...

/inne/czarna_rozaa.cur

niedziela, 19 października 2014

Rozdział Osiemnasty


Następny za tydzień, tak sądzę x
______________________

Gdy upadłam po raz trzeci, zarywając twarzą w głęboki śnieg, gdy dłonie zaczęły mnie palić z zimna, choć stało m się to już obojętne, zrozumiałam w jak dużym niebezpieczeństwie się znajduję. Wiedziałam, że moje życie najprawdopodobniej dobiega końca. Gdzieś za plecami w mrocznym lesie, słyszałam ludzi, który mnie ścigali. Zdecydowanie się bałam. Gdybym nawet chciała zaprzeczyć temu faktowi, nie potrafiłabym tego uczynić. Ze strachu niemal zdrętwiałam, zamarzłam tak, że prawie nie mogłam biec, ale wiedziałam, że dzieje się coś złego. Czułam jak adrenalina płynąca w żyłach wzrasta, chcąc mi je rozerwać. Łapczywie wciągałam powietrze do zmęczonych płuc, usiłując zignorować natarczywy ból w prawym boku. Nie mogłam się poddać i odpuścić dalszej ucieczki, mając pewność, iż zostanę zabita.   Desperacko biegłam dalej, sypiąc spod stóp małe fontanny śniegu. Nawet tu, w leśnym gąszczu, na ziemi zalegały grube zaspy, którym wschodni wiatr nadał kształt dziwnych pagórków i rozpadlin. Wyglądały jak zwierzęta przyczajone u stóp brzóz. Obojętne gałęzie drzew kiwały się w rytm zawodzącego wiatru, sprawiając wrażenie żywych istot. Rzucały tu i ówdzie przerażające cienie, gdzie mogli się zaczaić wrogowie. Mogli się tam ukrywać, obserwować mnie, wbijać w moją osobę swe nienawistne spojrzenia niczym noże. Potrząsnęłam głową, rozsypując kaskady swoich lokowanych brąz włosów wokół twarzy, próbując czym prędzej odgonić od siebie zmartwienia i troski. Nie mogłam sobie pozwolić na brak skupienia.         
Zatrzymałam się na chwilę, nasłuchując ze skupieniem, ale ciszę mącił tylko mój ciężki oddech, tłoczący powietrze w obolałe płuca. Wytężyłam wzrok, lecz tylko widziałam tysiące srebrzystych brzóz, nic poza tym. Trzasnęła gałązka, na co jęknęłam.  
- Czyżbyś sądziła, że uda ci się nam uciec?- usłyszałam złowieszczy głos- To już koniec, kochanie.  
Obejrzałam się z przerażeniem i ujrzałam jednego z trzech moich oprawców. Jego usta wykrzywiły się w złowieszczym uśmiechu, dodając twarzy jeszcze bardziej przerażający widok, dodatkowo światło księżyca padało na jego długą sylwetkę, co wzbudzało we mnie większy strach. To zaskakujące jak ten blask potrafi dodać człowiekowi grozy. Poczułam ogromną gulę, rosnącą w gardle. Przez nią miałam naprawdę duży problem z przełknięciem śliny. Zlustrowałam go po raz setny wzrokiem od stóp do głowy aż w końcu zawiesiłam wzrok na rzeczy, którą trzymał w dłoni. Pistolet, byłam tego niemal na sto procent pewna. Czułam się jak w thrillerze, wzbudzającym nieprzyjemne ciarki u dołu pleców z powodu napięcia w danej sytuacji. Człowiek stojący przede mną miał broń i w każdej cholernej chwili był zdolny zastrzelić mnie bez nawet minimalnego wahania. Nie może być gorzej, prawda?
-Podejdziesz księżniczko czy mam sam pójść po swoją ofiarę?- uniósł brew, kiedy jego usta uformowały się w wredny uśmiech, który działał na mnie teraz o wiele gorzej, niż bym zareagowała normalnie. Strach zdecydowanie pragnie zawładnąć moimi ruchami, ogólnie ciałem, jak i umysłem, a to z pewnością utrudnia ucieczkę. O losie, co jeszcze mi przygotowałeś?
Przełknęłam z trudnością ślinę przez rosnącą gulę w gardle. Moje nogi zaczęły się cofać, gdy usilnie starałam się znaleźć koniec tego potwornego lasu, rozglądając się we wszystkie strony. Jest on ogromny, więc nie potrzebnie się łudzę. Chociaż nie mogłam daleko wbiec do tych chaszczy, więc może jednak uda mi się odnaleźć wyjście. Powinnam zawrócić, ale jak mam wyminąć mężczyznę, stojącego niewiele metrów ode mnie?
-O-o ch-cholera… wilk- pisnęłam, mój głos podskoczył o oktawę wyżej, a twarz wykrzywiłam z przerażenia.-Zabij go! Cokolwiek!- Proszę, niech w to uwierzy.
-Co?- odwrócił się gwałtownie na pięcie, by spojrzeć w pustą przestrzeń. Wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwnika, podbiegłam do niego i popchnęłam mocno jego ciało, oczekując, że upadnie na śnieg. Gdy też tak się stało, nie czekając ani minuty dużej, zerwałam się do ucieczki, jednakże mężczyzna chwycił moją kostkę u nogi i pociągnął ją do siebie, przez co straciłam równowagę. W mgnieniu oka spotkałam się również z lodowatą białą powierzchnią. Od razu zaczęłam szamotać nogami, byle by ten puścił jedną z nich. Nie obchodziło mnie, nawet nie wiedziałam,  w jakie miejsca kopę jednego ze swoich oprawców.
-Ty mała, pieprzona wredoto!- warknął, przyciągając bliżej moje ciało do swojego, tak że ten zawisł nade mną, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Ujął w dłoń moją twarz i zwiększył siłę uścisku, na co z moich ust wydobył się jęk bólu.-Obiecuję ci to solidnie, że pożałujesz tego, co właśnie zrobiłaś.-wysyczał z jadem w głosie do mojego ucha. Poczułam łzy zbierające się w moich oczach, a następnie gorącą ciecz spływającą po policzkach. Podjęłam kolejną próbę wydostania się z jego uścisku, wtedy dostałam siarczysty policzek, mimo to nadal szarpałam się. Muszę robić cokolwiek w swojej obronie. Muszę wierzyć, że uda mi się od niego uciec.
Puścił moją twarz, więc nie kontrolując nad swoimi ruchami, splunęłam mu w jego.
Oczy starszego płonęły wściekłością. Bez zastanowienia chwycił moje ręce, które usadowił nad moją głową, przyciskając je mocno do śniegu.
-Mam cie dosyć, Williams-wolną dłonią sunął w górę mojego uda. Zadrżałam, czując nieprzyjemne dreszcze i obrzydzenie-Mój drogi przyjaciel nie będzie aż tak zły, jeżeli pozbędę się ciebie już za chwilkę, kochanie. Jednak najpierw trochę się zabawimy.-dostał się do guzika moich spodni, którego po chwili odpiął. Następnie mój suwak pojechał w dół, a spodnie zsuwały się z moich bioder. Wybuchłam płaczem, zaczynając ponownie się szarpać, jednak z o wiele większą siłą, niż wcześniej. Nie pozwolę na to, by ten oblech mnie dotykał.
-Zostaw mnie zboczeńcu! Nie, nie ruszaj mnie!- zadałam mu cios kolanem w jakąś część jego ciała. Nie patrzyłam jaką, nie obchodziło mnie to, ważne, że ten upadł na śnieg, zwijając się z bólu. Natychmiast wstałam i zaczęłam biec w stronę wyjścia z lasu. Szybko przeskakiwałam wystające korzenie oraz niezbyt wysokie krzewy.  Gdy straciłam nadzieję, że wydostanę się stad, zobaczyłam ulicę. Bingo.


 ~*~  


Przed moją osobą rozciągała się długa, opustoszała ulica, ozdobiona jedynie znikomą liczbą marnie świecących lamp. Przez moje roztrzęsione ciało przeszło uczucie niepewności. Nie wiedziałam czego mam się spodziewać, co robić. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie obecnie się znajduję oraz czy jestem bezpieczna. Chciałabym usłyszeć głos w mojej głowie mówiący mi, że to, co złe, zakończyło się i jest wszystko w porządku. Jednak nie, rzeczywistość jest zupełnie inna niż bym chciała. Absolutnie nie jest nic w porządku do jasnej cholery. Nie mogę się odnaleźć w tej całej sytuacji. Nie jestem pewna w co zostałam wplątana przez  Louisa Tomlinsona, który  zamieszany jest w rożne chore sytuacje. On jest definicją niebezpiecznej gry. On sam musi na co dzień zmierzać się ze swoją osobą. Jest zagubiony, a może raczej zepsuty. Nie chcę w to wnikać ani wtrącać nosa w nieswoje sprawy. Nie chce. Louis niech robi co mu się żywnie podoba, jednak niech nie wykorzystuje mnie do swoich pieprzonych celów, spraw. Niech zostawi mnie w spokoju ani nie miesza się w moje życie, które chce przeżyć bez jakichkolwiek poważnych problemów, zagrażającym mu. Pragnę, by wszystko wróciło do normy, tak jak było przed spotkaniem tego chłopaka, jednak wiem, iż jest to po prostu niemożliwe. Zbyt dużo rzeczy uległo diametralnej zmianie i to niestety nieodwracalne, nic na to nie poradzę, choćbym chciała. Chwila… a nie chcę? Cholera jasna, dosyć tych popieprzonych myśli. Naprawdę.
Moje nogi zaniosły mnie na strefę bezgranicznej ciemności, gdzie wytężałam wzrok do granic możliwości. Co drugie drzewo zdawało mi się być podejrzane, praktycznie za każdym krzakiem widziałam jakąś postać. To głupie? A może tak właśnie powinnam reagować po tym wszystkim, co się stało?
Z każdej strony otaczała mnie ciemność , nic więcej. Nie byłam w stanie dostrzec niczego pozytywnego w obecnym momencie. Jednakże może nie powinnam, ponieważ nie ma żadnych pozytywów?
Zerwał się silny wiatr, który mącił grobową ciszę i podwiewał moje falowane włosy, latające we wszystkie kierunki świata. To zdecydowanie przeszkadzało mi w otwieraniu oczu, ogólnie mruganiu. Starałam się cały czas je odgarnąć tak, by nie opadały na moją lekko poranioną i zaczerwieniałą od mrozu twarz. Uniosłam głowę zerkając na zachmurzone niebo, z chmur powoli prószył śnieg, którego część na końcu opadała na mnie. Westchnęłam ciężko. To naprawdę będzie bardzo ciężka noc, zważając na to, iż nie wiem, gdzie się znajduję.
Przeniosłam ponownie wzrok na drogę, którą przemierzam. W oddali dostrzegłam delikatne zarysy lamp i budynków. Nareszcie jasność.
Przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w promieniu światła. Marzyłam tylko o tym, żeby odszukać niepodejrzaną osobę, która da mi na chwilę telefon, bym mogła zadzwonić do któregoś z przyjaciół.  W ostateczności taty. Pragnę znaleźć się w moim ciepłym, przytulnym domu oraz wygodnym i równie cieplutkim łóżku.
Mijając kolejno budynki, rozglądałam się dookoła, poszukując swojego celu, mimo to nic. Kompletnie nic. Jestem głupia, myśląc, że o tak późnej, a może już wczesnej godzinie, ktoś będzie się przechadzał w takiej nieprzyjaznej i okropnej dzielnicy jak ta.
Ominęłam obskurny budynek, którego okna oraz drzwi, zostały zabite deskami. Jego poczerniałe ściany świadczyły o tym, że mógłby być to magazyn, a pewna osoba postanowiła go podpalić, lub po prostu coś w środku uległo wybuchowi. Z resztą kogo to obchodzi? No właśnie. 
Ciszę panującą w tym miejscu, przeciął dźwięk, którego w tym momencie nie spodziewałam się. Upadłam z krzykiem na zamarznięty chodnik, a moja ręka od razu powędrowała do postrzelonego lewego uda. Przycisnęłam palce do miejsca, gdzie leci krew. Postanowiłam unieść wzrok, który zatrzymał się na tym samym mężczyźnie, co próbował mnie zgwałcić, a później zabić. Jęknęłam, czując bezsilność, ogarniającą moje całe ciało. Teraz nie ucieknę, nie jestem w stanie tego zrobić. To już koniec. Nie, nie, nie, nie, nie- krzyczał głos w mojej obolałej głowie. Przełknęłam ślinę, przewracając się na brzuch. Zaczęłam się czołgać do ślepego zaułka. Nie wiedziałam, co chcę tym osiągnąć. To pieprzona pułapka, mimo to doczołgałam się tam. Podpierając się dłońmi o chropowatą ścianę, wstałam. Syknęłam, czując przeszywający ból w nodze, który z każdą chwilą stawał się mocniejszy.
-Teraz się ciebie pozbędę, skarbie-poczułam jego rękę na ramieniu. Gwałtownie obrócił moje ciało, tak, bym stała z nim twarzą w twarz. Moja głowa uderzyła mocno o ścianę, a z ust wyleciał jęk.- Naprawdę szkoda.- wymruczał do mojego ucha, kiedy przyłożył mi do skroni lufę. Przestrzeń ponownie przeciął dźwięk strzału. Upadł zimny na beton z nabojem w głowie. Wrzasnęłam przerażona. Tej felernej nocy druga osoba została przy mnie zastrzelona. Ja to mam cholerne szczęście.
-Zawsze chciałem do zrobić!- usłyszałem szczęśliwy głos Irlandczyka, na co uniosłam szybko głowę. Wypuściłam drżący oddech z ust, czując ogromną ulgę. Uratowana, dziękuję ci Bozę. Niall i...Josh?
Otworzyłam usta, nie mogąc w to uwierzyć. Starszy Tomlinson spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się chamsko.
-Witaj, Victorio-podszedł, lustrując mnie wzrokiem- Cholera, wyglądasz okropnie.- skrzywił się.
-Dziękuję za szczerość-szepnęłam, przenosząc spojrzenie na blondyna-Niall, dziękuję za ratunek- powiedziałam z wdzięcznością w głosie.
-A ja?-oburzył się drugi.
-Boli mnie noga- jęknęłam, wykrzywiając swoją twarz w grymasie bólu- Kurwa- odchyliłam głowę do tyłu, zamykając oczy- Boli mnie wszystko, Josh.
Oboje przenieśli wzrok na moje ranne udo i od razu pobledli.
-Cholera, trzeba jechać z tym do szpitala, za późno na cokolwiek innego. Kurwa Niall, dzwoń po Lottie!-wziął mnie na ręce w stylu ślubnym i szybkim krokiem wyszedł z zaułka, idąc wzdłuż ulicy. Niall szedł obok, trzymając telefon przy uchu.
-Halo, Lottie?!-pisnął-Przyjedź szybko pod szpital w centrum!... Ma postrzelone udo i inne rany... Lottie, jeszcze jedno, zawiadom koniecznie Louisa o tym, że ją znaleźliśmy...Pa.
O nie.  


~*~  

Promienie słoneczne przebijające się przez żaluzje, oświetlały moją bladą twarz, przy okazji rażąc wrażliwe oczy. Jęknęłam z bólu, gdy tylko próbowałam ruszyć nogą. Wszystkie wydarzenia związane z wczorajszą nocą przypłynęły gwałtownie do mojej głowy, wywołując jej ból. Pamiętam dokładnie co się wydarzyło. Jakżebym mogła o tym zapomnieć? To oczywiste, że nie byłabym w stanie. 
Rozchyliłam powieki, napotykając wzrokiem śnieżnobiały sufit, a następnie tego samego koloru ściany oraz podłogę. Szpital. Jestem w cholernym szpitalu.
Westchnęłam, chcąc usiąść, jednak, kiedy tylko próbowałam to zrobić, zbierało mi się na wymioty. Ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu, zerkając na kroplówkę, do której jestem przypięta. Westchnęłam ciężko. Wciąż  jestem lekko otępiała przez narkozę.
-Jak się czujesz?
Wzdrygnęłam się, po czym przeniosłam szybko spojrzenie na kędzierzawego chłopaka. 
-Co ty tu robisz?-zmarszczyłam brwi- Jesteś poszukiwany przez policję, Harry.-przypomniałam, na co on wywrócił oczami, wstając. Podszedł do łóżka i kucnął, wciąż nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego.
-Umiem przejść niezauważony- uśmiechnął się, ukazując dołeczki w policzkach.
-Oh, no tak, przepraszam-mruknęłam- Ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie, przez co zostaje zdezorientowana. Czy mógłbyś się wypowiedzieć, proszę?
-Louis chciał, żebym czuwał. Tak na wszelki wypadek.
-Tomlinson, jasne-skrzywiłam się-Czekaj...Jak mam rozumieć słowa na wszelki wypadek
-Wiesz...-zaczął, zastanawiając się jak przekazać mi tę wiadomość. Zamrugałam szybko, rozumiejąc powoli, co miał na myśli.
-Chcą mnie dorwać i zabić, prawda?-patrzyłam na niego wyczekująco, jednak ten nic nie zrobił-Cholera, w co wy mnie wplątaliście?-przetarłam twarz dłońmi- Muszę zadzwonić do taty. Właśnie, on na pewno się martwi!
-Nie- powiedział stanowczo.
-Co?-zaśmiałam się kpiąco-Dlaczego?
-Musisz zniknąć. Zayn z Niallem zajęli się upozorowaniem twojej śmierci. Teraz będziesz mieszkać z naszą paczką. Musimy zlikwidować zagrożenie, Vic.
Otworzyłam usta, a w moich oczach pojawiły się łzy, które po chwili zaczęły spływać po moich policzkach. Próbowałam coś z siebie wydusić- jakiekolwiek słowo, jednak nic z tego. Za każdym razem, gdy rozchylałam wargi, po chwili je zaciskałam. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, a tak bardzo chciałam zacząć krzyczeć, wygarnąć mu w twarz, że to ich pierdolona wina. 
Moje ciało nieznacznie się trzęsło. Nie mogłam nad sobą zapanować. Tego wszystkiego było za wiele. Rozpłakałam się, a Harry przytulił mnie, niezbyt mocno, gdyż moje ciało jest poobijane.
Czy właśnie tak będzie wyglądać teraz moje życie? Z dala od rodziny i przyjaciół?