...

/inne/czarna_rozaa.cur

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział Dwudziesty Drugi cz. Pierwsza

_________________
Witam po długiej nieobecnośći.
Także na samym początku chciałabym przeprosić. Moja kochana wena nadal jest na wakacjach. Nie fajnie ;( . Rozdział jestem wręcz zmuszona podzielić na 2 lub 3 części. Zobaczymy jak wyjdzie w praktyce.
Powiem, że słowa dotrzymałam i w szpitalu nie leniuchowałam tylko pisałam tak jak obiecałam.
Przpraszam, że część taka krótka i chujowa
Naprawdę się starałam.
Jeszcze chciałabym się dowiedzieć jak wolicie: rozdziały krótsze i częściej dodawane (regularnie) czy może rzadziej i żeby były dłuższe. Napiszcie w komentarzu, która opcja jest dla was lepsza. Choć wiem, że najlepsza byłaby wersja często i długo.
Na pocieszenie powiem, że teraz jest tak spokojniej, ale już za niedługo możecie spodziewać się komplikacji, intryg, kłótni, wyznań.
DRAMA TIME NADCHODZI!!!

Przeczytałeś/łaś zostaw komentarz xx
_________________
WIGILIA

-Czasem najlepszym prezentem jest wsparcie drugiej osoby- położyłem dłoń na jej policzku.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
Tak bardzo cię kocham.
Sięgnęła do tylniej kieszeni spodni. Wyciagnęła z niej kluczyki.
-Proszę. Weź je- wyciągnęła w moją stronę dłoń.
Odebrało mi mowę. Uniosłem głowę.
Wszyscy udawali, że nie interesują się naszą wymianą zdań, ale ich ukratkowe spojrzenia mówiły same za siebie.
Wziąłem przedmiot z jej małej dłoni.
Uniosłem czarny plastik okalający metalową część. Widniał tam srebrny napis.
Lexus.
Moje oczy podwoiły swoje rozmiary.
-Jedno z lepszych aut, jakie wygrałam w tym cholernym wyścigu- wzruszyła ramionami.
Po krótkiej chwili znalazła się w momich ramionach.
-Dziękuję, księżniczko.- puściłem ją- Ja też mam coś dla ciebie.
Uniosła zdziwiona brwi.
Odwróciłem się i podszedłem do niewielkiej szafki.
Odsunąłem szufladę i wyjąłem z niej niebieskie pudełeczko.
-Proszę.- podałem jej przedmiot.- Otwórz.

*Victoria*
Otworzyłam opakowanie. Moim oczom ukazał się złoty wisiorek z serduszkiem wysadzanym dziesiątkami kryształków. W środku serca widniała litera "V".
Był piękny.
I zapewne cholernie drogi.
Spojrzałam w jego niebieskie oczy. Próbował wybadać moją reakcję. Uśmiechnęłam się szeroko i zarzuciłam mu ramiona na szyję.
-Jest piękny. Dziękuję- złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku.
-Zupełnie tak jak ty.
Nagle doznałam długo oczekiwanego olśnienia.
On pokazuje, że ma uczucia. Przy wszystkich.
Przecież to nie w stylu Tomlinsona.
A co z Leną?
Wpatrywał się we mnie oczekując odpowiedzi. Zarumieniłam się i opuściłam wzrok. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przestronny salon a w nim kilka osób. To wszystko było mi znane, ale nie w tym momencie. Teraz to było obce. Moje spojrzenie zatrzymało się na Lottie, która ledwo zauważalnie skinęła głową i podeszła do Harry'ego.
Ponownie odwróciłam się w stronę Louis'a.
-Jest coś, co chciałem ci powiedzieć.- szepnął niepewny własnego postępowania.
Zaczynam się bać.
-Więc mi powiedz- zmarszczyłam brwi.
Czy na pewno chcę wiedzieć co się dzieje. Może chce mi przekazać, że nigdy wiecej nie chce mnie widzieć, że wyjeżdża albo nie chve mieć ze mną nic wspólnego, ponieważ Lena kazała mu wybierać.
-Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem... Byłem pewien, że jesteś najzwyklejszą na świecie dziewczyną, która znajdzie kogoś, kto da jej to na co zasługuje- westchnął- Wiedziałem, że jeśli się z kimś zwiążesz, to prszestaniesz się interesować moją osobą. Pasowało mi to. Ale z biegiem czasu...- przerwał.
Mów dalej. Muszę wiedzieć co jest sensem twoich słów.
-Z biegiem czasu czułem złość, zazdrość, bezradność. Czułem się bezsilny kiedy widziałem cie z kimś innym. Nie potrafiąc już pogodzic się z porażką, wyjechałem. Bez ciebie było pusto, drętwo, byle jak. Próbowałem zacząć wszystko od nowa. Ale nie mogłem. Ciągle byłaś w moich snach, myślach. Po pewnym czasie spotkałem Lenę. Myślałem, że to dobry pomysł. Sądziłem, że ona pozwoli mi zapomnieć. Nigdy jej nie kochałem i nadal tak jest. To się nie zmieni.- zacisnął powieki i przełknął ślinę. To raczej była gula w gardle niż zwykła ślina.- W chwili kiedy znowu cię zobaczyłem, moje serce przestało bić. Poczulem wszystkie do tej pory znane mi uczucia. Chciałem odwrócić się i iść. Chciałem abyś znalazła się w moich ramionach. Chciałem cię pocałować. Chciałem wiele rzeczy. Kiedy trafiłaś do szpitala... Wtedy wiedziałem, że zawsze coś do ciebie czuję. Victoria, kocham cię. To wszystko może być dziwne. Możesz mnie nienawidzić, ale ja... Już zawsze będę cie kochać. Nic tego nie zmieni.
Złapał moją dłoń i położył na swojej klatce piersiowej. Dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się jego serce. Biło szybko. Tak, jakby zaraz miało wyrwać się na zewnątrz. Poczuć wolność spowodowaną wyskoczeniem i przerwaniem czynności, za którą było odpowiedzialne.
-Tak właśnie na mnie działasz.
Zaniemówiłam. Nie wiedziałam co robić. Chciałam powiedzieć mu, że ja też go kocham, ale w tej chwili nie potrafiłam.
Zrobiło mi się słabo. Osunęłam się na podłogę.
-Victoria!- krzyknął przestraszony.
Wziął mnie na ręce i posadził na sofie. Spojrzał w moje oczy. Nie wiem czy coś w nich było widoczne i wyraźne. W mojej głowie kłębiło się miliony myśli, które brzęczały jak monety kiedy próbowałam je powstrzymać.
Jednym szybkim i zdecydowanym ruchem przytuliłam go do siebie.
-Przestraszyłaś mnie- szepnął
-Przepraszam-zachichotałam.
Jezusie! On naprawdę się martwi!
Kocham go!
Ale nie powiem mu o tym.
Czas na zagrywkę z mojej strony.
Kiedy odsunął się ode mnie, zauważyłam że spojrzenia wszystkich obecnych skupione sa właśnie na nas.
Powinnam przywyknąć do takiej reakcji przyjaciół Louis'a na momenty, w których okazuje swoje najgłębiej skrywane uczucia.
Te, które wychodziły niemal codziennie od niego to złość. Ewentualnie lekkie rozluźnienie kiedy przebywał z najbliższymi.
Wszyscy stali z szeroko otwartymi ze zdziwienia buziami poza Lottie i Harrym. Tak jakby wiedzieli, że to wszystko się dzisiaj wydarzy. Stali obok siebie trzymając się za ręce i ciepło uśmiechając.
Oni to wszystko wymyślili.
-Cóż...- wstałam- Niestety ja cię tylko lubię.
Zrobiłam minę pełną... nawet nie wiem czego.
Wychodząc z pomieszczenia chwyciłam za rękę zdezorientowaną Lottie.
Zaprowadziłam do jednego z pokoi.
Zdziwiona moim postępowaniem siadła na łóżku.
-Co to było?!- krzyknęła.
-Cicho- skrzywiłam się przez ilość decybeli, która dotarła do moich uszu.
Ona zawsze wiedziała co zrobić, żeby wyprowadzić z równowagi ludzi, którzy ze stoickim spokojem podchodzili do wszystkiego.
-Chcę aby się trochę postarał. Wiesz ile na coś takiego czekałam? Dwa cholernie proste słowa, a potrafią zmienić całe życie.- wyjaśniłam- Ale czekaj on ma dziewczynę.
I to jest właśnie najbardziej przełomowy moment. Dociera do ciebie okrutność świata rzeczywistego. Widzisz jak okrutne potrafi być życie. Zadajesz sobie pytanie czy jeszcze będzie tak jak chcesz. Tak jak to sobie zaplanowałeś. Tak jak oczekujesz.
-Tak się składa kochanie, że nie mam. Zerwałem z nią.- w drzwiach znikąd ze zniewalającym uśmiechem pojawił się Tomlinson.

piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział Dwudziesty Pierwszy

______________________________

Cześć wszystkim! 
No to mamy rozdział 21. Przyznaję, że jest krótszy niż planowałam, ale przed świętami wena postanowiła mnie opuścić.
Damy jej popalić...

Razem z Karoliną mamy dwie sprawy:
 
Sprawa numer 1:
Chciałyśmy bardzo serdecznie podziękować za 40 000 wyświetleń. Jesteście naprawdę niesamowici. I oby tak dalej. Jeszcze zwiększcie liczbę komentarzy to będziemy w niebo wzięte.

Sprawa numer 2:
Chciałyśmy złożyć najlepsze życzenia Ani!!!

No więc Aniu, chciałyśmy życzyć Ci duuużo zdrowia, szczęścia, pomyślności, dobrych ocen w szkole, abyś dostała się do wymarzonego liceum. Aby otaczali Cię sami dobrzy ludzie i prawdziwi przyjaciele. Życzymy Ci również, abyś przestała tak krzyczeć.
Ogółem- Wszystkiego Najlepszego!!!
(Przepraszam nie umiem składać życzeń)


Przeczytałeś/łaś zostaw komentarz x

______________________________




-Zayn, to nie tak. J-Ja…- urwałam-Nie wiem jak to się stało.
-Nie musisz się tłumaczyć. Tommo od dawna miał do ciebie słabość. 
Przepraszam?
Nie, to nie możliwe. To jest zbyt piękne, aby było prawdziwe. 
Wydarzenia poprzedniej nocy nie powinny mieć miejsca. Ale jednak miały i nie żałuję, że oddałam się tak wspaniałej osobie jaką jest właśnie ON.
Pomiędzy nami jest silne uczucie, które z dnia na dzień nabiera mocy. 
Czy gdyby nie wypadek, to nie przyznałabym się do faktu, że nie jest mi on obojętny? Nie pokazałabym, że naprawdę zależy mi na nim? 
Kocham go. Tak wygląda prawda. 
Jednak nie pokażę mu tego. Wiem jaka będzie jego reakcja. A słowa Zayn'a?
Mogę się do nich odnieść tylko w jeden sposób. Słowa pocieszenia. On tylko chce sprawić, abym nie czuła się winna spowodowania wypadku i tej nocy. 
Uwierz sama sobie. Uwierz jemu. Coś sensownego w tym musi jednak być-podpowiadała moja podświadomość. Chciałabym to zrobić, ale nie potrafię. 
W życiu Tomlinsona jest jedna bardzo istotna dla sprawy osoba. Lena. 
Litery, które niedawno wydostały się z ust tego nieziemsko przystojnego chłopaka, formowały się w słowa, które następnie przeradzały się w zdania. Mówił, że będę tylko jego. To mogły być tylko nic nie znaczące stwierdzenia. Puste słowa i obietnice.
-Nie myśl o tym. Udam, że nic nie wiem. 
-Dziękuję- powiedziałam bezgłośnie. 
Nie chciałam aby ktokolwiek dowiedział się o tym wszystkim. Ale tak szczerze to o co ja sobie myślałam? Jak zawsze ktoś musiał się dowiedzieć. Powinnam się przyzwyczaić, że życie wśród przyjaciół Lou nie obejdzie się bez tajemnic i sekretów. Nie ma rzeczy, która przeszłaby bez echa. 
Miałam nadzieję, że tym razem jednak nikt nie dowie się o tym, że uprawiałam seks z Tomlinsonem, który w dodatku ma dziewczynę. 
W tej chwili męczą mnie wyrzuty sumienia. 
Spojrzałam na śpiącego chłopaka, który ciasno oplatał mnie ramionami. 
Taki słodki, przystojny, idealny i bezbronny. 
Taki uległy, niepewny, samotny, potrzebujący. 
Niezaprzeczalnie Tommo potrzebował odrobiny miłości. 
Czy to właśnie ja jestem osobą, która mu ją dała? 
A może jednak Lena, która przecież jest jego drugą połówką daje mu jej wystarczająco dużo.
Daj mu to co możesz.- powiedziała moja podświadomość. 
Ona ma rację. Jeśli faktycznie jest coś istotnego to on sam powinien coś zrobić. 
Przejechałam dłonią po policzku chłopaka. 
-Jeśli to wszystko było prawdą, to mi to udowodnij- szepnęłam. 
Dwudziestolatek mruknął i powoli zaczął otwierać oczy. Całe szczęście, że Zayn się ulotnił, bo mogłoby być nieciekawie.
-Dzień dobry moja piękna- uśmiechnął się.
Ten uśmiech nadal działa na mnie kojąco, ale i pobudzająco. Jest to najpiękniejszy widok na świecie. Nikt nie ma bardziej urokliwego uśmiechu.
-Hej- delikatnie uniosłam kąciki ust ku górze.
Poparzyłam w jego oczy. Głęboki niebieski kolor wciągnął mnie w ciągu zaledwie kilku sekund.
Widziałam w nich radość, szczęście płynące z jego myśli oraz zainteresowanie.
Byłam również świadkiem jak pojawia się w nich pożądanie, strach, przejęcie i świadomość popełnionego błędu nawet wtedy kiedy się do niego nie przyznawał. 
-Cieszę się, że jesteś obok mnie- szepnął splatając nasze palce ze sobą. 
Odwróciłam głowę w drugą stronę. 
Nie mogłam dłużej patrzeć na niego. Nie po tym wszystkim.  Świadomość, że on jest zajęty dała się we znaki. Po moim policzku spłynęła jedna łza. 
Szybko ją wytarłam. Nie chcę aby był świadkiem jak płaczę właśnie o niego. O to, że nie jest mój. 
Czy jestem w stanie rozpocząć wewnętrzną walkę sama ze sobą i udowodnić sobie, że bez niego też da się żyć lub skonfrontować się z  Leną, z którą raczej nie mam żadnych szans.
-O czym myślisz?- spytał.
O tobie idioto. O tobie.
-O wczorajszych wydarzeniach. Wypadek, seks. To wszystko za wiele. 
-Wracając do tematu seksu...
-Trochę.- westchnęłam.-Trochę jestem obolała, ale wiem, że to minie. 
Prawda jest zupełnie inna. O dziwo nic mnie nie boli. Ale zobaczymy co będzie, gdy wstanę z lóżka. 
Chciałabym powiedzieć mu wszystko.
O tym, że Zayn wie, że bardzo go kocham, że nawet jeśli to nie miało dla niego znaczenia i była to tylko jedna noc, to dla mnie była ona szczególna. 
Dlaczego?
Odpowiedź jest prosta. 
Dziewictwo traci się tylko raz.
-Śniadanie do łóżka?- spytałam uśmiechając się do niego.
-Bardzo chętnie.
Chwyciłam koszulkę Louisa, która leżała na szafce nocnej. Dobrze, że jest taka długa. 
Przeciągnęłam ją przez głowę i wysunęłam nogi spod kołdry. Postawiłam bose stopy na panelach i powoli wstałam z materaca. 
Poczułam ból w podbrzuszu. Był tak silny, że nie mogłam się wyprostować. Upadłam na kolana, łapiąc się za brzuch.
Cholera.
-Jezu, Victoria!- krzyknął.
Po chwili był już obok mnie.
Powoli podniósł mnie z podłogi.
-Boli- jęknęłam wykrzywiając twarz w grymasie bólu.
Posadził mnie na łóżku. Dobrze, że gdy zasnął nałożyłam bieliznę, której się pozbył.
-Oj księżniczko- pokręcił głową- Połóż się. Ja zrobię śniadanie i przygotuję ci kąpiel. Ciepła woda powinna złagodzić ból.
Skąd ty to wszystko człowieku wiesz? Jesteś facetem i nie odczuwasz tego co ja. Co z tego że jesteś doświadczony?! - zapytały moje myśli. 
Powinnam zacząć to jakoś kontrolować. Coraz częściej gadam sama ze sobą w głowie. 
Czy to choroba psychiczna?
Nie.
-Lou, wszystko w porządku. Nie potrzebuję odpoczynku. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni- uśmiechnęłam się niewinnie. 
Uwielbiam chwile, w których Tommo toczy wewnętrzną walkę sam ze sobą. 
-Nienawidzę kiedy mi się sprzeciwiasz. Dzisiaj zostajesz w łóżku.- pochylił się nade mną, aby złożyć delikatny pocałunek na moim czole.
I tak wszyscy wiemy, że będę miała gdzieś jego zdanie i wstanę jak normalny, cywilizowany człowiek.
Dopiero gdy wychodził z pokoju dostrzegłam, że ma na sobie czarne bokserki. 
Kiedy on je nałożył?

* * * 
Żyjesz tak jak cię nauczono. Robisz to co uważasz za stosowne w danej sytuacji. Jednak przychodzą chwile, w których kompletnie nie wiesz jak się zachować. Są sytuacje, które sprawiają, że w sercu rodzi się prawdziwe uczucie. Ludzie określają je jako ból, miłość, nienawiść, poczucie winy.
Sam nie wiesz jak zachować się względem drugiej osoby, którą darzysz takim zjawiskiem. 
Do twojej głowy dociera świadomość, że to wszystko wypala cię od środka.
Czujesz motyle w brzuchu w chwilach wzajemnego dotyku. 
Twoje policzki przybierają różany kolor tylko po to, aby po chwili przerodzić się w krwistą czerwień, która zaczyna niemiłosiernie piec. 
Chcesz uciec od tego wszystkiego, ale całkowitej drogi ucieczki nie ma. Stajesz twarzą w twarz z własnymi problemami. 
Możesz zwlekać z ich rozwiązaniem, ale wiesz, że prędzej czy później przyjdzie czas, że będziesz musiał doprowadzić tę sprawę do końca. Drugą opcją jest natychmiastowa interwencja.
To twoja decyzja. Wybierz mądrze.
Stałam przy blacie kuchennym trzymając w ręce kubek z herbatą. Louis wyszedł godzinę temu, więc jestem skazana na tak długą samotność. Szczerze zbytnio mi to nie przeszkadza. Mogę spokojnie pomyśleć, ułożyć sobie to jakoś w głowie wszystko. Nadal ciężko mi uwierzyć, że mogę być dla Tomlinsona tak ważna. 
Nie, to niemożliwe.
Patrzyłam tępym wzrokiem na widoki za oknem. Las, droga, pojedyncze osoby, kilka samochodów. 
Usłyszałam, że ktoś wszedł do domu. Oderwałam się od kamiennej płyty by wyjść na korytarz. To był Lou.
-Miałaś zostać w łóżku- warknął wyraźnie zirytowany moim nieposłuszeństwem.
-Miałam, ale nie zostałam- wzruszyłam ramionami.
Tomlinson nie będzie mi mówił co mam robić a czego nie. Będę chciała zostać w łóżku to zostanę. Będę chciała chodzić po domu albo uciec to, to zrobię.
Wróciłam do kuchni, znowu opierając się o ten sam blat co wcześniej. Moje oczy ponownie spoczęły na widokach za oknem.
Znowu odpłynęłam w daleką podróż po moim umyśle, który minuta za minutą, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem narzucał mi coraz więcej zagadek, myśli, uczuć. Coraz więcej tego wszystkiego. 
Wiedziałam, że mam wiele spraw, które nie zostały rozwiązane do końca, ale jednak pojawiły się nowe.
Wiem, że jestem w stanie sama rozwiązać ponad połowę z nich, ale nie mam do tego odpowiedniej motywacji.
Zawsze w ciężkich dla mnie chwilach był obok mnie tata. A teraz go nie ma.
Zawsze mogłam liczyć na Emily, której również już nie zobaczę. 
Teraz ostatnią deską ratunku jest Liam bądź Harry. 
Pozostaje teraz tylko kwestia, jak zareaguje Louis na znaczną poprawę kontaktów moich i jego najlepszego przyjaciela. Tam na miejscu wypadku ewidentnie był zazdrosny. 
Niewątpliwe dojdzie do ostrej wymiany zdań tak, jak wtedy gdy leżałam w szpitalu.
O ile już do niej nie doszło.
Poczułam silne ramiona oplatające moje drobne ciało, po chwili delikatny, ale za razem czuły pocałunek w szyję.
-Po prostu nie chcę aby coś ci się stało. Nie znoszę myśli, że coś cię boli- szepnął do mojego ucha, by następnie przygryźć jego płatek.
Moja reakcja na jego słowa i delikatne usta stykające się z moją skórą była taka jak zawsze. 
Przyjemny dreszcz, rumieńce na policzkach, przyśpieszony oddech.
Zatrzepotałam rzęsami, kompletnie nie wiedząc co mam zrobić. 
Jak mam się zachować?
Od kiedy on się o mnie martwi?
Coś tu nie gra, ale nadal nie mogę rozgryźć co.
-Nie musisz się tak mną przejmować. Nic mi nie będzie-warknęłam zirytowana jego gadaniem.
Wszyscy dobrze wiemy, że chodziło mu tylko o to, aby zaciągnąć mnie do łóżka. 
Teraz tylko udaje, że mu zależy na moim zdrowiu, bezpieczeństwu. Ogólnie rzecz biorąc na mnie. Jestem mu obojętna. Tak było, jest i tak już będzie.
-Złość piękności szkodzi. Choć ty wyglądasz jeszcze lepiej kiedy jesteś wkurzona.-szepnął wyznaczając małymi całusami ścieżkę na moim odkrytym ramieniu. 
-Nadal mam przed oczami ciebie z wczorajszej nocy. Taka piękna, spragniona, zdeterminowana, moja. 
Przesadził. 
Odepchnęłam go od siebie. Odstawiłam porcelanowe naczynie na płytę i spojrzałam na niego. Czułam, że jesteśmy blisko kłótni. Moje oczy zaszły mgłą, której nie byłam w stanie kontrolować. Irytacja krążąca po moim organizmie znacznie skoczyła w górę. 
Tak samo jak kochałam Tomlinsona, to tak samo go nienawidziłam w tej chwili.
Po co wspominał o tej nocy. 
Nie, nie żałuję, że tak się stało, ale to nie jest czynnikiem łagodzącym. 
Nie powinien był tego mówić.
Popełnił błąd. Bardzo duży błąd. 
-Nigdy więcej tego nie rób-wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
Na jego twarzy zagościł pewny siebie uśmiech. Przewidział, że taka będzie moja reakcja. Dobrze wiedział, jak bardzo się wkurzę. 
A to sukinsyn-pomyślałam.
Wykorzystał moją własną zagrywkę przeciwko mojej osobie.
Zacisnęłam pięść na jego koszulce i przyciągnęłam do siebie tak, że nasze czoła stykały się ze sobą. 
-Nigdy-szepnęłam, po czym złączyłam nasze usta. 
Język Tomlinsona przecisnął się miedzy moimi wargami napotykając mój język. Po krótkiej chwili przerwał pocałunek i spojrzał w moje oczy.
Uśmiechnął się po czym oblizał wargi.
Znowu!
Złapał mnie za rękę. Ruszył w stronę salonu. Szłam posłusznie za nim. Rzucił się na beżową kanapę. Siadłam obok niego. Położyłam głowę na jego kolanach. 
Zaczął gładzić moje włosy.
-Jesteś taka piękna-szepnął.
Na moje policzki wkradły się rumieńce.
Ewidentnie mnie onieśmiela.
Nie zapominaj, że niespełna dobę temu uprawiałaś z nim seks.- moja podświadomość rzuciła. Gdyby miała twarz to z pewnością miałaby teraz zmarszczone brwi.
Nadal nie jestem przyzwyczajona do komplementów. 
Chyba z czasem to minie. 
Wtuliłam się bardziej w niego.
Zamknęłam oczy i odpłynęłam w daleką podróż do krainy snów.
* * * 
Jeden z najwspanialszych dni. Spokój, cisza, ale przede wszystkim czas spędzony z rodziną. Te wszystkie wartości pokazują idealne święta. Jednak z powodu nigdy nieprzewidywalnych przeciwności losu, nie zawsze można cieszyć się tym wszystkim.
Śmierć, choroba, problemy. To wszystko potrafi sprawić, że ten dzień nie będzie aż taki specjalny i wyjątkowy jak powinien być. 
Chcesz spędzić ten wieczór tak jak inni ludzie. Ci bardziej szczęśliwi. Takich osób nie brakuje. Z każdej strony otaczają nas osobowości reprezentujące szczęście. Tak naprawdę wiesz, że jest ich mało, ale są tak inteligentnie rozmieszczeni. Ten dzień, ten wieczór, te święta będą spędzone przeze mnie nieco inaczej niż do tego czasu. Zazwyczaj zasiadałam do wigilijnego stołu z ojcem i siostrą. Czasem dołączała do nas ciotka. Tym razem przy drewnianym blacie siądę z przyjaciółmi w domu Niall'a i Zayn'a.
Stałam w kuchni przyglądając się zaśnieżonej ulicy. Śniegu w tym roku napadało naprawdę dużo. Przed domem stoi ogromny bałwan z marchewkowym nosem, garnkiem na głowie i czerwonym szalikiem wokół szyi.
Na jego widok moje usta automatycznie wykrzywiają się w szerokim uśmiechu.
Lottie zadbała o to abym czuła się jak w domu. Tak bardzo jej za to dziękuję. To dla mnie niezwykle ważne.
W mojej głowie pojawił się znowu ten sam sen.

Stoję w domu przy pachnącej, zielonej choince, którą przyozdabiają kolorowe światełka i srebrne bombki. Przez kilka gałązek przeciągnięty jest łańcuch.
Na stole ustawione są potrawy. Pierogi, ryba, różnego rodzaju sałatki , śledzie. Przede wszystkim barszcz czerwony z uszkami. 
Przy stole stoi mój tata, Emily i ciocia. Wszyscy ubrani są na czarno. 
Tata obejmuje ramieniem płaczącą kobietę.
Podchodzę do nich. 
-Tato? -pytam.
Cisza. Mężczyzna nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
Są tylko trzy nakrycia. 
Przed moja rodziną stoi talerzyk. Na nim ułożona jest gałązka ostrokrzewu i mała świeczka. Obok naczynia leży karteczka.
"Victoria, święta to taki piękny czas. Jeden z najpiękniejszych wieczorów jest właśnie dziś, ale ciebie niestety nie ma z nami. 
Nasze serca niezwykle cierpią. Wprowadzałaś do naszego życia wiele uśmiechu, spokoju i ciepła. 
Bardzo cię kochamy i tęsknimy za tobą.
Spoczywaj w pokoju.
Kochająca rodzina."
Po policzkach mojego ojca płyną łzy. 
-Tato, przecież ja tu jestem- wyrzucam ręce w powietrze.
Nadal brak reakcji. 
-Nadal czuję tak jakby ona tu była-ciocia zdycha próbując powstrzymać dalszy płacz.
-Ja tutaj jestem! -wrzeszczę.
Nikt nie przejmuje się moim głosem i moją obecnością.

-Victoria, wszystko dobrze?- Tommo przerwał moje myśli.
Zorientowałam się, że po policzkach spływa słona ciecz, która wydostała się z moich oczu.
Podszedł do mnie i kciukiem otarł łzę.
-T-Tak- szepnęłam niepewna własnej odpowiedzi. 
Kolejna dawka płynu pojawiła się pod moimi powiekami.
Louis przyciągnął mnie do siebie. Otulił mnie ramionami.
-Shh... Nie płacz. Jestem tutaj. Wszystko w porządku-westchnął.
Przyłożył usta do mojego policzka. 
Tak mały gest a potrafi zdziałać ogromne cuda.
Wtuliłam się w niego. Nieco się uspokoiłam, ale nadal jest to dla mnie szokiem.
Nie sądziłam, że upozorowanie śmierci może być aż tak bolesne.
Odsunął mnie od siebie i otarł pozostałości po łzach.
-Proszę nie płacz już więcej- uśmiechnął się lekko po czym ucałował moje czoło.
Odetchnęłam głęboko. 
Złapał mnie za rękę i splótł nasze palce.
-Choć wszyscy już czekają.
Siedzieliśmy przy stole tocząc rozmowy, kiedy nagle Lottie wstała z miejsca.
-Czas otworzyć prezenty!- krzyknęła. Jej głos był przepełniony euforią. 
-Wesołych świąt, księżniczko- Tommo przytulił mnie od tyłu. 
Wszyscy podeszli do choinki. Pewnie dlatego zdecydował się na ten gest. Podniosłam głowę, aby na niego spojrzeć. 
Uśmiechał się szeroko. Wyglądał tak młodo i beztrosko. 
Coraz bardziej mnie urzeka.
Popatrzyłam przed siebie. Zauważyłam Lottie. Stała jak wmurowana w ziemie i patrzyła na nas dociekliwie. 
Och... Louis jej nic nie powiedział. Sądziłam, że sobie ufają bezgranicznie i wszystko sobie mówią. 
Jak widać nie. 
Jej skonsternowane spojrzenie mnie lekko przeraziło. Nigdy nie widziałam jej takiej.
Zayn również na nas patrzył. 
Poczułam się tak, jakby czas stanął w miejscu i wcale nie miał zamiaru znowu ruszyć.
W moim gardle zaczęła formować się wielka gula. Przenosiłam wzrok to na Lottie to na Malika to na Tomlinsona. Mulat skinął galową i odwrócił uwagę siedemnastolatki.
Dzięki Bogu. 
Wstałam i ruszyłam w ich stronę. 
Lou wiedział, dlaczego go zignorowałam i wcale nie walczył o moją uwagę. W tej chwili ważne było aby wyjaśnić parę spraw tej zdezorientowanej dziewczynie. 
Skierowałam się do kuchni. Tylko tam był spokój. Możliwość chwilowej ucieczki. Odskocznia od problemu i moment na ułożeniu sobie wszystkiego.
Ponownie spojrzałam przez okno i zauważyłam śnieżnego stworka zbudowanego wczorajszego wieczora.
-Victoria, musze o to zapytać. Czy miedzy tobą i Louis’em jest coś poważniejszego?- usłyszałam delikatny i niepewny glos siostry chłopaka.
Odwróciłam się napięcie w jej stronę.
-N-Nie.- szepnęłam.
Poczułam ukłucie bólu. 
Tak bardzo bym chciała aby jednak cos było.
-Vic. Wiem, że cos jest na rzeczy.  
Co?! Nie! Nic nie ma. Cóż... prawdę mówiąc to jest ,ale nie przyznam jej, że go kocham. Nie spodobałoby się to mu. I to bardzo. Byłby gorzej niż wściekły. 
Jakie kłamstwo byłoby teraz na miejscu? Formalnie rzecz ujmując to żadne. Nie powinnam kłamać, ale tez nie powinnam mówić prawdy.
-Kochasz go, prawda?- spytała nieco pewniej.
-T-Tak- przyznałam zaciskając powieki.
Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Walczyła z tym. 
Uniosłam brwi skonsternowana. 
Nie będzie mi teraz prawić kazań tak, jak na siostrę przystało?
Zawsze ufałam Lottie. Nie miałam problemów z wyznawaniem jej przeróżnych sekretów, ale tym razem było zupełnie inaczej. 
Nie potrafiłam jej powiedzieć wszystkiego co leżało mi na sercu. Tego z czym się spierałam wewnątrz siebie. Tego co wydarzyło się zeszłej nocy.
Bałam się jej powiedzieć. Nie wiem jakby na to zareagowała. To mogłoby ją złamać.
-Cieszę się, że mój brat wreszcie jest szczęśliwy. I to z tobą- uśmiechnęła się pokrzepiająco.
Za to ją uwielbiam.

*Louis*

Stałem jak wryty. Nie sądziłem, że Lottie może zobaczyć ten mały akt... miłosny?
Chyba tak to można nazwać. 
Wiem, że Vic myślała o rodzinie. O tym jak oni spędzają pierwsze święta bez swojej ukochanej pociechy. 
-Ej stary, wyglądasz jakoś blado- zadrwił ze mnie Styles.
-Jak doszedłeś do tego, że kochasz Lottie?- spytałem bez ogródek.
-Czułem to w sercu- wzruszył ramionami- A czemu pytasz?
-Vic- szepnąłem tak, że tylko on mnie słyszał.
-Louis to oczywiste, że ją kochasz. Widać to. Ta chemię pomiędzy wami.
Prawda wygląda tak, że adorujemy tych, którzy nas ignorują. Ignorujemy tych, którzy nas adorują. Ranimy tych, którzy nas kochają. Kochamy tych, którzy nas ranią. 
Lottie zawsze mi to powtarza.
Ten chłopak niezaprzeczalnie ma racje. To właśnie tak wygląda. Łańcuch związków właśnie w ten sposób funkcjonuje.
-Kocham ją i nie chce jej ranić. Ale ona ma mnie gdzieś. Nic dla niej nie znaczę.
-Gdyby jej nie zależało to nie pojechałaby na miejsce wypadku. W dodatku cała zapłakana.
Otworzyłem usta, aby odpowiedzieć ale je szybko zamknąłem. Nie wiedziałem co mam powiedzieć.  
Vic weszła do salonu razem z Lottie.
Moja siostra oplatała ją ramieniem w geście pocieszenia. 
O  nie... a co jeśli to ma związek ze mną?
Uśmiechnęła się i podeszła do mnie.
-Chciałam dać ci coś specjalnego, ale nie mogłam znaleźć niczego odpowiedniego. Masz przecież wszystko.- powiedziała speszona.
Jest taka słodka. Taka niewinna i bezbronna. Choć w chwili zagrożenia potrafi sobie dać radę.
-Czasem najlepszym prezentem jest wsparcie drugiej osoby- położyłem dłoń na jej policzku.

czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział Dwudziesty

Czerwona czcionka oznacza tylko jedno.

Istotna notka

_________________

A więc jest rozdział 20.
Przyznam szczerze, że ciężko się pisało przez problemy z weną, ale jakoś się udało. 

Mamy do was ogromną prośbę- prosimy abyście zostawiali komentarz, ponieważ chcemy wiedzieć ile osób czyta to ff.. Zastanawiamy się czy jest sens dalszego pisania. 
Mam nadzieję, że rozdział się podoba.
Do następnego! xx



Przeczytałeś/łaś zostaw komentarz! ^^


_________________

Za dnia w nocy. Powiedz to właściwie. Powiedz to wszystko. Masz to coś, albo nie. Masz trwać lub upaść, kiedy twoja wola jest złamana. Kiedy wyślizguje Ci się z rąk. Kiedy już nie ma czasu na żarty, jest dziura w planie. Nie znaczysz dla mnie nic, a nic. Nie, ty nie znaczysz dla mnie nic, a nic...
Ale masz to co pozwala mi czuć się wolną.
Przepycham się przez tłum plotkujących ludzi, za sobą słyszę niewyraźne wołanie Harry'ego i Niall'a, bym wróciła. Podążają za mną, ich głosy są bardziej wyraźne. Serce podchodzi mi do gardła, a łzy cisną do oczu. Nie. Nie, nie, nie. Wypuszczam drżący oddech, przyspieszając kroku, kiedy przed sobą widzę auto, którym się ścigałam. Muszę jechać w miejsce, gdzie auto Louisa zostało skasowane. To znów się dzieje, ponownie czuję się winna. A to moja wina? Oczywiście, że tak. Cholera jasna byłam nieuważna. Gdybym nie straciła chwilowej kontroli nad autem, nic by się nie stało. Louis byłby teraz cały i zdrowy razem z nami. Wściekałby się, że wygrałam ten felerny wyścig. Darłby się na swoją dziewczynę, że jest złą nawigatorką, oraz mówiłby jej, że już nigdy nie pojadą razem w takim konkursie. Ja śmiałabym się z Tomlinsona i cieszyłabym się, iż udało mi się kolejny raz utrzeć mu nosa. A teraz? Teraz nie mam bladego pojęcia czy jest przytomny czy w ogóle żyje. Boje się o niego. Przyznaję to. Boje się o tego dupka, myślącego jak wykonać najbliższy przekręt.
Wpadam na auto cała roztrzęsiona, nie mogę otworzyć drzwi. Nie! Cholerny Niall! Rozglądam się, nie myśląc przytomnie. Szyba po drugiej stronie jest rozsunięta. Zmieszczę się? Cholera, muszę spróbować. Obiegam auto i wciskam się do środka, nie myśląc jak odpalić pojazd. Przesiadam się z miejsca pasażera na kierowcy. Przenoszę wzrok na biegnących chłopaków, którzy próbują mnie zatrzymać. Odgarniam szybko włosy do tyłu, by nie wpadły mi do oczu, kiedy szybko otwieram schowek. Wyciągam z niego drut i skręcam go. Co tak właściwie próbuję zrobić? Nie zdaje sobie sprawy ze swoich czynów. Mój umysł zakodował sobie jedyną informację, iż Louis może być w poważnym stanie. Pragnę tylko tam pojechać i odnaleźć go żywego. Łzy litrami spływają po moich policzkach, gdy próbuję odpalić samochód blondyna drutem. Zaciągam się powietrzem i ponownie przenoszę wzrok na przyjaciół Tomlinsona. Odpaliłam samochód. Harry zawraca i biegnie do swojego Skyline'a, podczas gdy Niall próbuje mnie jeszcze zatrzymać. Moje serce bije w niewyobrażalnie szybkim tempie, przez co oddech staje się ciężki i nierówny. Bez żadnego namysłu naciskam pedał gazu i odjeżdżam z mety ze ślizgiem opon. Przełykam ślinę z ogromną trudnością, wracając się na trasie. Tak naprawdę, jestem przegrana, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że przeze mnie Louis może być trupem czy prochem. Nie jestem w stanie znieść świadomości, że mogłam go zabić. Wyrzuty sumienia, które obecnie ogarniają całe moje ciało, są nie do opisania. Wciąż odczuwam siłę z jaką uderzyłam w coś, co na pewno jest albo było samochodem Louisa. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, że tak właśnie wygląda moje życie przy ich boku. Nie powinna mnie obchodzić osoba Louisa ze względu na jego czyny i decyzje, które spowodowały, iż najbliżsi dla mnie ludzie myślą, że leżę pogrzebana w ziemi. Do niego mam o to największy żal, mimo wszystko mój tata powinien mieć świadomość, że jego najstarsza córka wciąż jest pośród żywych istot. Jednak potoczyło się tak, a nie inaczej. Darze Louisa silnym uczuciem, które powinno być przeznaczone dla innej osoby, która na mnie zasługuje. Niestety nie jest jak powinno być i to ja na tym najbardziej cierpię. Najgorsze jest to, że nie potrafiłabym teraz z tego wszystkiego zrezygnować, nawet gdybym miała do wyboru o wiele korzystniejsze warunki. Zdaje sobie sprawę z tego, że mam problem, którego nie potrafię się pozbyć od tak. Nie dam sobie rady, gdy okaże się, że Louis Tomlinson odszedł z tego świata. Nie, koniec. Nie mogę myśleć o tym wypadku w ten sposób, nie mogę widzieć tego w czarnych barwach.
Złote płomienie ognia oświetliły moją bladą twarz. Wypuściłam drżący oddech, opuszczając dłonie z kierownicy.
-N- nie- wymamrotałam przez szloch, naciskając hamulec. Samochód robi kilka kółek zanim się zatrzymuje, uderzając w tabliczkę informacyjną. Otwieram drzwi i wybiegam z płaczem ze środka. Pali się auto Louisa, a od niego podpala się wszelka roślinność. Kręcę głową z niedowierzaniem.
-Louis!- wydarłam się, podbiegając do miejsca zdarzenia. Zero odpowiedzi-Louis!- przeskakuję przez jakąś palącą się część auta.  Moje żyły chcą pęknąć od nadmiaru adrenaliny, a moja podświadomość krzyczy w głowie "on zginął!", co zabija mnie powoli i boleśnie od środka. Mijam kolejne części auta,  które ozdobione są krwiście czerwonymi płomieniami. Rozglądam się, poszukując ciała chłopaka, kiedy coś ponownie wybucha, a ja ląduje na ziemi. Unoszę głowę, zatrzymując wzrok ma dwóch sylwetkach. O Boże. Louis leży pod Leną, która siedzi na nim okrakiem, zaciskając dłonie na jego szyi. Dusi go. Co?
-Hej, co ty wyprawiasz?!-krzyczę, podnosząc się z podłoża. Dziewczyna odwraca głowę w moją stronę. Mówi coś pod nosem, najprawdopodobniej klnie. Schodzi z ciała szatyna, siadając obok.
-Próbuję go obudzić!- klepie go po policzku.
Patrzę na nią z niedowierzaniem. Doskonale wiem, co widziałam. Dusiła go ta podła, pusta lalka!
Podbiegam do nieruchomego ciała, klękając obok. Sprawdzam puls na szyi, a łzy znów litrami spływają po moich policzkach. Odetchnęłam z ulgą. Żyje.
Patrzę na jego niewyrażającą nic twarz i jadę dłonią po jego bladym policzku. Pociągam nosem i przenoszę wzrok na Lenę, która wpatruje się we mnie odkąd klęknęłam przy ciele szatyna. Zaciskam szczękę, po tym jak mówię jej, by odeszła stąd i wezwała chłopaków. Wykonuje polecenie od razu bez żadnego gadania, co mnie zaskakuje. Patrzę znów na nieprzytomnego chłopaka i przełykam głośno ślinę.
-Louis- nachyliłam się, odgarniając z jego spoconego czoła włosy-Trzymaj się, Tommo- mówię drżącym głosem. Moja pojedyncza łza kapnęła na jego dolną wargę. Wycieram kciukiem kropelkę, przyglądając się mu uważnie. Louis wygląda tak spokojnie i nieskazitelnie pięknie, nawet z ranami na twarzy.
Nie myśląc trzeźwo, musnęłam lekko jego usta. Są takie ciepłe i delikatne, co wywołuje u mnie przyjemny dreszcz i stado motyli w brzuchu. To nie wiarygodne, że przez te wszystkie sytuacje, wciąż reaguje na niego tak samo, a może nawet mocniej.
Odsuwam się nieco, kiedy Louis marszczy brwi. Trzepoczę rzęsami, nie wiedząc, co tak naprawdę się teraz dzieje. Powieki chłopaka zostają lekko rozchylone, ukazując jego błyszczące oczy. Patrzy na mnie w ciszy. Przygryzam dolną wargę i chce się odsunąć, jednak Louis łapie mój nadgarstek od razu mocno go ściskając.
Dopiero teraz dochodzi do mnie, że właśnie się wybudził z "transu". Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, ale ten nie dosięga oczu. Powodem nie jest niezadowolenie, bo naprawdę się cieszę. Po prostu nie wydaje mi się, aby mój szeroki uśmiech był potrzebny. Nie chciałam, by było widać, że mi na nim zależy. Louis ma dziewczynę, która jest fałszywa. Czuję, że coś knuje, coś co może być bardzo niebezpieczne i może jej się udać. To niepocieszająca informacja. Muszę koniecznie powiadomić Lottie o tym, co na sto procent nie przewidziało mi się. Lena dusiła Louisa i muszę to jak najszybciej powiedzieć jego siostrze. Nie można dopuścić do tragedii.
Przełykam głośno ślinę, gdy dłoń szatyna wyrywa mnie z zamyślenia. Kładzie ją na moim policzku. Walczę z samą sobą, by nie opuścić powiek na oczy pod wpływem jego dotyku, który mimo wszystko zawsze przyprawia mnie o palpitacje serca, jak również doszczętnie zawraca mi w głowie. Nie rozumiem dlaczego dopiero teraz przyznaję się to tego wszystkiego, co czuję; do tego co całkowicie przypada mi do gustu. Lubię, kiedy Louis dotyka mojej skóry, wtedy przez moje ciało przechodzą przyjemne dreszcze lub pojawia się stado motyli w brzuchu. Zadziwia mnie to, że nigdy nie przeszkadzało mi jego zachowanie i dotyk. Próbowałam stłumić to w sobie i zastąpić czymś zupełnie odwrotnym. Wiele razy mówiłam w myślach jak bardzo go nie znoszę, a tak naprawdę to było kompletną bzdurą. Denerwował mnie fakt, że nie jestem w stanie pozbyć się z głowy, pamięci tego człowieka.  Nie sądziłam, że jakikolwiek chłopak tak bardzo zawróci mi w głowie. Teraz jest mi z tym lżej, przyzwyczajam się.
Louis ponownie wyrywa mnie z zamyślenia, używając jakiegoś chamskiego zdania, w którym słyszę wyraz "księżniczka". Trzepoczę rzęsami, nie wiedząc, o co chodzi. Na usta Louisa wkracza głupi uśmieszek.
-Martwiłaś się-wychrypiał, oblizując usta. Marszczę brwi.
-Weź...Bo zrobię ci krzywdę-przywołuje na swoją twarz złośliwy a zarazem słodki uśmiech.
Louis śmieje się cicho, i gdy próbuje usiąść, krzywi się nieznacznie z bólu. Opada z powrotem na ziemie.
-Czuję każdą część ciała- jęknął- Kurwaa.
Wyrzuty sumienia znów powracają, na co również się krzywię. Nienawidzę tego uczucia.
-L-Louis- mój głos załamie się przy końcówce jego imienia.- J- ja- biorę głęboki wdech- Przepraszam. Uderzyłam w ciebie, przepraszam.
Marszczy brwi, przyglądając się mojej twarzy. Jest cicho. Przez długi czas się nie odzywa, a później nie ma okazji, by to zmienić. Trzy samochody przyjechały na miejsce zdarzenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że Louis jest zły. Wolał się nie odzywać, by uniknąć kłótni czy jakkolwiek by nazwać rozmowę, która nie nadeszła.
Harry wraz z Niall'em podbiegają do poobijanego chłopaka, na ich twarzach widzę ogromną ulgę. Po tym jak oboje pomagają wstać dwudziestolatkowi, u którego okazuje się, że prawa noga jest prawdopodobnie skręcona lub co gorzej, złamana-brunet przenosi na mnie wzrok, który jest piorunujący, jednak później łagodnieje. Wiem, jest zły, bo naraziłam swoje życie, ale także wdzięczny, że jednak pojechałam i byłam przy jego przyjacielu. Uśmiecham się słabo. Odwzajemnia ten gest i podchodzi do mnie. Ramionami oplata moje ciało, na co ja wtulam się w jego klatkę piersiową.
-Wszystko w porządku?- spytał cicho, patrząc przed siebie, gdzie pozostałości po samochodzie wciąż ozdabia ogień.
-Nie-wymamrotałam.- Nie jest w porządku, Harry. Nic nie jest-wypuszczam drżący oddech.
-Ruszajcie się-mówi Louis gdy przenoszę na niego wzrok. Jego oczy nieznacznie pociemniały, skanując moją twarz. Usiłuję nie uśmiechnąć się pod nosem, więc decyduję się przygryźć dolną wargę. Nie mogę uwierzyć w to, że widzę w oczach samego Louisa Tomlinsona zazdrość. Zostaję przy tym, iż to tylko zwykłe złudzenie.
Przenoszę wzrok na Harry'ego, który również zauważył zaborcze zachowanie przyjaciela. W jego zielonych oczach tańczą iskierki rozbawienia, na co się uśmiecham.
-Dziękuję za przytulasa- szepnęłam.
Uśmiecha się szeroko, ukazując dołeczki w policzkach. Odsuwam się i patrze na ogień, który zaczyna pochłaniać coraz większą część roślinności.
-Musimy iść-Louis znów się odzywa. Wzdycham cicho i idę w stronę samochodu Harry'ego. Wsiadam z przodu na miejscu pasażera, wbijam wzrok w ciemność, która oplata swoimi mackami las. Przechodzą przez moje ciało lodowate dreszcze na samą myśl wejścia w głąb boru, gdy panuje noc. Wzdrygam się, przenosząc wzrok na Harry'ego, który właśnie otwiera drzwi po stronie kierowcy. Wsiada i odpala auto. Wypalam wzrokiem dziurę w jego twarzy, zastanawiając się czemu Louis z nami nie jedzie. Odkąd pamiętam on i Harry jeździli razem, gdy coś ważnego miało miejsce. Zastanów się dlaczego nie powinno cie to interesować.-mówi złośliwy głosik w mojej głowie, na co wzdycham z irytacją.
-Coś się dzieje?- brunet zerka na mnie przez chwilę, by później odjechać z miejsca wypadku.
-Um- odkasłuję, kiedy na moje policzki wkrada się rumieniec.-Czemu Louis z nami nie jedzie?
Kędzierzawy uśmiecha się pod nosem, ponownie na mnie zerkając.
-Jest na mnie wkurzony-nacisnął pedał gazu zwiększając prędkość do 100...130...150...200 km/h.
-Wkurzony-powtórzyłam, by dobrze zrozumieć. Louis jest zły na Harry'ego, że ten mnie przytulił?- Wkurzony...a może...
-Zazdrosny?
Skinęłam głową, na co się zaśmiał.
-To bardzo trafne spostrzeżenie.
                                                                       
                                                                           *   *   *

Stoję w ciemności; nie w pastelowej szarości zmierzchu, nie w miękkiej czerni księżycowej nocy, ale w smolistej czerni. Serce szamocze mi się w piersi jak ptak w szklanej klatce.
Macham dłonią przed oczami. Nic nie widzę. Nie wiedziałam, że może być tak ciemno. Czuję, że zlewam się z atramentową czernią wokół mnie. Wtopiłam się w tło.
Ktoś dotyka mojego łokcia. Reaguję nerwowo.
-Jestem przy tobie, Vic.- Louis. U mojego boku. Jest, ale zarazem go nie ma. Szukam go po omacku: bark, szyja, twarz. Zsuwa moje palce na swoje usta, całuje je.-Chodź ze mną.- Czuję jego słowa na palcach, czuję jego ciepły oddech, pieszczotę ust, gdy szepcze. Ciągnie mnie na podłogę. Wszystkie komórki mojego ciała płoną oczekiwaniem. W tej ciemnej nicości wszystko jest możliwe. Wtulona w niego będę jedynie czuć, nie myśleć, nie patrzeć.
Oddycham głęboko: powolny wdech i wydech. Oczyszczam umysł i przesuwam się w stronę poduszek, które wcześniej tego wieczoru ułożyliśmy w rogu pokoju. Nienawidzę ciemności. Chce dostać się tam, gdzie jest jasno. Światłość jest ucieczką, a w tej chwili jestem zakładniczką strachu. Od jakiegoś czasu ilekroć gasną światła, strach chwyta mnie za gardło. Pocę się, skóra mnie piecze jakby była poparzona. Mam dosyć ciągłego strachu. Stłumię to. Zrobię to. Naprawdę.
Przesuwam dłonią po podłodze.
-Tędy-mówię do Louisa. Dotyka mojej kostki. Przesuwamy się razem. Docieramy do poduszek w rogu. Leżymy obok siebie, dotykamy się łokciami i kostkami.
Ciemność zakrada się mi pod skórę lodowatymi palcami, ale się bronię. Usiłuję odepchnąć wszelkie wizje i obrazy. Nie myślę o kolorze swojej pościeli czy o tym, że ktoś może nas teraz wymordować. Wystarczy jeden malutki obraz, by wywołać lawinę. Najpierw widzę salonik, a w nim sfatygowaną kanapę obitą skórą, kominek ze sztucznymi płomieniami, półki pełne moich ulubionych książek. A teraz wznoszę się jak balon i widzę cały murowany domek, jeden z wielu w tej okolicy. Wzbijam się coraz wyżej i widzę wszelkie kasyna, biurowce największych korporacji, całe miasto. Odpycham ten obraz, wracam w ciemność.
Przeszywa mnie dreszcz.
-Już dobrze-Louis obejmuje mnie i nie wiadomo dlaczego, od tego robi mi się jeszcze zimniej. Moje oczy pragną kolorów, kształtów, ale otaczająca mnie ciemność zdaje się gęstnieć. Odwracam się i opieram na łokciu, twarzą do niego.
-Boje się-szepcze- Louis, ja naprawdę okropnie się boję.
-Nic ci nie grozi, przy mnie jesteś bezpieczna, księżniczko-dotyka mojego policzka. Nie mogę się powstrzymać i zamykam oczy pod jego delikatnym, tak bardzo subtelnym dotykiem. Wzdycham cicho.
-To nie zmienia faktu, że nadal się boję-odsuwam się i klękam. Louis po chwili robi to samo.
-Ufasz mi?
-Tak.-mówię, mimo tego że nie jestem przekonana co do prawidłowości tego zdania. Trzepoczę rzęsami, patrząc przed siebie, gdzie w ciemności znajduję się jego twarz. Nasze palce dotykają się i nagle Louis znajduję się w moich objęciach. Czuję jego palce na szyi, a drugą rękę na karku, delikatnie odchyla mi głowę do tyłu. I całuje, nie delikatnie i słodko, a namiętnie, gorąco. Obejmuje mnie silnymi ramionami. Przywiera do mnie całym ciałem, a mnie ogarniają pragnienia, których jeszcze nie znałam. Usiłuję się odsunąć, ale nie przestaje mnie całować, tylko obejmuje mocniej. Przywieram do niego i całuję do utraty tchu. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiej pełni życia. Powinnam przestać go całować, jednak wciąż to robię. I jeszcze raz. 
Obie dłonie chłopaka suną wzdłuż moich pleców, nawet przez materiał koszulki czuję jak delikatny jest jego dotyk. Zatrzymuje się na moich pośladkach, które lekko ściska. Z ust wydostaje mi się cichy jęk, który wywołuje u Louisa zadowolony uśmiech. Cieszy się, że wciąż jesteś uległa wobec jego osoby.-szydzi moja podświadomość. Uciszam ją szybko, nie chcąc teraz zastanawiać się nad tym jak wielką głupotę popełniam. W tej chwili liczy się tylko delikatność i ostrożność tego chłopaka oraz jego dotyk, który może zabrać mnie w zupełnie inny świat. A czy tego chce? Odpowiedź jest jasna. Tak. Pragnę go i pozwolę mu teraz na wszystko. Zacznij myśleć!- głos w mojej głowie znów próbuje mnie wyrwać ze złudzeń, bijących od tego czarującego szatyna. Rzecz w tym, że to ani trochę nie skutkuje. Po raz kolejny pokazuję swoją naiwność. Przez niego wyglądam na szaloną. Nie jestem sobą, ostatnio wariuję to nie w moim stylu. Oszukiwałam się, że już tak na mnie nie zadziała, ale teraz nie obchodzi mnie to. On czyni mnie szaloną. Jego dotyk sprawia, że wyglądam wariacko. Ubywa mi zdrowego rozsądku. Znów pozwolę mu siebie zranić. Do czego to wszystko dąży. Jak on to robi?
Wsuwa pod moją koszulkę ręce, jadąc nimi w górę aż do stanika. Na mojej skórze pojawia się gęsia skórka, gdy jedna z jego dłoni ląduje na mojej piersi, którą po chwili ściska. Jęczę, a mój oddech przyspiesza. Nim się orientuję, koszula, którą dostałam od Harry'ego, zostaje mi zdjęta przez głowę. Louis łapie mnie znów za pośladki, unosząc moje ciało. Kładzie mnie delikatnie na podłodze. Siada na mnie okrakiem, nachylając się. Przyciska usta do mojej rozgrzanej skóry na szyi, by następnie się w nią wpić. Ssie mocno, robiąc czerwony znak. Chcę więcej, uwielbiam gdy zostawia ślady malinek na moim ciele. Przełykam moje grzechy, pozwalam mu się zranić, niech zrani mnie raz jeszcze. Niech da mi swą miłość i całą swoją nienawiść. Niech opowie mi kłamstwa, w których utonę. Pragnę, by pokazał swoją prawdziwą twarz. Pozwolę zagubić się w ciemności, która od niego emanuje.
Chcę go dotknąć, jednak ten łapie w obie dłonie moje nadgarstki, by przygwoździć je nad moja głową do paneli. Patrzę w jego błyszczące oczy, od których bije pożądaniem. Mój oddech staje się nierówny i urywany. Lustruje jego twarz, która odznacza się ostrymi rysami. 
-Nie dotykaj-warczy, co wywołuje u mnie palpitacje serca i przyjemne ciepło docierające do intymnego miejsca. Wydaje z siebie zduszony jęk, to sprawia, że Louis staje się bardziej podniecony. Widzę jak walczy ze swoją ciemną stroną, by się na mnie nie rzucić.
-Nie ruszaj rękami-wymruczał, uwalniając z uścisku moje nadgarstki. Patrzy na mnie badawczo-Zrozumiałaś?
Wypuszczam drżący wydech, kiwając głową.
Unosi kącik ust, zadowolony z mojej po słuszności. Dotyka palcami mojego zarumienionego policzka, a następnie sunie nimi niemiłosiernie powoli w dół do obojczyka. Jego tempo wydaje się być dla mnie słodką torturą. Unoszę biodra, ocierając się o jego erekcje. Jęczę głośno. O matko, jest naprawdę boleśnie twardy i to ja jestem tego przyczyną.
-Taka niecierpliwa-mówi szeptem, przybliżając swoją twarz. Przygryza moją dolną wargę i ciągnie ją delikatnie, by następnie ją zassać. Wszystkie jego ruchy sprawiają, że przyjemne uczucie trafia wciąż do tego samego miejsca tam u dołu mego ciała. Podziwiam go za opanowanie, które nim włada. Ja ledwo znoszę to, co teraz się ze mną dzieje. Gdybym mogła, już dawno bym się na niego rzuciła. Odsuwa się, po czym ze mnie schodzi, klękając pomiędzy moimi nogami. Obserwuje uważnie każdy jego ruch. Błagam, zrób to wreszcie-błagam w myślach. Chce go czuć. O mój Boże, tak bardzo go teraz pragnę.
Louis odpina guzik u moich spodni i rozsuwa suwak. Nim udaje mi się zorientować, spodnie zostają zdjęte z bioder. Leżą teraz gdzieś na podłodze. Chłopak unosi moją nogę, zdejmując skarpetkę ze stopy. Całuje moje palce przemieszczając się wyżej do kostki, następnie do łydki, na której zostawia kolejne mokre pocałunki po wewnętrznej stronie. Zamykam oczy i rozkoszuję się tym przyjemnym dotykiem, którym zostaje obdarowana. W końcu dociera do uda, tam lekko szczypie skórę i zostawia na niej czerwony ślad spowodowany wcześniejszym ssaniem. Zaczynam się wić przez to, jak się ze mną drażni. Ta pieszczota jest małą torturą, o której Louis doskonale sobie zdaje sprawę. Kładzie wolną dłoń na moim biodrze, przygważdżając mnie do podłogi.
-Nie ruszaj się-mówi ostro, na co całkowicie zamieram-Przecież nie chcesz bym przestał-słyszę jak się uśmiecha. Co? Nie!
-N- nie zrobisz tego-wychrypiałam. Otworzyłam oczy i zatrzepotałam rzęsami zaskoczona faktem jak mój głos zmienia się diametralnie pod wpływem podniecenia.
-Chcesz się przekonać?- mruczy, trącając nosem koronkowy materiał majtek, dotykając równocześnie intymnego miejsca.
-N- nie.-z moich ust wylatuje cichy jęk.- P- proszę.- patrzę na niego błagalnie.
-O co prosisz?- opuszcza moją nogę na podłogę.
-Kontynuuj.-szepnęłam rumieniąc się.
Louis w odpowiedzi unosi moją nogę i pozostawia na niej ścieżkę pocałunków, co wcześniej na drugiej. Wzdycham, pozwalając powiekom opaść na oczy. Po chwili moja noga zostaje opuszczona na zimną podłogę, na co przez moje ciało przechodzi silny dreszcz, wywołany również podnieceniem. To zadziwiające jak nawet najmniejsza rzecz wywołuje u mnie takie silne odczucia. Nie mogę uwierzyć, że obecna chwila dzieje się naprawdę. Jestem tylko ja i Louis, tylko my się teraz liczymy.
-Podobają mi się, ale je zdejmiemy-chłopak łapie brzegi moich majtek i ciągnie je w dół. Chłodne powietrze uderza w moje intymne miejsce, więc reaguję cichym jęknięciem.
Rumieniec na moich policzkach zaczyna piec bardziej, na co przygryzam dolną wargę. O matko. Koronkowy materiał ląduje na podłodze, gdzie znajduje się reszta mojej odzieży. Louis obraca mnie na brzuch i zawisa nade mną, znów przyciskając do paneli moje nadgarstki. Na chwilę przestaje oddychać, a gdy już biorę głęboki wdech, on całuje tył mojej szyi- tam robi kolejną malinkę. Louis schodzi niżej z pocałunkami, dociera do łopatki, gdzie mocno szczypie i ssie skórę. Chowam głowę pomiędzy swoimi ramionami, jęcząc głośno. Skóra mnie piecze, mimo że leżę na zimnej podłodze; jest mi gorąco. Nigdy czegoś tak silnego nie doświadczyłam w całym swoim życiu.
Puszcza nadgarstki, klękając pomiędzy moimi udami. Jego palce zwinnie rozpinają stanik. Wsuwa dłonie pod mój brzuch, unosząc ciało, przez co klęczę na czworaka. Zsuwa delikatnie ramiączka z moich barków, stanik ląduje na podłodze. Oddycham nierówno, kurwa, jestem naga. 
Szatyn kładzie na moich biodrach dłonie, ciągnąc mnie w tył, przez co dotykam tyłkiem jego krocza. Wypuszczam drżący oddech, spuszczając głowę, pod wpływem dotyku chłopaka, który sunie dwoma palcami po moim kręgosłupie. Przeszywa mnie potężny dreszcz, kiedy jego zimna skóra dotyka mojej u dołu brzucha. Przejeżdża palcem wskazującym po łechtaczce i przez chwile ją pasuje, na co głośno jęczę. O Chryste.
Zabiera rękę z czego nie jestem zadowolona. Przygryzam dolną wargę, gdy się ode mnie odsuwa. Zamykam oczy, czując przy uchu jego gorący i ciężki oddech.
-Sądzę, że powinniśmy przenieść się do łóżka, kochanie.
Unoszę głowę, napotykając jego wygłodniałe spojrzenie. Przełykam ślinę i kiwam głową. Wyciąga do mnie rękę, więc ją łapę i wstaję. Spuszczam głowę, próbując się jakoś zasłonić, jednak ten chwyta moje dłonie w swoją. Wolną ręką łapie mój podbródek i unosi go, bym na niego spojrzała. Robię to.
-Jesteś piękną kobietą, nie masz się czego wstydzić-szepta, po czym łączy nasze usta w gorącym pocałunku. Oplatam rękami szyję Louisa, gdy jego język przedostaje się przez moje wargi. Walka o dominacje się rozpoczyna, jęczę cicho. Schyla się lekko, by położyć dłonie z tyłu mych ud. Unosi mnie, więc moje nogi oplatają jego pas. 
Chłopak nie zastanawiając się nad niczym idzie do sypialni, gdzie kładzie moje ciało na łóżku. Zapala lampkę na baterię i odsuwa się, przechylając głowę na bok. Nie mogę się powstrzymać, więc rumienię się, kiedy tylko lustruje mnie wzrokiem.
-Taka piękna-Louis mruczy, zdejmując przez głowę swoją czarną koszulkę. Jeżdżę wzrokiem po jego urzeźbionej klatce, i tatuażach znajdujących się na niej oraz na rękach. Przenoszę wzrok na jego nisko opuszczone dresy, spod których wystają czarne bokserki. Przygryzam mocno dolną wargę, przyglądając się jak zsuwa szary materiał z nóg, odsłaniając swoją uwięzioną w ostatnim materiale erekcje. O mój Boże. 
Wypuszczam drżący oddech, gdy Louis wchodzi na łóżko i po raz kolejny zawisa nade mną. Patrzymy sobie w oczy, a chwilę później łączymy nasze usta w namiętnym i w pełnym różnych uczuć pocałunku. Chłopak wodzi palcami po moim ciele, zaś drugą rękę podpiera się o materac. Kładzie dłoń na mojej piersi i ściska ją, na co jęczę w jego usta. Kciukiem pociera mojego stwardniałego sutka, ten gest odbija się w moim miejscu intymnym. O mój Boże. Jak to możliwe, że czuję to tam?
Louis odkleja się od moich ust z mlaśnięciem. Patrzy mi w oczy, przygryzając dolną wargę, by powstrzymać uśmiech, który za wszelką cenę próbuje wejść na jego twarz.
-Co?- szeptam, kładąc dłonie na jego policzkach, by zacząć głaskać je kciukami. Zamyka oczy.
-Myślę, że jestem człowiekiem. Myślę o Bogu. Myślę o szansach. Wiem, że się mylę-mówi szeptem-Myślę o byciu troskliwym. Ale nie jestem taki.-otwiera oczy, by znów spojrzeć w moje-Uważasz, że jestem fałszywy. A ja wiem, że jesteś oszustką- unosi się i patrzy mi w oczy- Pieprzę się, bo muszę. Pieprzę się kiedy chcę. Będę się z tobą pieprzyć z miłością. Nawet jeśli to nie miłość. Pragniesz, żebym był twój. A ja mam nadzieję, że będziesz moja.-przybliża swoją twarz do mojej, na co wstrzymuję oddech-Chcę być wierny. Chcę być surowy. Chcę być ignorantem. I Chcę być wszystkowiedzący. Chcę umrzeć któregoś dnia. Chcę żyć długo. Chcę dostać to o co proszę. I dostaję to czego pragnę. Będziesz tylko moja, kochanie.
Na wypowiedziane przez niego słowa moje plecy wyginają się w łuk, tym samym stykając się z jego umięśnionym torsem. 
Błagam o więcej dotyku, o więcej pieszczot. O jego dłonie delikatnie błądzące po moim ciele. O te dłonie, które wywołują gęsią skórkę. 
-Jesteś taka niecierpliwa-szepta formując usta w półuśmiechu.
Po prostu to zrób. Proszę.
-Zrób to, co musisz-szepcze.
Sięga do szuflady przy szafce nocnej. Wyciąga z niej srebrne opakowanie. 
Patrzy mi w oczy rozrywając ja zębami.
Mój oddech staje się płytki. 
To się zaraz stanie. Nie spieprz tego- moja podświadomość beszta mnie. 
Przyglądam się niepewnie ruchom szatyna. Ciężko dostrzec jakiekolwiek szczegóły, gdyż wokół nas panuje półmrok.
Wzdycham wiedząc, że to co nadchodzi jest nieuchronne, ale wiem, że nie potraktuję tej sytuacji jako błąd.
Louis patrzy na mnie wzrokiem mówiącym "sam nie jestem przekonany czy potrafię być delikatny, ale zaufaj mi"
Leżę patrząc beznamiętnie w sufit, który nagle stał się nadmiernie interesujący. 
Boję się- przyznałam się sobie w myślach.
-Teraz się odpręż-mówi ustawiając się
Staram się zrobić to, co każe jednak to wcale nie jest takie łatwe.
Zamykam oczy zbierając rozbiegane myśli w jedną logiczną. 
Koncentruje się na przywróceniu spokoju w mojej głowie. 
Adrenalina wędruje po krwiobiegu przypominając mi, że strach przed bólem i innymi czynnikami jest wyolbrzymiany przez moją bujną wyobraźnię.
Udaje mi się odzyskać kontrolę.
Louis powoli we mnie wchodzi. na co krzywię się pod wpływem dziwnego i wcześniej nieznanego mi uczucia.
Dostrzega mój grymas natychmiast zastygając w miejscu.
-Jest dobrze-zapewniam lekkim skinieniem głowy.
Na jego twarzy maluje się ulga.
Ponownie wprawia swoje biodra w ruch, przez co znajduje się głębiej.
Jest cały we mnie.
Pozostaje w jednej pozycji, bym mogła się przyzwyczaić do nowego doświadczenia.
Posyłam mu delikatny uśmiech informujący, że wszystko jest w porządku.
Powolnym ruchem cofa się i ponownie wbija, na co z moich ust uchodzi jęknięcie.
Ustala rytm delikatnych, niespiesznych pchnięć.
-Louis, możesz przyspieszyć.-wzdycham
Ruchy Tomlinsona stają się nieznacznie szybsze, a pchnięcia głębsze.
Spomiędzy moich ust wylatuje kolejny gardłowy jęk.
-Jesteś tylko moja- jęczy przyspieszając.
Zaciskam pięści na prześcieradle.
Miękki materiał zostaje zmięty przez pracę moich dłoni.
Czuję ciepło budujące się w dole mojego brzucha. Przyjemność miesza się z moją krwią, która płynie w żyłach i tętnicach.
Uczucie, które buduje się we mnie, idealnie odpowiada temu, które czułam podczas naszego pierwszego intymnego zbliżenia. Choć nie było ono tak osobiste jak to. Dwa ciała łączące się w jedność.
Ciepło staje się jeszcze bardziej odczuwalne.
Moje usta drgają lekko uwalniając lawinę jęków i cichych westchnięć. 
Dłoń Louisa odnajduje moją splatając nasze palce ze sobą.
Posyła mi delikatny uśmiech po czym jego usta opuszcza ciche przekleństwo.
Jestem już na skraju wytrzymałości.
Pragnienie bierze górę. 
Unoszę biodra wyginając plecy w napięty łuk. Wykrzykując jego imię dochodzę.
Tomlinson robi kilka pchnięć i również doznaje spełnienia.
Wycieńczona opadam na materac, a spocone ciało chłopaka na moje.
Chowa twarz w zagłębienie miedzy moją szyją a ramieniem.
Próbuje zapanować nad oddechem tak samo jak ja.
Wplatam palce wolnej dłoni w jego miękkie włosy przyciągając go do siebie.
Nie chcę cię puszczać. Już nigdy. Bądź mój na zawsze-błagam w myślach.
Podnosi się i ostrożnie wysuwa się ze mnie. 
Krzywię się przez nieprzyjemne uczucie. 
Opada obok mnie na materac.
Naciąga pościel na nasze ciała. 
Kładzie głowę na moich piersiach palcem delikatnie gładząc mnie po ramieniu. 
-Byłaś niesamowita-szepta i łączy nasze usta w czułym, niespiesznym pocałunku. 
Rumienię się. Całe szczęście panują ciemności więc nie dostrzega mojego skrępowania.
Zamykam oczy delektując się wydarzeniami sprzed kilku chwil, świadomością, że oddałam temu człowiekowi wszystko co miałam. Oddałam mu siebie. 
Teraz on leży wtulony we mnie. 
Cień uśmiechu przyozdabia moją zaróżowioną twarz.
Zerkam w dół i dostrzegam, że Louis śpi.
Oplata mnie ramieniem.
Wygląda tak bezbronnie, niewinnie i spokojnie
Kocham go.
Poruszyłabym niebo o ziemię, aby był tylko mój.
Dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane? Dlaczego ona musiała pojawić się w naszym życiu?
Kładę dłoń na jego policzku. Jeżdżę kciukiem po delikatnej, nieskazitelnej, ciepłej skórze zastanawiając się co by było gdyby nie obecność zbędnych osób trzecich. Gdyby jej nie było, to czy Louis byłby oficjalnie moim chłopakiem? Aktualnie zyskuje miano kochanek. Choć czy to słowo faktycznie opisuje rzeczywisty stan rzeczy? Nie jestem pewna. 
Moją wewnętrzną zadumę przerywa dźwięk otwieranych drzwi. 
W progu staje Zayn trzymając latarkę. 
Dostrzega moją twarz i zamiera.
Przykładam palec wskazujący do warg, które jeszcze kilka chwil temu były namiętnie całowane przez szatyna słodko śpiącego z głową na mojej klatce piersiowej. Daję mu znak aby był cicho żeby nie obudzić dwudziestolatka.
-Nie sądziłem, że tak szybko wylądujesz z nim w łóżku-mówi ściszonym tonem a moje policzki przybierają szkarłatny kolor.



sobota, 15 listopada 2014

Rozdział Dziewiętnasty cz. Druga

Leżałam w szpitalu od tygodnia. Dzisiaj był dzień, w którym wrócę do domu. Tak naprawdę to chciałabym. Przez tych idiotów jest to niemożliwe. Moja rodzina myśli, że nie żyję. A może to dobrze? Tego nie wiem, ale jestem pewna tego, że będę dbać o ich bezpieczeństwo. Mam nadzieję, że ten pieprzony dupek Tomlinson mi w tym pomoże. Dzisiaj ma szansę.
-Jak się czujesz Victoria?- do moich uszu dobiegł głos Harry'ego.
-Napewno lepiej niż wyglądam-zażartowałam.
-Nie jest tak źle. Uwierz mi.
-Jakoś ci nie wierze.-uśmiechnęłam się.-Jest z tobą Louis?
-Nie. Miałem nadzieje go spotkać tutaj. Niall mówił, że wyszedł wczoraj i nie wrócił.
Louis nie wrócił na noc do domu... dlaczego mnie to nie dziwi..?
-Napewno nic mu nie jest. Z czego go znam to takie numery zdarzają mu się bardzo często.
Patrzyliśmy z Harry'm na siebie przez chwile. Ciszę panującą w pomieszcznieu przerwał dziwięk otwieranych drzwi i krzyki. W szpitalnej sali pojawił się Tomlinson. Był kompletnie zalany.
-Nie pierdol że w takim stanie prowadziłeś samochód!-wrzasnął zielonooki
-P..prowadziłem i chuj ci d-do tego. Vicky kochanie, wychodzimy. Teraz.
-Ona nigdzie z tobą nie idzie.- znikąd w pomieszczeniu pojawił się Liam.
Co tu sie do kurwy dzieje? Po co oni tutaj przyjechali? Co takiego wydarzyło się, że Lou jest pijany? Dlaczego wsiadł do samochodu pod wpływem alkoholu?
Poczułam szarpnięcie za ramię.
-Vicotria, wstawaj. Wychodzimy.- szatyn wycedził przez zaciśnięte zęby.
Byłam kompletnie zdezorientowana. Zalany Tomlison, Liam wrzeszczący na chłopaka, który aktualanie mną szarpał i Harry.
Uścisk na moim ramieniu wzmocnił się przez co syknęłam z bólu. Nie obędzie się bez kilku siniaków.
Styles stał przy ścianie tempo wpatrując się w swojego przyjaciela. Patrzyłam na niego ze łzami w oczach. Bałam się. Brunet zacisnął dłonie w pięści. Wściekł się. Wywnioskowałam to po jego tęczówkach, które z zielonych zrobiły się przydymione. Powoli stawały się czarne.
-L..Louis- szepnęłam- Proszę. Puść.
Moje prośby i błagania szły na nic. Wszystko spływało po nim jak po kaczce.
Nie byłam w stanie już nic zrobić. Pierwsze łzy wydoatały się z kącików moich oczu tylko po to, aby spłynąć po policzkach.
Byłam bliska całkowitemu rozklejeniu się, gdy nagle Tommo został odepchnięty ode mnie. Poleciał na ścianę, a po kilku sekundach nim zdał sobie sprawę z tego co się dzieje, był przy nim Harry. Złapał go za koszulkę i uniósł jego głowę tak, aby ten spojrzał w jego ciemne oczy.
-Jesteś pieprzonym dupkiem, Louis. Ale to już chyba wiesz. Victoria zostaje tu ze mną i z Liamem. A ty masz zakaz zbliżania się do niej. Nie-odwo-łalnie.
Pięść chłopaka zderzyła się z nosem Tomlinsona. Wulkan Harry Styles właśnie wybuchł.
Pierwszy raz w życiu widziałam dwudziestolatka w takim stanie. Był gorzej jak wściekły.
-Nie będziesz mi mówił, czy moge zbliżać się do swojej dziewczyny czy nie!
Co...?! Ja się chyba przesłyszałam. On  mnie nazwał swoją dziewczyną, czy mi się wydawało.
Rada dla Tomlinsona. NIE PIJ NIGDY WIĘCEJ.
-Twoją dziewczyną jest ktoś inny. Nie Vic. Mam ci przypomnieć jak bardzo jej nienawidziłeś?!- Harry wskazał mnie ręką.
Chwila, chwila. Czy on właśnie powiedział, że Louis ma dziewczynę?
O Boże. To chyba jakiś sen. Tomlinson w związku... Albo jestem chora psychicznie albo to tylko moja wyobraźnia płata mi figle.
Dodajmy do tego fakt, iż Harry stwierdził, że Louis mnie nienawidzi. Ewentualnie nienawidził. To jedno i to samo. Nie da się od tak przejść od nienawiści do przyjaźni czy miłości.
-Victoria, kurwa wstawaj. Wychodzimy i koniec tematu. Jeśli sama nie wstaniesz to cie stąd siłą zabiorę.
-Louis, nie.-westchnęłam.
-Wyjdź stąd-Hazz wskazał ręką drzwi.- Zostanę z nią. Liam mi... pomoże? Gdzie on  tak właściwie jest?
Dobre pytanie. Gdzie się podział Li.
Był tutaj jeszcze jakieś 5 minut temu zanim Harry uderzył Louisa.
-Zadzwonie do niego.-oznajmiłam sięgając po komórkę, która leżała na nocnym stoliku.
Gdy urządzenie znalazło się w moich rękach, zaczęło wibrować. Dzwonił Liam. Co do kurwy?
Przejechałam palcem po ekranie, tym samym odbierając połączenie.
-Halo, Liam gdzie jesteś? Byłeś tutaj chwile temu i nagle zniknąłeś. Co się stało?
-Victoria. Jak miło cie słyszeć.- rozbrzmiał męski głos po drugiej stronie lini. To nie był Payne.
-K...Kto mówi?-spytałam marszcząc brwi.
Spojrzałam na Harry'ego i Louisa, którzy obserwowali mnie jakbym była bynajmniej ciężko chora .
-Dobrze wiesz kto...-nieznajomy zaśmiał się.
Nie był to śmiech z rozbawienia. Był całkowicie pozbawiony emocji. Był straszny.
Zaczęłam kojarzyć wszystkie fakty i wydarzenia z ostatnich dni, tygodni, czy miesięcy. Jedna osoba przychodziła mi na myśl i nie była to osoba pozytywnie nastawiona. Chodziło o Lucas'a.
Co on mógł chcieć od Liama? Nie wiedział o niczym. Tak mi się wydaje.
-Victoria. Teraz nie ma czasu na refleksje...
-Czego chcesz ode mnie i od Liama?-przerwałam mojemu rozmówcy bez żadnych skrupułów.
-Coż. Oboje byliście świadkami czegoś, czego nie powinniście. Twój przyjaciel nie krzyczał w porównaniu do ciebie.
-Co masz zamiar zrobić?
-Hmm... Zabić was oboje.
Przepraszam co?
Nagle mój telefon został mi zabrany przez bruneta. 
Szczerze to powinnam mu podziękować. Nie byłam w stanie dalej prowadzić tej rozmowy.
Właśnie usłyszałam, że mój były przyjaciel ma zamiar mnie zabić.
~*~
Po wyjściu ze szpitala, pojechaliśmy z Harrym do jego apartamentu. Przez całą drogę nie wypowiedziałam ani słowa. Ciągle myślę o tym co powiedział Lucas. Louis dostał od przyjaciela jeszcze kilka razy w twarz za jego komentarze, zachowanie i upartość. Ten debil stwierdził, że wszystko jest w całkowitym porządku i może prowadzić samochód.
-Wiesz, jeśli jazda po pijaku jest ok, to ja muszę być pieprzoną top model-uśmiechnęłam się do Harry'ego.
-Jeszcze nią nie jesteś, ale masz szansę. A propo... czy ty cokolwiek jesz? Jesteś cholernie chuda.
-Wiesz... uroki szpitala-zaśmiałam się.
Chłopak jedynie wywrócił oczami, po czym wybuchnął śmiechem.
-Co z nim zrobimy?- spytałam Harry'ego pokazując na śpiącego szatyna.
-Nic. Będzie tutaj dopóki nie wytrzeźwieje. Ty też tutaj zostaniesz.
-Nie chce być ciężarem. Znajdę gdzieś jakiś nocleg. Do czasu aż odbije się od dna.
-Nie wiesz co mówisz. Ludzie myślą, że nie żyjesz. W każdym hotelu jest potrzebny dowód świadczący o twojej tożsamości. Nagle zmartwychwstałaś? Poza tym nie zdobędziesz pieniędzy w ciągu kilku dni.
Nigdy nie byłaś ciężarem i na pewno nim nie będziesz.
Muszę przyznać, że ten chłopak wie jak pocieszyć.
To naprawdę miłe, że tak mówi, ale pytanie czy naprawdę tak myśli.
Znając Tomlinsona i jego znajomych, mogę stwierdzić, że zielonooki coś kręci, choć dobrze to ukrywa.
-Napijesz się herbaty?
-Nie. Dzięki.-uśmiechnęłam się lekko.

Siedziałam na fotelu przez kolejne cztery godziny i jedynie myślałam. Ostatnio było to moją codziennością
Człowiek nie może żyć bez oddychania. Jest to już odruch, nad którym się nie zastanawiamy. Praktycznie go nie kontrolujemy i nie panujemy nad tym zbytnio. Tak jak ja nie panowałam nad moim umysłem. Zorientowałam się, że wiele moich myśli sprowadza się do Tomlinsona, który na mnie patrzył tak, jakby zobaczył ducha.
-Myślałem, że jesteś w szpitalu.-chłopak zmarszczył brwi.
-Gdybyś się nie najebał, to byś wiedział, że dzisiaj wyszłam. Miałeś po mnie przyjechać.
-Nie przyjechałem?
-Cóż... Do szpitala dotarłeś, ale kompletnie pijany.-wzruszyłam ramionami- Oh, i jeszcze jedno. Skasowałeś swojego Skyline'a.
Coś czuję, że do niego jeszcze nie dociera, że zniszczył najnowsze auto. Może jeszcze nie wytrzeźwiał na tyle? Albo udaje, że ma to gdzieś, bo jest na tyle bogaty, aby zainwestować w nowy samochód.
-Czekaj co?! Jakim kurwa pieprzonym cudem?
-Takim, że prowadziłeś pod wpływem alkoholu. Dobrze cie znam i twoje wybuchy też, więc radzę ci niczego nie niszczyć. Harry by cie zabił.
-Jesteśmy u niego? Czemu ja o tym nic nie wiem?
-Nie pierdol Sherlock'u. Pewnie nie wiesz też o tym że ci przyjebał,  no nie?
-To dlatego mnie boli szczęka i nos.
Wiesz Tomlinson.... Ameryka została odkryta już dawno temu. Nie da się znaleźć czegoś co znaleźli. No ale to tak pomiędzy nami.
Błagam, niech Harry tu wejdzie. Inaczej ten idiota zamęczy mnie pytaniami. 
Oh.. dopiero teraz uświadomiłam sobie, że całkiem dobrze przyjął wieść o skasowanym samochodzie.
-Um... Louis?- spytałam niepewnie.
-Hmm?
-Nie jesteś zły o Skyline'a?
Brawo Williams. 1-0 dla Tomlinsona. Pewnie chciał, abyś o niego zapytała. Zajebisty powód do wybuchu, że jakim pierdolonym prawem wpirdalasz się do nie swoich spraw. On cię teraz zrówna z błotem.
-Nie. Za ponad tydzień będzie wyścig w Chicago. Bierzemy w nim udział i wyjeżdżamy za 3 dni.
Czekaj, czekaj.... My?
-Louis, jacy my? Chciałeś powiedzieć ty.-uniosłam zdziwiona brwi.
-A skąd wiesz co chciałem powiedzieć? Bierzesz udział w tym wyścigu razem ze mną.- szatyn uśmiechnął się przebiegle.
-Zapomnij. Pojebało cię już do reszty.
I tak już formalnie jestem martwa. Nie ścigałam się od dłuższego czasu. Nie poradzę sobie... poza tym
-Oj Vic. Nie dramatyzuj. Tak w ogóle kto powiedział, że będziesz się ścigać jako kierowca? Będziesz siedzieć na fotelu obok mnie.- oznjamił.
Kurwa...
Jeszcze gorzej. Nie ufam temu dupkowi. Zamiast zabić siebie to zabije nas oboje.
A zresztą. Co za różnica. Za 2 dni mój pogrzeb. Będę świadkiem jak zostaję pochowana w ziemi z tymi wszystkimi robalami, ludzkimi szczątkami i innym gównem. Obrzydliwe... fuu.
Nie wiem jak oni to wszystko zorganizowali tak szybko. Chyba, że było to zaplanowane. Wtedy mieliby wystarczająco dużo czasu na załatwienie wszystkich formalności. 
Muszę przyznać,że czasem naprawdę mnie zaskakują swoją elkownecją. Choć tej im nie brakuje. Szczególnie Harry i Niall mają jej nadmiar.
Tommo jest chytry, ale nie umie tego wykorzystać.
-Po co będę siedzieć obok ciebie?
-Słyszałaś kiedyś o ślepych wyścigach?
-Tak. Kierowca ma zasłonięte oczy, a pasażer nim kieruje. Mówi co ma robić w danym momencie.
-Dokładnie tak. Będziesz moją nawigacją.
Co to, to nie.
-Nie zabijesz naszej dwójki. Jedź sam lub znajdź kogoś innego.
-Nie ma takiej opcji Vicky. Para musi być mieszana. Facet i laska.
-A wygrana para spędzi upojną noc... blah blah blah-wywróciłam oczami
-Jeśli chcesz.- chłopak wzruszył ramionami.
-Słyszałam, że masz dziewczynę. Ją zabierz.
-Pojebało cię, Williams. Ona nie odróżnia gazu od sprzęgła. Prawej strony od lewej. Jest pusta jak bęben Rolling Stones'ów.
Jakie porównanie. Louis od kiedy interesujesz się przysłowiami?
-No to jak będzie Victoria? Pojedziesz ze mną?-szatyn zrobił minę zbitego psa.
-Nie. Twoje minki na mnie nie działają. Twój urok osobisty też.
Widział, że byłam bliska zgody na udział w tym chorym wyścigu. 
Ten skok adrenaliny.
Tomlinson wstał z kanapy i podszedł do mnie. Kucnął przed fotelem, na którym siedziałam. Położył rękę na moim udzie. Przejechał nią w dół i w górę.
-Dobrze wiem jak cię przekonać. Wiem też, że ty wiesz jak mam zamiar to zrobić. 
Cholera...
Idź pieprzyć tą swoją dziewczynę a mnie zostaw w spokoju.
-Zabierz tą łapę. Nie dobierzesz się do mnie tak jak to już kiedyś zrobiłeś.
Dzwudziestodwulatek zaśmiał się gorzko.
-Zgodziłaś się na to, więc nie dobrałem się do ciebie.
Nie cwaniakuj tak... Ja wiem swoje i tak pozostanie. 
-Victoria zgódź się. Nie masz wyjścia.
-Louis. Nie będzie żadnego wyścigu. Wiem jak bardzo lubisz, kiedy ktoś mówi ci co masz robić.
-To co innego. Ufam ci i powieżam ci moje życie. Powinnaś czuć się zaszczycona.
Tak... do reszty cię pojebało.
-To twoje zdanie. Jesteś największym egoistą jakiego znam. Nie pojadę z tobą w tym wyścigu. To moje ostatnie zdanie.
~*~
Chicago. Jedno z miast, które bardzo chciałam odwiedzić będąc małą dziewczynką. Tutejsza drużyna- Chicago Bulls-jest najlepsza z czego się orientuję. Może mam już nieaktualne informacje, ale wszystko jedno.
Tak. Dokładnie tak... Postanowiłam, że zrobię Tomlinsonowi niespodziankę i przyjadę tutaj, aby pojechać z nim w tym chorym wyścigu. Jedyne co mam do stracenia to życie, które formalnie już straciłam.
Who cares...
Nie będę ukrywać faktu, iż to właśnie nie kto inny niż Harry Styles namówił mnie abym zaufała Louisowi i jego umiejętnością.
Czy mu ufam. Hmm.... Na pewno nie na tyle, żeby poświęcić moje piekielnie nudne i pokręcone życie.
Razem z Harrym dotarliśmy na miejsce wydarzenia. Zielonooki musi nauczyć się określać czas drogi. Przez niego nie mieliśmy czasu jechać do apartamentu, zjeść czegokolwiek, a o przysznicu nie wspomnę.
-Louis się ucieszy, że zdecydowałaś się przyjechać.- chłopak uśmiechnął się. 
Był bardzo podekscytowany tym wyścigiem, ponieważ jego partnerką do jazdy miała być Lottie. Ta sama Lottie, która jest siostrą niepokonanego Tomlinsona.
-Zobaczymy-zaśmiałam się- Mogę o coś spytać?
-Jasne-Harry szybko odpowiedział.
-Czemu akurat Lottie wybrałeś na swojego nawigatora? Jest coś pomiędzy wami?
-Oh... No wiesz Vic. Jest siostrą mojego kumpla. Poza tym cholernie mi się podoba. To chyba tyle w tym temacie.
To takie słodkie, że jedyne co mi pozostało to szeroko się uśmiechnąć. Harry Styles zakochany w Lottie Tomlinson. Czy może być coś jeszcze bardziej uroczego w tym wszystkim? Śmiem wątpić. Banan do końca dnia mi z twarzy nie zejdzie.
-Louis wie, że zakochałeś się w jego siostrze?- spytałam niedokońca pewna czy wypada.
A zresztą jestem cholernie ciekawska i wścibska. Hazz powinien to już wiedzieć.
-Um..-chłopak zawahał się.-  Nie. Nie mówiłem mu i Lottie też. Mam wielką nadzieję wygrać ten wyścig. Może w ten sposób jej zaimponuje.
-Wiesz, Harry... Wydaje mi się, że wystarczająco imponujesz jej swoją osobą i podejściem do niektórych spraw.
Oh... do prawdy Williams? Bawisz się w prywatnego terapeutę? 
Podejrzewam, że on ma tyle kasy, że stać go na kogoś kto lepiej doradza niż ty. Kogoś kto lepiej rozmawia z ludźmi niż ty. 
Ugh... Czy ja znowu gadam sama do siebie? 
Coraz częściej zastanawiam się, czy nie jestem chora psychicznie przez te wszystkie wydarzenia. Przez to wszystko co działo się w moim życiu. 
-Dzięki, Vic. Jesteś najlepsza- zielonooki położył rękę na mojej.
-Są lepsi. Ale dziękuję i proszę.- spojrzałam mu w oczy.
Jak to jest, że Harry jest zupełnie inny niż Louis? Jest szczery, troszczy się o innych, jest pomocny... po prostu jest przyjacielem a Tomlinson jest zakłamanym dupkiem. Zakochany w sobie pan idealny, który myśli że pozjadał wszystkie rozumy. Twierdzi, że jest mądrzejszy od Alberta Einsteina.
-I oto jesteśmy. Miejsce największego wydarzenia tego roku.
Muszę przyznać, że wróciło dużo wspomnień. 
Choćby ten dzień, w którym pokonałam Tomlinsona. Dzisiaj też bym to bardzo chętnie zrobiła, ale jadę razem z nim...
Więc to niemożliwe. 
-Zaparkujemy sobie obok Louisa. I jest dobrze.- Harry zgasił silnik i szybko wysiadł z auta, aby przywitać się z przyjacielem. Zrobiłam to samo i w tym samym celu. O ile można Tomlinsona nazwać przyjacielem.
-Siema stary!- szatyn krzyknął do bruneta na co ten uniósł rękę. 
Stanęłam za Harrym tak, aby Lou mnie nie widział. W końcu nie wie, że tutaj jestem.
-Mam dla ciebie niespodziankę. Na pewno się ucieszysz!- Styles powiedział z euforią.
-Jaką?- dwudziestodwulatek zmarszczył czoło.
W tym momencie wyszłam zza pleców chłopaka.
-Victoria Williams... We własnej osobie- Tommo zlustrował mnie wzrokiem, po czym oblizał wargi.
Znowu to kurwa robi... Był okres kiedy tego nie czynił.. A może i jednak czynił., tylko go nie widziałam.
-Harry, pozwól na chwilę. Mamy do pogadania.
No jak zawsze... Jestem piątym kołem u wozu. 
Oni żyją w swoim świecie. Mają własne problemy i sekrety. Tylko im przeszkadzam.

Stałam 10 minut i obserwowałam jak te cioty się kłócą. Niepotrzebnie tutaj przyjechałam. Było zostać w Nowym Yorku i chuj. Chciałam pomóc mu wygrać, ale teraz nie chcę mieć z nim nic a nic do czynienia.
Jest wielkim kutasem.
-Proszę, proszę. Victoria Williams. Co ty tutaj robisz, złotko?-usłyszałam bardzo znajomy głos za plecami, w wyniku czego gwałtownie się odwróciłam.
Tego się nie spodziewałam. 
-Lena.-szepnęłam sama do siebie. 
Co ta suka tutaj robi? Przecież ona nie odróżnia prawa od lewa. Jest pusta.... O KURWA! 
Tomlinson mówił o niej. To by oznaczało,że to ona jest jego dziewczyną.
-Louis, kochanie!-krzyknęła-popatrz kto przyjechał zobaczyć jak wygrywamy.
Przepraszam?! To ja jechałam dwie mile po gówno kobyle... Chciałam, aby wygrał a ten takie coś. 
-Jezu, to się miało nigdy nie wydarzyć. One się nienawidzą. Za co mnie spotyka taki los?!
Kto kogo nienawidzi? 
-O czym ty mówisz. Jesteśmy ze sobą tak blisko. Jesteśmy przyjaciółkami.-Lena objęła mnie ramieniem.
-Pff... Nie rozśmieszaj mnie. Jeszcze niedawno chciałaś ją zabić. 
Uh.. No jak zawsze dowiaduję się o jakiś faktach jako ostatnia. 
To bardzo irytujące.
-Miło słyszeć... Przyjaciółko- bąknęłam sarkastycznie.
Błagam. Jedźmy juź w tym durnym wyścigu, miejmy to za sobą. Chcę tylko położyć się do łóżka. Zakryć się kołdrą i zapomnieć o tym dniu i o całym Bożym świecie. Mam dość tych wszystkich kłamstw, przekrętów i... Tomlinsona. 
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że on jedzie z Leną? 
-No wiesz.. głupia nie jestem. 
-Możesz jechać z Niallem. Zayn miał go kierować, ale jest chory. 
Jazda z Niallem. Może to nie najgorszy pomysł.
-Pojade z nim pod warunkiem, że ja prowadzę on mną kieruje.
Mam diabelski plan dotyczący Tommo. Będzie mi potrzebna pomoc Niallera. Łatwo go namówić na coś, więc obejdzie się bez większych problemów. 
-Zgodził się. Za 5 minut przyjedzie.
-Dzięki Harry- przytuliłam bruneta.
Jest naprawdę wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Zastanawia mnie fakt, czemu taki miły chłopak pomaga takiemu dupkowi bez uczuć. Szatyn nie ma za grosz empatii w sobie. 

Po 5 minutach Niall zjawił się. Jest tak jak myślałam. Przyjechał swoim ulubionym Mustangiem. Wygrał go niedawno w wyścigu. Jest też świetny w podrasowywaniu aut, więc śmiało mogę powiedzieć, że idealizm tego pojazdu jest jego zasługą. 
-Umiesz prowadzić? Wiesz gdzie co jest? Wiesz jak...
-Niall!- przerwałam mu- ścigałam się. Pokonałam Tomlinsona. Nie musisz mnie uczyć. Wiem co robię.
-Uh. No dobrze. Ufam ci- westchnął.
-Dziękuję-wywróciłam oczami.
Możemy już jechać?!
-Niall? Mam do ciebie wielką prośbę. Wiem, że możesz się nie zgodzić, ale błagam rozważ tę opcję. 
-Mo...Możesz mi najpierw powiedzieć o co chodzi?
-Uff.. Jest taka sprawa, że... -zatrzymałam się. 
Kurde jak ja mam mu to powiedzieć, żeby nie odebrał tego źle.
-Chcę zarysować Tomlinsonowi samochód. Potrzebuje do tego twojej pomocy.
Jego oczy podwoiły swoje rozmiary. Cóż, wcale mu się nie dziwię.
Jestem okropna.
No trudno.
-To by było kurewsko zabawne, ale bardzo by go to zraniło. No wiesz.... jego najlepsze i najdroższe auto.
-Niall, proszę.- zrobiłam minę zbitego psiaka.
-Nie mogę tego zrobić. To moj przyjaciel. 
Oh no jasne. Czego ty się spodziewałaś?
-Jedźmy już. Zapewne już na nas czekają.
-Zasłoń mi oczy.- rzuciłam w niego czarnym materiałem, który miał służyć za opaskę.
Horan zrobił to co kazałam. Wsiadłam na fotel kierowcy i odpaliłam silnik.

Linia startu. To tutaj wszystko się zaczyna. Podejmujesz decyzję, które mogą być nie odwracalne w skutkach. Szczególnie w ślepych wyścigach musisz ufać pasażerowi, swoim możliwością i umiejętnością, ale przede wszystkim musisz ufać sam sobie.
Poziom adrenaliny w moich żyłach automatycznie skoczył w górę
Boże. Co ja właśnie chcę zrobić?! To szaleństwo. Nigdy nie rozbiłam nic bardziej ryzykownego i nienormalnego.
Do tej pory twierdziłam, iż jestem odpowiedzialna. Właśnie teraz pokazuję całkowity brak tej odpowiedzialności.
Najważniejsze abyśmy dojechali cali do mety. Nie ważne jest to, czy wygramy czy nie. 
Zdrowie. Najważniejsza wartość. Jeden błąd a zapłacimy za to bardzo wielką cenę.
-Możemy się jeszcze zamienić miejscami?- spytałam w towarzystwie bardzo ciężkiego oddechu.
-Możemy, ale tego nie zrobimy. Wiesz dobrze, że jesteś w stanie to zrobić. Uwierz w siebie a wygramy ten pieprzony wyścig. 
-Prosimy wszystkich o ustawienie się na właściwych miejscach!- rozbrzmiał głos mężczyzny, który jak podejrzewam jest organizatorem wyścigu.
-Nie chcę tego robić! Boję się i to bardzo!- krzyknęłam-Niall, ja cię proszę. Zamieńmy się miejscami albo rezygnuję.
-Gotowi? 3... 2..1...
Wszyscy z piskiem opon ruszyli. Ja również. Uświadomiłam sobie, że przecież jestem w tym całkiem dobra. Nie przechwalając się oczywiście. Pokonałam najlepszego z najlepszych. Louisa Tomlinsona. Warunki na drodze nie są zbyt korzystne, ale w końcu mamy zimę. Cóż, zimy w Chicago bywają naprawdę srogie, ale to chyba nadaje temu miastu jeszcze więcej iskry. Sprawia, że jest jedyne w swoim rodzaju. Tak jak każdy człowiek.
Jestem w stanie to wygrać. Wiem, że podstawą jest wiara w siebie. Ja wierzę w swoje możliwości i w Niallera. Razem możemy pokonać cały świat.
-za 1 kilometr będzie ostry zakręt w prawo. Uważaj, jest cholernie oblodzony.
Śliski skręt. 
Z mojego doświadczenia wiem, że na takich punktach map wyścigu polega najwięcej osób. Robią to za widoku. A teraz mają wielkie utrudnienie. Zasłonięte oczy.
-Długi jest?
-Coś około pół kilometra?
To pytanie czy stwierdzenie?!
Mocniej nadepnęłam na pedał gazu, zwinnie zmieniając biegi. 
Trzeba przygotować się na moment, w którym wjedziemy na pętlę.
-Victoria, zakręt! Zwolnij!
Nie teraz Niall. Widać, że nie umiesz skręcać tak jak to robią zawodowcy.
-Vic, zabijesz nas!
-Nonsens. Nic ci nie będzie. 
Wyczułam, że jesteśmy mniej więcej w połowie zakrętu. Gwałtownie zahamowałam. Pozwoliłam samochodowi na drobny drifft. 
Lód zrobił swoje, niosąc nas dalej. 
Wrzuciłam kolejny bieg, jednocześnie dodając gaz do dechy.
Widzisz?! Tak to się robi!
-Jesteśmy na prowadzeniu. Oby tak dalej!
No widzisz Niall? Ucz się od najlepszych. 
-Zakręt za nami. Za dwa kilometry tunel ze zwężką.
No popatrz. Tak się bałeś, że cię zabiję a tutaj na prowadzeniu jesteśmy.
-Tommo nas wyprzedził.-oznajmił.
-To nic. Dogonimy go za tunelem. 
Oops. Chyba poczułam się zbyt pewnie.
Mówi się trudno.
-Przyśpiesz trochę.
Blondyn maruda powraca.
-Nie jęcz. Kiedy poczuję taką potrzebę to przyśpieszę.- przewróciłam oczami choć nie było to zbyt widoczne.
-Tunel za 20 sekund.
No to przyspieszamy. 
Wcisnęłam gaz chyba z siłą, którą bardzo rzadko wyzwalałam. Nie pozwalałam tej energii wyjść na wierzch. Ta chwila tego bardzo wymagała.
-Ile na liczniku?
-278.
-Za mało.
Nie było to najmądrzejsze posunięcie, aby w zimę, po cholernie śliskiej drodze jechać prawie 300 km/h.
-Tunel. Są przeszkody. 
-Jakie?!
-Ludzie.
No pięknie. Powaliło ich do reszty.
-Prawo! Lewo! Hamuj! 
Wszystkie komendy wykonałam bezproblemowo. Przy rzekomym końcu tunelu wpadłam w niezły poślizg. Obróciło nas o 360 stopni.
-Rezygnujemy. To szaleństwo. Prawie przywaliłaś w ścianę. 
-Oh bądźże cicho! Jedna czwarta trasy za nami. Jedziemy dalej.

40 minut. Tyle minęło od rozpoczęcia wyścigu. Z 8 drużyn zostało 5. Łacznie z nami. Idziemy z Tomlinsonem łeb w łeb. 
Czyżby Lena wzięła lekcję nawigacji?Przy jej boku już dawno by się coś złego stało.
-Victoria, kilku poziomowy zakręt.
To lubię najbardziej. 
-Pełen gaz i w lewo. Teraz prawo. Jedź posto. Nie zwalniaj.
Ostro w lewo i szybko w prawo.
Jakiś dziwny musi być ten zakręt. Ale właśnie o to chodzi, no nie? 
-Koniec. Jedź opanowanie. Za 3,5 kilometra będzie gwałtowny spadek. Potem górka i zakręt w lewo.
Dół, góra, lewy bok. Da się zapamiętać. 
-Cholera! Na drugiej psy.
Teraz mi tylko policji na karku brakowało.
Organizator pomyślał o wszystkim.
Spokój i cisza. To jedyne co teraz mi może pomóc.
-Musimy ich zgubić, nie ma co. Zjedź z trasy.
-Nie! Jestem gotowa dojechać do mety z radiowozem na dupie lub bez niego.
Puściłam gaz, przez co samochód zaczął zwalniać. Gwałtowie zachamowałam. 
Podejrzewam, że nie spodziewali się takiego zagrania z mojej strony.
Nigdy się nie orietują co mamy zamiar robić.  
-Stracili panowanie nad samochodem. 
-O to chodziło- uśmiechnęłam się lekko.
Ponownie docisnęłam odpowiedni pedał, ponownie rozpędzając pojazd. 
Teraz muszę się bardzo skupić. 
Przyznam, że teraz wiem jak działają osoby niewidome.
Kiedy mają słabszy zmysł wzroku, to wszystkie inne są wyostrzone. 
Widzisz za pomocą wyobraźni.
-Doganiamy Lenę i Lou.
Zaśmiałam się.
-Zaraz będą za nami.
-315. Vic to auto wyciąga max 320.
Biedny Niall. Myśli, że to cacko pociągnie tak mało... 
Jak widać, nie znasz możliwości tego samochodu i moich.
Moja stopa nie ustępowała. Siła nacisku zwiększała się z każdą sekundą. Musiałam rozpędzić się tak, aby być ledwo widzialną dla nawigatorów moich przeciwników.
350 km/h. To moje minimum. 
-Vicky silnik pójdzie! Nitro. Ten samochód wybuchnie!
-Nie pójdzie zaufaj mi.
Horan westchnął ciężko. 
Wiedział, że i tak zrobię to, co będę uważała za odpowiednie. Ze mną nie ma dyskusji.
-Spadek.- poinformował.
Skinęłam głową, tym samym dając mu znak, że jestem gotowa. 
-Przez ile się ciągnie?
-300 metrów.
Nie wiele, ale wystarczając dużo by nabrać odpowiedniej prędkości, żeby zaatakować wzniesienie.
Gdybym jechała jako zwykły obywatel, to bym hamowała. Ale nie teraz.
Teraz jestem zatracona w świecie wyścigów.
Pokaże temu egoiście, że jestem od niego lepsza w te klocki. Wygrałam z nim raz, i zrobię to ponownie.
-Góra.
-Ile jedziemy?
-326. Masz 400 metrów. Potem 100 i zakręt. 
Tommo jest 150 metrów przed nami. Jak dobrze pójdzie to przy zakręcie go dogonimy.
Odetchnęłam.
To jest ten moment. 
Poczułam jak samochód lekko przechyla się, oznajmiając wjazd pod niemałą górkę.
Nadal nie ustępowałam zwiększającej się prędkości. Była mi teraz potrzebna. 
Była niezbędna tak jak oddychanie. 
Po kilkunastu sekundach już zjeżdżaliśmy w dół.  
No to teraz czas na zaktęt.
-Jesteśmy na równi z Tomlinsonem.
Mój plan się powiódł. 
Po raz kolejny pokazuję swoją wyższość.
Ruchem ręki zmieniłam biegi. Auto się rozpędzało, pomimo i tak już dużej liczby na liczniku.
-Ostro w lewo!- polecił.
Zrobiłam to co kazał. 
Wjechaliśmy na zakręt.
Blondyn twierdził, że Louis jest na równi z nami. 
Jeśli dobrze to rozegram, to za skrętem będę na prowadzeniu.
Droga musiała być cholernie oblodzona, ponieważ wpadłam w poślizg. 
Nacisnęłam na kierownicę i z impetem nadepnęłam na hamulec.
Pomimo prób zwolnienia uderzyłam w coś. 
Nie mam pojęcia co to mogło być, ale mogłam być pewna, że przód naszego samochodu wygląda nie ciekawie. 
-Niall, co to było?! 
Nic. Brak odpowiedzi.
-Niall, kurwa! W co uderzyłam?!
Ponownie nic.
Świetnie. Jestem zdana sama na siebie.
Nawet nie wiem, kiedy jest zakręt czy inny syf.
-Masz już do końca prostą. Przez 5 kilometrów. Aż do mety.
Czy on mi czyta w myślach?!
Tak czy siak dobrze wiedzieć, że spokojnie mogę jechać po zwycięstwo. 

4 minuty. Tyle mi zajął dojazd w miejsce, gdzie usłyszałam okrzyki, oklaski i inne dźwięki.
Meta. To napewno to.
Materiał został odwiązany. Znowu widzę. 
Wysiadłam uśmiechnięta z samochodu. Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy pierwsi.
-Niall, wygraliśmy!- krzyknęłam podekscytowana.
Rzuciłam mu się na szyję. 
-Vicoria, nie mogę oddychać-zaśmiał się.
-Przepraszam-puściłam go.
W tłumie zauważyłam Liama.
Stał tam, szeroko uśmiechnięty. 
Od razu pobiegłam w jego stronę. 
Tak między nami, co on robi w Chicago?
Czyżby uciekł Lucas'owi?
-Wygrałam! Liam, wygrałam!- rzuciłam mu się w ramiona.
-Moje gratulacje królewno.
Odwróciłam się w stronę Mustanga. To cacko pomogło mi odnieść sukces. 
Pokazałam tym ludziom, kto tu rządzi. 

Kolejne pojazdy przekroczyły linię mety. 
Kiedy z auta wysiadła Lottie, wśród ludzi rozpoczęło się jakieś dziwne szeptanie. 
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że coś nie tak. Lottie była cała zapłakana.
Złapałam Liama za rękę. To był impuls.
-Co się stało?!- krzyknęłam zdezorientowana. 
Osiemnastolatka szła w moją stronę. Za nią szedł Harry ze spuszczoną głową.
-Do kurwy, co się dzieje?!-w oczach stanęły mi łzy.
Siostra Tomlinsona zatrzymała skę przede mną. Spojrzała mi prosto w oczy.
-L...Louis miał wypadek- szepnęła, po czym wybuchła płaczem.

______________________

Przeczytałeś/łaś, zostaw komentarz

Cześć kochani!
 Jak widzicie rozdział 19 już jest kompletny.
Jak myślicie, co się będzie działo? Co będzie z Louisem, z Leną i jak poradzi sobie z tym Victoria?
Ja sama jestem ciekawa. Zobaczymy co Karolina wymyśli. 

Jeśli gdzieś pojawią się błędy, to z góry przepraszam ale dysleksja daje się we znaki.

Chciałam podziękować Dominice, za otuchę w ciężkich chwilach podczas pisania rozdziału.
Twoja detrminacja pokazała mi, że warto walczyć. Nie zależnie od tego o co chodzi.
Bardzo cię kocham ❤❤❤