zlustrował mnie wzrokiem, po czym oblizał wargi.
Znowu to kurwa robi... Był okres kiedy tego nie czynił.. A może i jednak czynił., tylko go nie widziałam.
-Harry, pozwól na chwilę. Mamy do pogadania.
No jak zawsze... Jestem piątym kołem u wozu. 
Oni żyją w swoim świecie. Mają własne problemy i sekrety. Tylko im przeszkadzam.

Stałam 10 minut i obserwowałam jak te cioty się kłócą. Niepotrzebnie tutaj przyjechałam. Było zostać w Nowym Yorku i chuj. Chciałam pomóc mu wygrać, ale teraz nie chcę mieć z nim nic a nic do czynienia.
Jest wielkim kutasem.
-Proszę, proszę. Victoria Williams. Co ty tutaj robisz, złotko?-usłyszałam bardzo znajomy głos za plecami, w wyniku czego gwałtownie się odwróciłam.
Tego się nie spodziewałam. 
-Lena.-szepnęłam sama do siebie. 
Co ta suka tutaj robi? Przecież ona nie odróżnia prawa od lewa. Jest pusta.... O KURWA! 
Tomlinson mówił o niej. To by oznaczało,że to ona jest jego dziewczyną.
-Louis, kochanie!-krzyknęła-popatrz kto przyjechał zobaczyć jak wygrywamy.
Przepraszam?! To ja jechałam dwie mile po gówno kobyle... Chciałam, aby wygrał a ten takie coś. 
-Jezu, to się miało nigdy nie wydarzyć. One się nienawidzą. Za co mnie spotyka taki los?!
Kto kogo nienawidzi? 
-O czym ty mówisz. Jesteśmy ze sobą tak blisko. Jesteśmy przyjaciółkami.-Lena objęła mnie ramieniem.
-Pff... Nie rozśmieszaj mnie. Jeszcze niedawno chciałaś ją zabić. 
Uh.. No jak zawsze dowiaduję się o jakiś faktach jako ostatnia. 
To bardzo irytujące.
-Miło słyszeć... Przyjaciółko- bąknęłam sarkastycznie.
Błagam. Jedźmy juź w tym durnym wyścigu, miejmy to za sobą. Chcę tylko położyć się do łóżka. Zakryć się kołdrą i zapomnieć o tym dniu i o całym Bożym świecie. Mam dość tych wszystkich kłamstw, przekrętów i... Tomlinsona. 
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że on jedzie z Leną? 
-No wiesz.. głupia nie jestem. 
-Możesz jechać z Niallem. Zayn miał go kierować, ale jest chory. 
Jazda z Niallem. Może to nie najgorszy pomysł.
-Pojade z nim pod warunkiem, że ja prowadzę on mną kieruje.
Mam diabelski plan dotyczący Tommo. Będzie mi potrzebna pomoc Niallera. Łatwo go namówić na coś, więc obejdzie się bez większych problemów. 
-Zgodził się. Za 5 minut przyjedzie.
-Dzięki Harry- przytuliłam bruneta.
Jest naprawdę wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Zastanawia mnie fakt, czemu taki miły chłopak pomaga takiemu dupkowi bez uczuć. Szatyn nie ma za grosz empatii w sobie. 

Po 5 minutach Niall zjawił się. Jest tak jak myślałam. Przyjechał swoim ulubionym Mustangiem. Wygrał go niedawno w wyścigu. Jest też świetny w podrasowywaniu aut, więc śmiało mogę powiedzieć, że idealizm tego pojazdu jest jego zasługą. 
-Umiesz prowadzić? Wiesz gdzie co jest? Wiesz jak...
-Niall!- przerwałam mu- ścigałam się. Pokonałam Tomlinsona. Nie musisz mnie uczyć. Wiem co robię.
-Uh. No dobrze. Ufam ci- westchnął.
-Dziękuję-wywróciłam oczami.
Możemy już jechać?!
-Niall? Mam do ciebie wielką prośbę. Wiem, że możesz się nie zgodzić, ale błagam rozważ tę opcję. 
-Mo...Możesz mi najpierw powiedzieć o co chodzi?
-Uff.. Jest taka sprawa, że... -zatrzymałam się. 
Kurde jak ja mam mu to powiedzieć, żeby nie odebrał tego źle.
-Chcę zarysować Tomlinsonowi samochód. Potrzebuje do tego twojej pomocy.
Jego oczy podwoiły swoje rozmiary. Cóż, wcale mu się nie dziwię.
Jestem okropna.
No trudno.
-To by było kurewsko zabawne, ale bardzo by go to zraniło. No wiesz.... jego najlepsze i najdroższe auto.
-Niall, proszę.- zrobiłam minę zbitego psiaka.
-Nie mogę tego zrobić. To moj przyjaciel. 
Oh no jasne. Czego ty się spodziewałaś?
-Jedźmy już. Zapewne już na nas czekają.
-Zasłoń mi oczy.- rzuciłam w niego czarnym materiałem, który miał służyć za opaskę.
Horan zrobił to co kazałam. Wsiadłam na fotel kierowcy i odpaliłam silnik.

Linia startu. To tutaj wszystko się zaczyna. Podejmujesz decyzję, które mogą być nie odwracalne w skutkach. Szczególnie w ślepych wyścigach musisz ufać pasażerowi, swoim możliwością i umiejętnością, ale przede wszystkim musisz ufać sam sobie.
Poziom adrenaliny w moich żyłach automatycznie skoczył w górę
Boże. Co ja właśnie chcę zrobić?! To szaleństwo. Nigdy nie rozbiłam nic bardziej ryzykownego i nienormalnego.
Do tej pory twierdziłam, iż jestem odpowiedzialna. Właśnie teraz pokazuję całkowity brak tej odpowiedzialności.
Najważniejsze abyśmy dojechali cali do mety. Nie ważne jest to, czy wygramy czy nie. 
Zdrowie. Najważniejsza wartość. Jeden błąd a zapłacimy za to bardzo wielką cenę.
-Możemy się jeszcze zamienić miejscami?- spytałam w towarzystwie bardzo ciężkiego oddechu.
-Możemy, ale tego nie zrobimy. Wiesz dobrze, że jesteś w stanie to zrobić. Uwierz w siebie a wygramy ten pieprzony wyścig. 
-Prosimy wszystkich o ustawienie się na właściwych miejscach!- rozbrzmiał głos mężczyzny, który jak podejrzewam jest organizatorem wyścigu.
-Nie chcę tego robić! Boję się i to bardzo!- krzyknęłam-Niall, ja cię proszę. Zamieńmy się miejscami albo rezygnuję.
-Gotowi? 3... 2..1...
Wszyscy z piskiem opon ruszyli. Ja również. Uświadomiłam sobie, że przecież jestem w tym całkiem dobra. Nie przechwalając się oczywiście. Pokonałam najlepszego z najlepszych. Louisa Tomlinsona. Warunki na drodze nie są zbyt korzystne, ale w końcu mamy zimę. Cóż, zimy w Chicago bywają naprawdę srogie, ale to chyba nadaje temu miastu jeszcze więcej iskry. Sprawia, że jest jedyne w swoim rodzaju. Tak jak każdy człowiek.
Jestem w stanie to wygrać. Wiem, że podstawą jest wiara w siebie. Ja wierzę w swoje możliwości i w Niallera. Razem możemy pokonać cały świat.
-za 1 kilometr będzie ostry zakręt w prawo. Uważaj, jest cholernie oblodzony.
Śliski skręt. 
Z mojego doświadczenia wiem, że na takich punktach map wyścigu polega najwięcej osób. Robią to za widoku. A teraz mają wielkie utrudnienie. Zasłonięte oczy.
-Długi jest?
-Coś około pół kilometra?
To pytanie czy stwierdzenie?!
Mocniej nadepnęłam na pedał gazu, zwinnie zmieniając biegi. 
Trzeba przygotować się na moment, w którym wjedziemy na pętlę.
-Victoria, zakręt! Zwolnij!
Nie teraz Niall. Widać, że nie umiesz skręcać tak jak to robią zawodowcy.
-Vic, zabijesz nas!
-Nonsens. Nic ci nie będzie. 
Wyczułam, że jesteśmy mniej więcej w połowie zakrętu. Gwałtownie zahamowałam. Pozwoliłam samochodowi na drobny drifft. 
Lód zrobił swoje, niosąc nas dalej. 
Wrzuciłam kolejny bieg, jednocześnie dodając gaz do dechy.
Widzisz?! Tak to się robi!
-Jesteśmy na prowadzeniu. Oby tak dalej!
No widzisz Niall? Ucz się od najlepszych. 
-Zakręt za nami. Za dwa kilometry tunel ze zwężką.
No popatrz. Tak się bałeś, że cię zabiję a tutaj na prowadzeniu jesteśmy.
-Tommo nas wyprzedził.-oznajmił.
-To nic. Dogonimy go za tunelem. 
Oops. Chyba poczułam się zbyt pewnie.
Mówi się trudno.
-Przyśpiesz trochę.
Blondyn maruda powraca.
-Nie jęcz. Kiedy poczuję taką potrzebę to przyśpieszę.- przewróciłam oczami choć nie było to zbyt widoczne.
-Tunel za 20 sekund.
No to przyspieszamy. 
Wcisnęłam gaz chyba z siłą, którą bardzo rzadko wyzwalałam. Nie pozwalałam tej energii wyjść na wierzch. Ta chwila tego bardzo wymagała.
-Ile na liczniku?
-278.
-Za mało.
Nie było to najmądrzejsze posunięcie, aby w zimę, po cholernie śliskiej drodze jechać prawie 300 km/h.
-Tunel. Są przeszkody. 
-Jakie?!
-Ludzie.
No pięknie. Powaliło ich do reszty.
-Prawo! Lewo! Hamuj! 
Wszystkie komendy wykonałam bezproblemowo. Przy rzekomym końcu tunelu wpadłam w niezły poślizg. Obróciło nas o 360 stopni.
-Rezygnujemy. To szaleństwo. Prawie przywaliłaś w ścianę. 
-Oh bądźże cicho! Jedna czwarta trasy za nami. Jedziemy dalej.

40 minut. Tyle minęło od rozpoczęcia wyścigu. Z 8 drużyn zostało 5. Łacznie z nami. Idziemy z Tomlinsonem łeb w łeb. 
Czyżby Lena wzięła lekcję nawigacji?Przy jej boku już dawno by się coś złego stało.
-Victoria, kilku poziomowy zakręt.
To lubię najbardziej. 
-Pełen gaz i w lewo. Teraz prawo. Jedź posto. Nie zwalniaj.
Ostro w lewo i szybko w prawo.
Jakiś dziwny musi być ten zakręt. Ale właśnie o to chodzi, no nie? 
-Koniec. Jedź opanowanie. Za 3,5 kilometra będzie gwałtowny spadek. Potem górka i zakręt w lewo.
Dół, góra, lewy bok. Da się zapamiętać. 
-Cholera! Na drugiej psy.
Teraz mi tylko policji na karku brakowało.
Organizator pomyślał o wszystkim.
Spokój i cisza. To jedyne co teraz mi może pomóc.
-Musimy ich zgubić, nie ma co. Zjedź z trasy.
-Nie! Jestem gotowa dojechać do mety z radiowozem na dupie lub bez niego.
Puściłam gaz, przez co samochód zaczął zwalniać. Gwałtowie zachamowałam. 
Podejrzewam, że nie spodziewali się takiego zagrania z mojej strony.
Nigdy się nie orietują co mamy zamiar robić.  
-Stracili panowanie nad samochodem. 
-O to chodziło- uśmiechnęłam się lekko.
Ponownie docisnęłam odpowiedni pedał, ponownie rozpędzając pojazd. 
Teraz muszę się bardzo skupić. 
Przyznam, że teraz wiem jak działają osoby niewidome.
Kiedy mają słabszy zmysł wzroku, to wszystkie inne są wyostrzone. 
Widzisz za pomocą wyobraźni.
-Doganiamy Lenę i Lou.
Zaśmiałam się.
-Zaraz będą za nami.
-315. Vic to auto wyciąga max 320.
Biedny Niall. Myśli, że to cacko pociągnie tak mało... 
Jak widać, nie znasz możliwości tego samochodu i moich.
Moja stopa nie ustępowała. Siła nacisku zwiększała się z każdą sekundą. Musiałam rozpędzić się tak, aby być ledwo widzialną dla nawigatorów moich przeciwników.
350 km/h. To moje minimum. 
-Vicky silnik pójdzie! Nitro. Ten samochód wybuchnie!
-Nie pójdzie zaufaj mi.
Horan westchnął ciężko. 
Wiedział, że i tak zrobię to, co będę uważała za odpowiednie. Ze mną nie ma dyskusji.
-Spadek.- poinformował.
Skinęłam głową, tym samym dając mu znak, że jestem gotowa. 
-Przez ile się ciągnie?
-300 metrów.
Nie wiele, ale wystarczając dużo by nabrać odpowiedniej prędkości, żeby zaatakować wzniesienie.
Gdybym jechała jako zwykły obywatel, to bym hamowała. Ale nie teraz.
Teraz jestem zatracona w świecie wyścigów.
Pokaże temu egoiście, że jestem od niego lepsza w te klocki. Wygrałam z nim raz, i zrobię to ponownie.
-Góra.
-Ile jedziemy?
-326. Masz 400 metrów. Potem 100 i zakręt. 
Tommo jest 150 metrów przed nami. Jak dobrze pójdzie to przy zakręcie go dogonimy.
Odetchnęłam.
To jest ten moment. 
Poczułam jak samochód lekko przechyla się, oznajmiając wjazd pod niemałą górkę.
Nadal nie ustępowałam zwiększającej się prędkości. Była mi teraz potrzebna. 
Była niezbędna tak jak oddychanie. 
Po kilkunastu sekundach już zjeżdżaliśmy w dół.  
No to teraz czas na zaktęt.
-Jesteśmy na równi z Tomlinsonem.
Mój plan się powiódł. 
Po raz kolejny pokazuję swoją wyższość.
Ruchem ręki zmieniłam biegi. Auto się rozpędzało, pomimo i tak już dużej liczby na liczniku.
-Ostro w lewo!- polecił.
Zrobiłam to co kazał. 
Wjechaliśmy na zakręt.
Blondyn twierdził, że Louis jest na równi z nami. 
Jeśli dobrze to rozegram, to za skrętem będę na prowadzeniu.
Droga musiała być cholernie oblodzona, ponieważ wpadłam w poślizg. 
Nacisnęłam na kierownicę i z impetem nadepnęłam na hamulec.
Pomimo prób zwolnienia uderzyłam w coś. 
Nie mam pojęcia co to mogło być, ale mogłam być pewna, że przód naszego samochodu wygląda nie ciekawie. 
-Niall, co to było?! 
Nic. Brak odpowiedzi.
-Niall, kurwa! W co uderzyłam?!
Ponownie nic.
Świetnie. Jestem zdana sama na siebie.
Nawet nie wiem, kiedy jest zakręt czy inny syf.
-Masz już do końca prostą. Przez 5 kilometrów. Aż do mety.
Czy on mi czyta w myślach?!
Tak czy siak dobrze wiedzieć, że spokojnie mogę jechać po zwycięstwo. 

4 minuty. Tyle mi zajął dojazd w miejsce, gdzie usłyszałam okrzyki, oklaski i inne dźwięki.
Meta. To napewno to.
Materiał został odwiązany. Znowu widzę. 
Wysiadłam uśmiechnięta z samochodu. Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy pierwsi.
-Niall, wygraliśmy!- krzyknęłam podekscytowana.
Rzuciłam mu się na szyję. 
-Vicoria, nie mogę oddychać-zaśmiał się.
-Przepraszam-puściłam go.
W tłumie zauważyłam Liama.
Stał tam, szeroko uśmiechnięty. 
Od razu pobiegłam w jego stronę. 
Tak między nami, co on robi w Chicago?
Czyżby uciekł Lucas'owi?
-Wygrałam! Liam, wygrałam!- rzuciłam mu się w ramiona.
-Moje gratulacje królewno.
Odwróciłam się w stronę Mustanga. To cacko pomogło mi odnieść sukces. 
Pokazałam tym ludziom, kto tu rządzi. 

Kolejne pojazdy przekroczyły linię mety. 
Kiedy z auta wysiadła Lottie, wśród ludzi rozpoczęło się jakieś dziwne szeptanie. 
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że coś nie tak. Lottie była cała zapłakana.
Złapałam Liama za rękę. To był impuls.
-Co się stało?!- krzyknęłam zdezorientowana. 
Osiemnastolatka szła w moją stronę. Za nią szedł Harry ze spuszczoną głową.
-Do kurwy, co się dzieje?!-w oczach stanęły mi łzy.
Siostra Tomlinsona zatrzymała skę przede mną. Spojrzała mi prosto w oczy.
-L...Louis miał wypadek- szepnęła, po czym wybuchła płaczem.

______________________

Przeczytałeś/łaś, zostaw komentarz

Cześć kochani!
 Jak widzicie rozdział 19 już jest kompletny.
Jak myślicie, co się będzie działo? Co będzie z Louisem, z Leną i jak poradzi sobie z tym Victoria?
Ja sama jestem ciekawa. Zobaczymy co Karolina wymyśli. 

Jeśli gdzieś pojawią się błędy, to z góry przepraszam ale dysleksja daje się we znaki.

Chciałam podziękować Dominice, za otuchę w ciężkich chwilach podczas pisania rozdziału.
Twoja detrminacja pokazała mi, że warto walczyć. Nie zależnie od tego o co chodzi.
Bardzo cię kocham ❤❤❤

środa, 12 listopada 2014

Rozdział Dziewiętnasty cz. Pierwsza

*Louis*
Siedziałem w salonie z założonymi rękami. Co innego miałem robić czekając na jeden cholerny telefon.
Pieprzona Williams. Więcej z nią problemów niż z czteroletnim dzieckiem.
Po chwili oczekiwań wstałem ze wcześniej zajmowanego przeze mnie miejsca. Zacząłem chodzić w jedną i w drugą stronę pomieszczenia wciąż myśląc.
-Louis, przestań się tak przejmować jej losem.-usłyszałem głos dziewczyny, która już od dłuższego czasu zajmowała ważną pozycję.
-Wiesz dobrze, że to nie takie łatwe. Nie chcę jej mieć na sumieniu.
Dziewczyna wybuchnęła śmiechem, na co ja zareagowałem jedynie karcącym spojrzeniem.
-Nie pieprz, że masz coś takiego jak sumienie. Zabiłeś tyle osób i wyrzutów tego niby sumienia nie masz.
Wzruszyłem tylko ramionami. Cóż, może ona miała dużo racji. Ta cała sytuacja pokazała mi, jakim chujem jestem, ale i tak nie mam zamiaru nic w sobie zmieniać. Jeśli chcę mieć możliwie wszystko co tylko chcę, to muszę taki być. Jeśli komuś to nie pasuje to trudno. Nie zależy mi.
-Jesteś bardzo spięty. Może powinnam ci pomóc się rozluźnić?- z zamyślenia wyrwały mnie pocałunki zostawiane na moich policzkach.
-Wiesz co, to nie taki zły pomysł.- mruknąłem.
Chwyciłem dziewczyne w talii i bez większych problemów oderwałem od ziemi.
-Wybieraj. Sypialnia, kanapa, prysznic czy basen.-uśmiechnąłem się przebiegle.
-No kotku, muszę ci powiedzieć, że zaliczyliśmy już wszystkie te miejsca, więc może czas znaleźć nowe? Ale tym się zajmiemy potem. A teraz proponuję szybki numerek w sypialni.
Skinąłem w zgodzie głową.
Po krótkiej chwili znaleźliśmy się w mojej sypialni. A właściwie naszej. Położyłem ją na materacu. Powolnymi ruchami przejechałem wzdłuż jej uda.
-Możesz się tak ze mną nie drażnić?- szepnęła zdesperowana.
Teraz mam świadomość jaka była spragniona mojego dotyku.
Wcale jej się nie dziwię. Na jej miejscu też bym był.
-Może i mogę, ale chcę.-odpiąłem guzik jej kurewsko krótkich i seksownych szortów.
Podziwiam ją. Jest zima a ona chodzi w letnich ubraniach. Kusić jakoś musi no nie.
-Cholernie mnie irytujesz tą swoją powolnością-skwitowała.
Nim zdążyłem się zorientować, stała już przede mną naga.
Czasem naprawdę mnie zadziwia to, jak dziewczyny potrafią się szybko rozebrać. Z ubieraniem trochę gorzej, ale u niej aż tak źle nie jest.
Wstałem z łóżka, aby znaleźć się przy mojej dziewczynie. Pochyliłem się nieznacznie.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo mnie teraz kusisz.-wychrypiałem jej do ucha.
-Więc na co czekasz? Na specjalne zaproszenie czy jak?
Delikatnie popchnąłem ją przez co wylądowała na łóżku. Zdjąłem swoją koszulkę i zacząłem odpinać pasek przy spodniach.
Cholera, przez nią to ja się stałem zdesperowany i spragniony.
Kiedy spodnie wylądowały na podłodze, poziom mojego pożądania wzrósł. Już miałem ściągnąć bokserki kiedy rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Bez chwili namysłu opuściłem sypialnię i skierowałem się do salonu po urządzenie.
Na wyświetlaczu widniało imię Niall'a. Natychmiast nacisnąłem zieloną słuchawkę.
-Oby to było coś ważnego i istotnego, bo właśnie miałem pieprzyć moją dziewczynę, a ty mi w tym przerwałeś-powiedziałem oschle i nadzwyczaj pretensjonalnie.
-Nigdzie nie ma Victorii. Tak jakby się rozpłynęła. Szukaliśmy już wszędzie Zayn nawet próbował zlokalizować jej telefon. Nic. Kompletnie nic.
-Nie interesuje mnie kurwa to, że jesteście popierdoleni i nie umiecie znaleźć jednej głupiej dziewczyny! Macie jej szukać do skutku!- wrzasnąłem i się rozłączyłem.
Jak oni kurewsko działają mi na nerwy. Zapewne jej nawet nie szukali. Woleli się pieprzyć jak zawsze.
Wkurwiony a za razem zdołowany rzuciłem się na kanapę. Wziąłem do ręki pilota od telewizora i rzuciłem nim z całej siły o ścianę.
-Niech to szlag wszystko kurwa trafi!
-Louis, ta dziewczyna zajmuje wszystkie twoje myśli! Jest ważniejsza niż ja!- dziewczyna wrzasnęła.
Było ją słychać w całym apartamencie. Inni ludzie pewnie zastanawiali się, co tu się dzieje.
Nie odpowiedziałem. Ona miała racje. Gardziłem Victorią najbardziej jak to było możliwe. Dopiero teraz, kiedy może jej się coś stać, widzę jak bardzo mi na niej zależy.
Zerwałem się z kanapy. Poszedłem po ubrania. Nie będę siedział bezczynnie, kiedy Victoria jest w niebezpieczeństwie. Skoro chłopaki jej nie potrafią znaleźć, to sam jej poszukam.
10 minut później siedziałem już w samochodzie. Nie wiedziałem, gdzie rozpocząć poszukiwania. Czułem, że jej przyjaciółka podsunie mi kilka miejsc.
Kiedy sięgnąłem po telefon, ten zaczął wibrować, sygnalizując połaczenie. Dzwoniła Lottie.
***
Pod szpitalem czekali Zayn z Niallem.
Jak zawsze musieli sie obściskiwać, bo jakże inaczej bez tego by się obeszło?
-Gdzie jest Victoria?-spytałem bez ogródek.
-Na jakimś oddziale z Lottie.- Zayn wzruszył ramionami
-Ona jest niepełnoletnia. Nie może tam być sama.- warknąłem.
-Nie możemy tam wejść. Jesteśmy poszukiwani.
-Mam to gdzieś-odbąknąłem i wszedłem do środka.
Było zwyczajnie. Jak w każdym szpitalu. Recepcja, gabinety zabiegowe, lekarskie. Mapa budynku. Nie będę ukrywał, że to właśnie ona mnie zaintresowała. Może być bardzo potrzebna w nagłych wypadkach.
-Mogę jakoś panu pomóc?- z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos jakiejś kobiety. Odwróciłem się w stronę blondynki
koło trzydziestki
-Um.. Sądzę, że tak. Szukam mojej narzeczonej. Przywieźli ją tutaj z raną postrzałową.
Oh doprawdy Tomlinson? Narzeczonej? Gorszej głupoty sie nie dało wymyślić?
-Rozumiem. Jak się nazywa?
-Victoria Williams.
-Przykro mi ale nikogo takiego nie ma w naszym szpitalu.
-Jest pani pewna?-uniosłem ze zdziwienia brwi.
-Tak. Przykro mi
Bez słowa ruszyłem w stronę wolnego miejsca. Jak to Victorii tutaj nie ma? Przecież chłopaki stoją przed szpitalem.
A co jeśli... Victoria zmarła na skutek tego pieprzonego postrzelenia? Może wykrwawiła się na śmierć, a oni o tym nie wiedzą, badź nie chcą mi powiedzieć.
Złapałem się za głowę, opierając łokcie na kolanach. Poczułem coś dziwnego. Coś jak bezradność i... strach przed stratą kogoś kogo kocham.
Uświadomiłem sobie że po policzkach spływają mi łzy. Jeśli faktycznie coś jej się stało to... to chyba sobie z tym nie poradzę.
-Teraz nazywasz sie Brian. I sie ze mną nie kłóć. Vic to Enise. Choć ze mną do niej. Jest nierzytomna, ale i tak cie potrzebuje.- usłyszałem głos siostry.
-Lottie ona tu jest przeze mnie. Gdyby nie ja i moje spiny z tym kutasem. Nic by jej nie było.
-Znalazła się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Choć gdybyś nie wyjechał z tą suką, to może faktycznie nic by się nie stało.
-Lottie, język-upomniałem siostrę na co ta wybuchnęła śmiechem.- Choćmy już do niej.
***
Od poprzednich wydarzeń minął tydzień. Victoria dochodzi do siebie, choć ciągle leży w szpitalu. Codziennie z Lottie ją odwiedzamy. Nadal nie może się pogodzić z tym, że już nie zobaczy ojca i siostry. Niestety jej rzekoma śmierć była nieunikniona.
Jutro ma wyjść ze szpitala. Chciałem aby zamieszkała ze mną, ale ze względu na osoby trzecie jej pobyt tutaj jest niemożliwy.
-Ej, Louis?- do moich uszu dotarł głos Nialla.
-C...co mówiłeś?
-Od 15 minut nie powiedziałeś żadnego słowa. Patrzysz w tą ścianę tak, jakbyś tam coś zobaczył.
-Zamyśliłem się. To wszystko.- wzruszyłem ramionami
-Od kiedy Vicky trafiła do szpitala takie zamyślenia zdarzają ci się bardzo często... Ty a może ty się w niej zakochałeś?
Spojrzałem wymownie na przyjaciela.
-Nialler no proszę cię. Ja zakochany w Williams. A poza tym nie nazywaj jej Vicky. Nie lubi tego.
-Stajesz się wielką cipą kochanie. Wolałam tego bad boy'a. To w nim się zakochałam, a nie w piszczącej lalce.
-Mogłabyś się nie wtrącać do spraw innych ludzi? Wścibska szmato?- rzucił Niall z przesadną ironią w głosie.
-Sprawy mojego chłopaka są też MOIMI sprawami. Jego przyjaciele też są MOIMI przyjaciółmi. Czy ci się to podoba czy nie blondyneczku. Ta dwójka zaczyna mnie kurewsko irytować. Ona dogryza jemu. On dogryza jej. Jeśli się nie zamkną to zrobię im krzywdę.
-Wyluzuj- przewróciłem oczami.
-Ah tak? W takim razie problemy Victorii są też TWOIMI problemami.
-Co to, to nie.
-Horan ma racje. Jej sprawy są moimi. A jeśli moje sprawy są twoimi to jej interesy też.
Mam to w dupie, że ci się prawda nie podoba.
 Weszła w to bagno ze mną ale wyjdzie sama. Victoria chyba nie będzie w stanie w ogóle wyjść z tego wszystkiego. Nawet jeśli zdecyduje się zostawić to wszystko i wyjechać. Nie uwolnj się od Lucas'a dopóki się go nie pozbędę.
-Chodźmy do Starbucks'a. Ewentualnie do Nando's.
Poważnie? Musze pogratulować Niall'owi pomysłowgo zakończenia kłótni.
-Idźcie sami. Jade do Victorii.
-Jeśli nie przestaniesz przejmować się tą suką, to przysięgam, że jak tylko wyjdzie ze szpitala to ją zabije. Albo zrobie to jeszcze tam.
-Niby jak?-zaśmiał się sarkastycznie Niall.
-Wiem gdzie Lou trzyma broń. Wystarczy blondyneczku?
Nie wytrzymam. Jakim ona pieprzonym cudem dowiedziała się o tym?
-Wychodze- oznajmiłem i wyszedłem. Słyszałem, że blindyn coś krzyczał. Szczerze mam to gdzieś. Chciałem jechać do Williams, ale teraz mam ochote jechać gdzieś się rozerwać. Zapomnieć o tym wszystkim. Zalać się w trupa. Znowu czuć, że żyję.
-------------------------------
Cześć wszystkim!
Zacznę od tego, że jestem Jola.
I jak już wiecie zostałam uznana współautorką Dangerous.
Proszę, bądźcie dla mnie wyrozumiali, gdyż to dopiero początek mojej przygody z pisaniem. Rozdział postanowiłam podzielić na 2 części-1 krótszą i 2 dłuższą.
Wiem.... bez rewelacji... Ale dopiero się uczę więc mam jeszcze szansę rozwinąć to co dopiero zaczynam. Mam nadzieję, że jakoś tą tragedię przetrawicie.

Bardzo przepraszam za błędy w pisowni, brak znaków intepunkcyjnych lub za byki ortograficzne, ale pisałam na telefonie i nie mam korekty ani nic.

sobota, 1 listopada 2014

Informacja

Kochani!
Bardzo bardzo przepraszam, że nie dodałam 19 rozdziału zgodnie z oczekiwaniami terminowymi, ale niestety nie wyrabiam ze szkołą i prowadzeniem Dangerous. :(
Ostatnio mam też problemy z weną.Pisanie nowych rozdziałów trwa i trwa  nieskończoność.
Wydaje się tak jakbym pisała od przynajmniej 5 godzin a okazuje się, że minęło 40 minut...
W związku z tymi problemami postanowiłam, że do autorstwa ff dołączy moja przyjaciółka Jola, która już od jakiegoś czasu podsuwała mi niezłe pomysły i pomagała pisać.
Mam nadzieję, że przyjmiecie ją ciepło i będziecie dla niej wyrozumiali...
Na razie to tyle... Mam nadzieję że rozdział pojawi się jak najszybciej to tylko możliwe.