...

/inne/czarna_rozaa.cur

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział Dwudziesty Drugi cz. Pierwsza

_________________
Witam po długiej nieobecnośći.
Także na samym początku chciałabym przeprosić. Moja kochana wena nadal jest na wakacjach. Nie fajnie ;( . Rozdział jestem wręcz zmuszona podzielić na 2 lub 3 części. Zobaczymy jak wyjdzie w praktyce.
Powiem, że słowa dotrzymałam i w szpitalu nie leniuchowałam tylko pisałam tak jak obiecałam.
Przpraszam, że część taka krótka i chujowa
Naprawdę się starałam.
Jeszcze chciałabym się dowiedzieć jak wolicie: rozdziały krótsze i częściej dodawane (regularnie) czy może rzadziej i żeby były dłuższe. Napiszcie w komentarzu, która opcja jest dla was lepsza. Choć wiem, że najlepsza byłaby wersja często i długo.
Na pocieszenie powiem, że teraz jest tak spokojniej, ale już za niedługo możecie spodziewać się komplikacji, intryg, kłótni, wyznań.
DRAMA TIME NADCHODZI!!!

Przeczytałeś/łaś zostaw komentarz xx
_________________
WIGILIA

-Czasem najlepszym prezentem jest wsparcie drugiej osoby- położyłem dłoń na jej policzku.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
Tak bardzo cię kocham.
Sięgnęła do tylniej kieszeni spodni. Wyciagnęła z niej kluczyki.
-Proszę. Weź je- wyciągnęła w moją stronę dłoń.
Odebrało mi mowę. Uniosłem głowę.
Wszyscy udawali, że nie interesują się naszą wymianą zdań, ale ich ukratkowe spojrzenia mówiły same za siebie.
Wziąłem przedmiot z jej małej dłoni.
Uniosłem czarny plastik okalający metalową część. Widniał tam srebrny napis.
Lexus.
Moje oczy podwoiły swoje rozmiary.
-Jedno z lepszych aut, jakie wygrałam w tym cholernym wyścigu- wzruszyła ramionami.
Po krótkiej chwili znalazła się w momich ramionach.
-Dziękuję, księżniczko.- puściłem ją- Ja też mam coś dla ciebie.
Uniosła zdziwiona brwi.
Odwróciłem się i podszedłem do niewielkiej szafki.
Odsunąłem szufladę i wyjąłem z niej niebieskie pudełeczko.
-Proszę.- podałem jej przedmiot.- Otwórz.

*Victoria*
Otworzyłam opakowanie. Moim oczom ukazał się złoty wisiorek z serduszkiem wysadzanym dziesiątkami kryształków. W środku serca widniała litera "V".
Był piękny.
I zapewne cholernie drogi.
Spojrzałam w jego niebieskie oczy. Próbował wybadać moją reakcję. Uśmiechnęłam się szeroko i zarzuciłam mu ramiona na szyję.
-Jest piękny. Dziękuję- złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku.
-Zupełnie tak jak ty.
Nagle doznałam długo oczekiwanego olśnienia.
On pokazuje, że ma uczucia. Przy wszystkich.
Przecież to nie w stylu Tomlinsona.
A co z Leną?
Wpatrywał się we mnie oczekując odpowiedzi. Zarumieniłam się i opuściłam wzrok. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przestronny salon a w nim kilka osób. To wszystko było mi znane, ale nie w tym momencie. Teraz to było obce. Moje spojrzenie zatrzymało się na Lottie, która ledwo zauważalnie skinęła głową i podeszła do Harry'ego.
Ponownie odwróciłam się w stronę Louis'a.
-Jest coś, co chciałem ci powiedzieć.- szepnął niepewny własnego postępowania.
Zaczynam się bać.
-Więc mi powiedz- zmarszczyłam brwi.
Czy na pewno chcę wiedzieć co się dzieje. Może chce mi przekazać, że nigdy wiecej nie chce mnie widzieć, że wyjeżdża albo nie chve mieć ze mną nic wspólnego, ponieważ Lena kazała mu wybierać.
-Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem... Byłem pewien, że jesteś najzwyklejszą na świecie dziewczyną, która znajdzie kogoś, kto da jej to na co zasługuje- westchnął- Wiedziałem, że jeśli się z kimś zwiążesz, to prszestaniesz się interesować moją osobą. Pasowało mi to. Ale z biegiem czasu...- przerwał.
Mów dalej. Muszę wiedzieć co jest sensem twoich słów.
-Z biegiem czasu czułem złość, zazdrość, bezradność. Czułem się bezsilny kiedy widziałem cie z kimś innym. Nie potrafiąc już pogodzic się z porażką, wyjechałem. Bez ciebie było pusto, drętwo, byle jak. Próbowałem zacząć wszystko od nowa. Ale nie mogłem. Ciągle byłaś w moich snach, myślach. Po pewnym czasie spotkałem Lenę. Myślałem, że to dobry pomysł. Sądziłem, że ona pozwoli mi zapomnieć. Nigdy jej nie kochałem i nadal tak jest. To się nie zmieni.- zacisnął powieki i przełknął ślinę. To raczej była gula w gardle niż zwykła ślina.- W chwili kiedy znowu cię zobaczyłem, moje serce przestało bić. Poczulem wszystkie do tej pory znane mi uczucia. Chciałem odwrócić się i iść. Chciałem abyś znalazła się w moich ramionach. Chciałem cię pocałować. Chciałem wiele rzeczy. Kiedy trafiłaś do szpitala... Wtedy wiedziałem, że zawsze coś do ciebie czuję. Victoria, kocham cię. To wszystko może być dziwne. Możesz mnie nienawidzić, ale ja... Już zawsze będę cie kochać. Nic tego nie zmieni.
Złapał moją dłoń i położył na swojej klatce piersiowej. Dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się jego serce. Biło szybko. Tak, jakby zaraz miało wyrwać się na zewnątrz. Poczuć wolność spowodowaną wyskoczeniem i przerwaniem czynności, za którą było odpowiedzialne.
-Tak właśnie na mnie działasz.
Zaniemówiłam. Nie wiedziałam co robić. Chciałam powiedzieć mu, że ja też go kocham, ale w tej chwili nie potrafiłam.
Zrobiło mi się słabo. Osunęłam się na podłogę.
-Victoria!- krzyknął przestraszony.
Wziął mnie na ręce i posadził na sofie. Spojrzał w moje oczy. Nie wiem czy coś w nich było widoczne i wyraźne. W mojej głowie kłębiło się miliony myśli, które brzęczały jak monety kiedy próbowałam je powstrzymać.
Jednym szybkim i zdecydowanym ruchem przytuliłam go do siebie.
-Przestraszyłaś mnie- szepnął
-Przepraszam-zachichotałam.
Jezusie! On naprawdę się martwi!
Kocham go!
Ale nie powiem mu o tym.
Czas na zagrywkę z mojej strony.
Kiedy odsunął się ode mnie, zauważyłam że spojrzenia wszystkich obecnych skupione sa właśnie na nas.
Powinnam przywyknąć do takiej reakcji przyjaciół Louis'a na momenty, w których okazuje swoje najgłębiej skrywane uczucia.
Te, które wychodziły niemal codziennie od niego to złość. Ewentualnie lekkie rozluźnienie kiedy przebywał z najbliższymi.
Wszyscy stali z szeroko otwartymi ze zdziwienia buziami poza Lottie i Harrym. Tak jakby wiedzieli, że to wszystko się dzisiaj wydarzy. Stali obok siebie trzymając się za ręce i ciepło uśmiechając.
Oni to wszystko wymyślili.
-Cóż...- wstałam- Niestety ja cię tylko lubię.
Zrobiłam minę pełną... nawet nie wiem czego.
Wychodząc z pomieszczenia chwyciłam za rękę zdezorientowaną Lottie.
Zaprowadziłam do jednego z pokoi.
Zdziwiona moim postępowaniem siadła na łóżku.
-Co to było?!- krzyknęła.
-Cicho- skrzywiłam się przez ilość decybeli, która dotarła do moich uszu.
Ona zawsze wiedziała co zrobić, żeby wyprowadzić z równowagi ludzi, którzy ze stoickim spokojem podchodzili do wszystkiego.
-Chcę aby się trochę postarał. Wiesz ile na coś takiego czekałam? Dwa cholernie proste słowa, a potrafią zmienić całe życie.- wyjaśniłam- Ale czekaj on ma dziewczynę.
I to jest właśnie najbardziej przełomowy moment. Dociera do ciebie okrutność świata rzeczywistego. Widzisz jak okrutne potrafi być życie. Zadajesz sobie pytanie czy jeszcze będzie tak jak chcesz. Tak jak to sobie zaplanowałeś. Tak jak oczekujesz.
-Tak się składa kochanie, że nie mam. Zerwałem z nią.- w drzwiach znikąd ze zniewalającym uśmiechem pojawił się Tomlinson.

piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział Dwudziesty Pierwszy

______________________________

Cześć wszystkim! 
No to mamy rozdział 21. Przyznaję, że jest krótszy niż planowałam, ale przed świętami wena postanowiła mnie opuścić.
Damy jej popalić...

Razem z Karoliną mamy dwie sprawy:
 
Sprawa numer 1:
Chciałyśmy bardzo serdecznie podziękować za 40 000 wyświetleń. Jesteście naprawdę niesamowici. I oby tak dalej. Jeszcze zwiększcie liczbę komentarzy to będziemy w niebo wzięte.

Sprawa numer 2:
Chciałyśmy złożyć najlepsze życzenia Ani!!!

No więc Aniu, chciałyśmy życzyć Ci duuużo zdrowia, szczęścia, pomyślności, dobrych ocen w szkole, abyś dostała się do wymarzonego liceum. Aby otaczali Cię sami dobrzy ludzie i prawdziwi przyjaciele. Życzymy Ci również, abyś przestała tak krzyczeć.
Ogółem- Wszystkiego Najlepszego!!!
(Przepraszam nie umiem składać życzeń)


Przeczytałeś/łaś zostaw komentarz x

______________________________




-Zayn, to nie tak. J-Ja…- urwałam-Nie wiem jak to się stało.
-Nie musisz się tłumaczyć. Tommo od dawna miał do ciebie słabość. 
Przepraszam?
Nie, to nie możliwe. To jest zbyt piękne, aby było prawdziwe. 
Wydarzenia poprzedniej nocy nie powinny mieć miejsca. Ale jednak miały i nie żałuję, że oddałam się tak wspaniałej osobie jaką jest właśnie ON.
Pomiędzy nami jest silne uczucie, które z dnia na dzień nabiera mocy. 
Czy gdyby nie wypadek, to nie przyznałabym się do faktu, że nie jest mi on obojętny? Nie pokazałabym, że naprawdę zależy mi na nim? 
Kocham go. Tak wygląda prawda. 
Jednak nie pokażę mu tego. Wiem jaka będzie jego reakcja. A słowa Zayn'a?
Mogę się do nich odnieść tylko w jeden sposób. Słowa pocieszenia. On tylko chce sprawić, abym nie czuła się winna spowodowania wypadku i tej nocy. 
Uwierz sama sobie. Uwierz jemu. Coś sensownego w tym musi jednak być-podpowiadała moja podświadomość. Chciałabym to zrobić, ale nie potrafię. 
W życiu Tomlinsona jest jedna bardzo istotna dla sprawy osoba. Lena. 
Litery, które niedawno wydostały się z ust tego nieziemsko przystojnego chłopaka, formowały się w słowa, które następnie przeradzały się w zdania. Mówił, że będę tylko jego. To mogły być tylko nic nie znaczące stwierdzenia. Puste słowa i obietnice.
-Nie myśl o tym. Udam, że nic nie wiem. 
-Dziękuję- powiedziałam bezgłośnie. 
Nie chciałam aby ktokolwiek dowiedział się o tym wszystkim. Ale tak szczerze to o co ja sobie myślałam? Jak zawsze ktoś musiał się dowiedzieć. Powinnam się przyzwyczaić, że życie wśród przyjaciół Lou nie obejdzie się bez tajemnic i sekretów. Nie ma rzeczy, która przeszłaby bez echa. 
Miałam nadzieję, że tym razem jednak nikt nie dowie się o tym, że uprawiałam seks z Tomlinsonem, który w dodatku ma dziewczynę. 
W tej chwili męczą mnie wyrzuty sumienia. 
Spojrzałam na śpiącego chłopaka, który ciasno oplatał mnie ramionami. 
Taki słodki, przystojny, idealny i bezbronny. 
Taki uległy, niepewny, samotny, potrzebujący. 
Niezaprzeczalnie Tommo potrzebował odrobiny miłości. 
Czy to właśnie ja jestem osobą, która mu ją dała? 
A może jednak Lena, która przecież jest jego drugą połówką daje mu jej wystarczająco dużo.
Daj mu to co możesz.- powiedziała moja podświadomość. 
Ona ma rację. Jeśli faktycznie jest coś istotnego to on sam powinien coś zrobić. 
Przejechałam dłonią po policzku chłopaka. 
-Jeśli to wszystko było prawdą, to mi to udowodnij- szepnęłam. 
Dwudziestolatek mruknął i powoli zaczął otwierać oczy. Całe szczęście, że Zayn się ulotnił, bo mogłoby być nieciekawie.
-Dzień dobry moja piękna- uśmiechnął się.
Ten uśmiech nadal działa na mnie kojąco, ale i pobudzająco. Jest to najpiękniejszy widok na świecie. Nikt nie ma bardziej urokliwego uśmiechu.
-Hej- delikatnie uniosłam kąciki ust ku górze.
Poparzyłam w jego oczy. Głęboki niebieski kolor wciągnął mnie w ciągu zaledwie kilku sekund.
Widziałam w nich radość, szczęście płynące z jego myśli oraz zainteresowanie.
Byłam również świadkiem jak pojawia się w nich pożądanie, strach, przejęcie i świadomość popełnionego błędu nawet wtedy kiedy się do niego nie przyznawał. 
-Cieszę się, że jesteś obok mnie- szepnął splatając nasze palce ze sobą. 
Odwróciłam głowę w drugą stronę. 
Nie mogłam dłużej patrzeć na niego. Nie po tym wszystkim.  Świadomość, że on jest zajęty dała się we znaki. Po moim policzku spłynęła jedna łza. 
Szybko ją wytarłam. Nie chcę aby był świadkiem jak płaczę właśnie o niego. O to, że nie jest mój. 
Czy jestem w stanie rozpocząć wewnętrzną walkę sama ze sobą i udowodnić sobie, że bez niego też da się żyć lub skonfrontować się z  Leną, z którą raczej nie mam żadnych szans.
-O czym myślisz?- spytał.
O tobie idioto. O tobie.
-O wczorajszych wydarzeniach. Wypadek, seks. To wszystko za wiele. 
-Wracając do tematu seksu...
-Trochę.- westchnęłam.-Trochę jestem obolała, ale wiem, że to minie. 
Prawda jest zupełnie inna. O dziwo nic mnie nie boli. Ale zobaczymy co będzie, gdy wstanę z lóżka. 
Chciałabym powiedzieć mu wszystko.
O tym, że Zayn wie, że bardzo go kocham, że nawet jeśli to nie miało dla niego znaczenia i była to tylko jedna noc, to dla mnie była ona szczególna. 
Dlaczego?
Odpowiedź jest prosta. 
Dziewictwo traci się tylko raz.
-Śniadanie do łóżka?- spytałam uśmiechając się do niego.
-Bardzo chętnie.
Chwyciłam koszulkę Louisa, która leżała na szafce nocnej. Dobrze, że jest taka długa. 
Przeciągnęłam ją przez głowę i wysunęłam nogi spod kołdry. Postawiłam bose stopy na panelach i powoli wstałam z materaca. 
Poczułam ból w podbrzuszu. Był tak silny, że nie mogłam się wyprostować. Upadłam na kolana, łapiąc się za brzuch.
Cholera.
-Jezu, Victoria!- krzyknął.
Po chwili był już obok mnie.
Powoli podniósł mnie z podłogi.
-Boli- jęknęłam wykrzywiając twarz w grymasie bólu.
Posadził mnie na łóżku. Dobrze, że gdy zasnął nałożyłam bieliznę, której się pozbył.
-Oj księżniczko- pokręcił głową- Połóż się. Ja zrobię śniadanie i przygotuję ci kąpiel. Ciepła woda powinna złagodzić ból.
Skąd ty to wszystko człowieku wiesz? Jesteś facetem i nie odczuwasz tego co ja. Co z tego że jesteś doświadczony?! - zapytały moje myśli. 
Powinnam zacząć to jakoś kontrolować. Coraz częściej gadam sama ze sobą w głowie. 
Czy to choroba psychiczna?
Nie.
-Lou, wszystko w porządku. Nie potrzebuję odpoczynku. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni- uśmiechnęłam się niewinnie. 
Uwielbiam chwile, w których Tommo toczy wewnętrzną walkę sam ze sobą. 
-Nienawidzę kiedy mi się sprzeciwiasz. Dzisiaj zostajesz w łóżku.- pochylił się nade mną, aby złożyć delikatny pocałunek na moim czole.
I tak wszyscy wiemy, że będę miała gdzieś jego zdanie i wstanę jak normalny, cywilizowany człowiek.
Dopiero gdy wychodził z pokoju dostrzegłam, że ma na sobie czarne bokserki. 
Kiedy on je nałożył?

* * * 
Żyjesz tak jak cię nauczono. Robisz to co uważasz za stosowne w danej sytuacji. Jednak przychodzą chwile, w których kompletnie nie wiesz jak się zachować. Są sytuacje, które sprawiają, że w sercu rodzi się prawdziwe uczucie. Ludzie określają je jako ból, miłość, nienawiść, poczucie winy.
Sam nie wiesz jak zachować się względem drugiej osoby, którą darzysz takim zjawiskiem. 
Do twojej głowy dociera świadomość, że to wszystko wypala cię od środka.
Czujesz motyle w brzuchu w chwilach wzajemnego dotyku. 
Twoje policzki przybierają różany kolor tylko po to, aby po chwili przerodzić się w krwistą czerwień, która zaczyna niemiłosiernie piec. 
Chcesz uciec od tego wszystkiego, ale całkowitej drogi ucieczki nie ma. Stajesz twarzą w twarz z własnymi problemami. 
Możesz zwlekać z ich rozwiązaniem, ale wiesz, że prędzej czy później przyjdzie czas, że będziesz musiał doprowadzić tę sprawę do końca. Drugą opcją jest natychmiastowa interwencja.
To twoja decyzja. Wybierz mądrze.
Stałam przy blacie kuchennym trzymając w ręce kubek z herbatą. Louis wyszedł godzinę temu, więc jestem skazana na tak długą samotność. Szczerze zbytnio mi to nie przeszkadza. Mogę spokojnie pomyśleć, ułożyć sobie to jakoś w głowie wszystko. Nadal ciężko mi uwierzyć, że mogę być dla Tomlinsona tak ważna. 
Nie, to niemożliwe.
Patrzyłam tępym wzrokiem na widoki za oknem. Las, droga, pojedyncze osoby, kilka samochodów. 
Usłyszałam, że ktoś wszedł do domu. Oderwałam się od kamiennej płyty by wyjść na korytarz. To był Lou.
-Miałaś zostać w łóżku- warknął wyraźnie zirytowany moim nieposłuszeństwem.
-Miałam, ale nie zostałam- wzruszyłam ramionami.
Tomlinson nie będzie mi mówił co mam robić a czego nie. Będę chciała zostać w łóżku to zostanę. Będę chciała chodzić po domu albo uciec to, to zrobię.
Wróciłam do kuchni, znowu opierając się o ten sam blat co wcześniej. Moje oczy ponownie spoczęły na widokach za oknem.
Znowu odpłynęłam w daleką podróż po moim umyśle, który minuta za minutą, dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem narzucał mi coraz więcej zagadek, myśli, uczuć. Coraz więcej tego wszystkiego. 
Wiedziałam, że mam wiele spraw, które nie zostały rozwiązane do końca, ale jednak pojawiły się nowe.
Wiem, że jestem w stanie sama rozwiązać ponad połowę z nich, ale nie mam do tego odpowiedniej motywacji.
Zawsze w ciężkich dla mnie chwilach był obok mnie tata. A teraz go nie ma.
Zawsze mogłam liczyć na Emily, której również już nie zobaczę. 
Teraz ostatnią deską ratunku jest Liam bądź Harry. 
Pozostaje teraz tylko kwestia, jak zareaguje Louis na znaczną poprawę kontaktów moich i jego najlepszego przyjaciela. Tam na miejscu wypadku ewidentnie był zazdrosny. 
Niewątpliwe dojdzie do ostrej wymiany zdań tak, jak wtedy gdy leżałam w szpitalu.
O ile już do niej nie doszło.
Poczułam silne ramiona oplatające moje drobne ciało, po chwili delikatny, ale za razem czuły pocałunek w szyję.
-Po prostu nie chcę aby coś ci się stało. Nie znoszę myśli, że coś cię boli- szepnął do mojego ucha, by następnie przygryźć jego płatek.
Moja reakcja na jego słowa i delikatne usta stykające się z moją skórą była taka jak zawsze. 
Przyjemny dreszcz, rumieńce na policzkach, przyśpieszony oddech.
Zatrzepotałam rzęsami, kompletnie nie wiedząc co mam zrobić. 
Jak mam się zachować?
Od kiedy on się o mnie martwi?
Coś tu nie gra, ale nadal nie mogę rozgryźć co.
-Nie musisz się tak mną przejmować. Nic mi nie będzie-warknęłam zirytowana jego gadaniem.
Wszyscy dobrze wiemy, że chodziło mu tylko o to, aby zaciągnąć mnie do łóżka. 
Teraz tylko udaje, że mu zależy na moim zdrowiu, bezpieczeństwu. Ogólnie rzecz biorąc na mnie. Jestem mu obojętna. Tak było, jest i tak już będzie.
-Złość piękności szkodzi. Choć ty wyglądasz jeszcze lepiej kiedy jesteś wkurzona.-szepnął wyznaczając małymi całusami ścieżkę na moim odkrytym ramieniu. 
-Nadal mam przed oczami ciebie z wczorajszej nocy. Taka piękna, spragniona, zdeterminowana, moja. 
Przesadził. 
Odepchnęłam go od siebie. Odstawiłam porcelanowe naczynie na płytę i spojrzałam na niego. Czułam, że jesteśmy blisko kłótni. Moje oczy zaszły mgłą, której nie byłam w stanie kontrolować. Irytacja krążąca po moim organizmie znacznie skoczyła w górę. 
Tak samo jak kochałam Tomlinsona, to tak samo go nienawidziłam w tej chwili.
Po co wspominał o tej nocy. 
Nie, nie żałuję, że tak się stało, ale to nie jest czynnikiem łagodzącym. 
Nie powinien był tego mówić.
Popełnił błąd. Bardzo duży błąd. 
-Nigdy więcej tego nie rób-wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
Na jego twarzy zagościł pewny siebie uśmiech. Przewidział, że taka będzie moja reakcja. Dobrze wiedział, jak bardzo się wkurzę. 
A to sukinsyn-pomyślałam.
Wykorzystał moją własną zagrywkę przeciwko mojej osobie.
Zacisnęłam pięść na jego koszulce i przyciągnęłam do siebie tak, że nasze czoła stykały się ze sobą. 
-Nigdy-szepnęłam, po czym złączyłam nasze usta. 
Język Tomlinsona przecisnął się miedzy moimi wargami napotykając mój język. Po krótkiej chwili przerwał pocałunek i spojrzał w moje oczy.
Uśmiechnął się po czym oblizał wargi.
Znowu!
Złapał mnie za rękę. Ruszył w stronę salonu. Szłam posłusznie za nim. Rzucił się na beżową kanapę. Siadłam obok niego. Położyłam głowę na jego kolanach. 
Zaczął gładzić moje włosy.
-Jesteś taka piękna-szepnął.
Na moje policzki wkradły się rumieńce.
Ewidentnie mnie onieśmiela.
Nie zapominaj, że niespełna dobę temu uprawiałaś z nim seks.- moja podświadomość rzuciła. Gdyby miała twarz to z pewnością miałaby teraz zmarszczone brwi.
Nadal nie jestem przyzwyczajona do komplementów. 
Chyba z czasem to minie. 
Wtuliłam się bardziej w niego.
Zamknęłam oczy i odpłynęłam w daleką podróż do krainy snów.
* * * 
Jeden z najwspanialszych dni. Spokój, cisza, ale przede wszystkim czas spędzony z rodziną. Te wszystkie wartości pokazują idealne święta. Jednak z powodu nigdy nieprzewidywalnych przeciwności losu, nie zawsze można cieszyć się tym wszystkim.
Śmierć, choroba, problemy. To wszystko potrafi sprawić, że ten dzień nie będzie aż taki specjalny i wyjątkowy jak powinien być. 
Chcesz spędzić ten wieczór tak jak inni ludzie. Ci bardziej szczęśliwi. Takich osób nie brakuje. Z każdej strony otaczają nas osobowości reprezentujące szczęście. Tak naprawdę wiesz, że jest ich mało, ale są tak inteligentnie rozmieszczeni. Ten dzień, ten wieczór, te święta będą spędzone przeze mnie nieco inaczej niż do tego czasu. Zazwyczaj zasiadałam do wigilijnego stołu z ojcem i siostrą. Czasem dołączała do nas ciotka. Tym razem przy drewnianym blacie siądę z przyjaciółmi w domu Niall'a i Zayn'a.
Stałam w kuchni przyglądając się zaśnieżonej ulicy. Śniegu w tym roku napadało naprawdę dużo. Przed domem stoi ogromny bałwan z marchewkowym nosem, garnkiem na głowie i czerwonym szalikiem wokół szyi.
Na jego widok moje usta automatycznie wykrzywiają się w szerokim uśmiechu.
Lottie zadbała o to abym czuła się jak w domu. Tak bardzo jej za to dziękuję. To dla mnie niezwykle ważne.
W mojej głowie pojawił się znowu ten sam sen.

Stoję w domu przy pachnącej, zielonej choince, którą przyozdabiają kolorowe światełka i srebrne bombki. Przez kilka gałązek przeciągnięty jest łańcuch.
Na stole ustawione są potrawy. Pierogi, ryba, różnego rodzaju sałatki , śledzie. Przede wszystkim barszcz czerwony z uszkami. 
Przy stole stoi mój tata, Emily i ciocia. Wszyscy ubrani są na czarno. 
Tata obejmuje ramieniem płaczącą kobietę.
Podchodzę do nich. 
-Tato? -pytam.
Cisza. Mężczyzna nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
Są tylko trzy nakrycia. 
Przed moja rodziną stoi talerzyk. Na nim ułożona jest gałązka ostrokrzewu i mała świeczka. Obok naczynia leży karteczka.
"Victoria, święta to taki piękny czas. Jeden z najpiękniejszych wieczorów jest właśnie dziś, ale ciebie niestety nie ma z nami. 
Nasze serca niezwykle cierpią. Wprowadzałaś do naszego życia wiele uśmiechu, spokoju i ciepła. 
Bardzo cię kochamy i tęsknimy za tobą.
Spoczywaj w pokoju.
Kochająca rodzina."
Po policzkach mojego ojca płyną łzy. 
-Tato, przecież ja tu jestem- wyrzucam ręce w powietrze.
Nadal brak reakcji. 
-Nadal czuję tak jakby ona tu była-ciocia zdycha próbując powstrzymać dalszy płacz.
-Ja tutaj jestem! -wrzeszczę.
Nikt nie przejmuje się moim głosem i moją obecnością.

-Victoria, wszystko dobrze?- Tommo przerwał moje myśli.
Zorientowałam się, że po policzkach spływa słona ciecz, która wydostała się z moich oczu.
Podszedł do mnie i kciukiem otarł łzę.
-T-Tak- szepnęłam niepewna własnej odpowiedzi. 
Kolejna dawka płynu pojawiła się pod moimi powiekami.
Louis przyciągnął mnie do siebie. Otulił mnie ramionami.
-Shh... Nie płacz. Jestem tutaj. Wszystko w porządku-westchnął.
Przyłożył usta do mojego policzka. 
Tak mały gest a potrafi zdziałać ogromne cuda.
Wtuliłam się w niego. Nieco się uspokoiłam, ale nadal jest to dla mnie szokiem.
Nie sądziłam, że upozorowanie śmierci może być aż tak bolesne.
Odsunął mnie od siebie i otarł pozostałości po łzach.
-Proszę nie płacz już więcej- uśmiechnął się lekko po czym ucałował moje czoło.
Odetchnęłam głęboko. 
Złapał mnie za rękę i splótł nasze palce.
-Choć wszyscy już czekają.
Siedzieliśmy przy stole tocząc rozmowy, kiedy nagle Lottie wstała z miejsca.
-Czas otworzyć prezenty!- krzyknęła. Jej głos był przepełniony euforią. 
-Wesołych świąt, księżniczko- Tommo przytulił mnie od tyłu. 
Wszyscy podeszli do choinki. Pewnie dlatego zdecydował się na ten gest. Podniosłam głowę, aby na niego spojrzeć. 
Uśmiechał się szeroko. Wyglądał tak młodo i beztrosko. 
Coraz bardziej mnie urzeka.
Popatrzyłam przed siebie. Zauważyłam Lottie. Stała jak wmurowana w ziemie i patrzyła na nas dociekliwie. 
Och... Louis jej nic nie powiedział. Sądziłam, że sobie ufają bezgranicznie i wszystko sobie mówią. 
Jak widać nie. 
Jej skonsternowane spojrzenie mnie lekko przeraziło. Nigdy nie widziałam jej takiej.
Zayn również na nas patrzył. 
Poczułam się tak, jakby czas stanął w miejscu i wcale nie miał zamiaru znowu ruszyć.
W moim gardle zaczęła formować się wielka gula. Przenosiłam wzrok to na Lottie to na Malika to na Tomlinsona. Mulat skinął galową i odwrócił uwagę siedemnastolatki.
Dzięki Bogu. 
Wstałam i ruszyłam w ich stronę. 
Lou wiedział, dlaczego go zignorowałam i wcale nie walczył o moją uwagę. W tej chwili ważne było aby wyjaśnić parę spraw tej zdezorientowanej dziewczynie. 
Skierowałam się do kuchni. Tylko tam był spokój. Możliwość chwilowej ucieczki. Odskocznia od problemu i moment na ułożeniu sobie wszystkiego.
Ponownie spojrzałam przez okno i zauważyłam śnieżnego stworka zbudowanego wczorajszego wieczora.
-Victoria, musze o to zapytać. Czy miedzy tobą i Louis’em jest coś poważniejszego?- usłyszałam delikatny i niepewny glos siostry chłopaka.
Odwróciłam się napięcie w jej stronę.
-N-Nie.- szepnęłam.
Poczułam ukłucie bólu. 
Tak bardzo bym chciała aby jednak cos było.
-Vic. Wiem, że cos jest na rzeczy.  
Co?! Nie! Nic nie ma. Cóż... prawdę mówiąc to jest ,ale nie przyznam jej, że go kocham. Nie spodobałoby się to mu. I to bardzo. Byłby gorzej niż wściekły. 
Jakie kłamstwo byłoby teraz na miejscu? Formalnie rzecz ujmując to żadne. Nie powinnam kłamać, ale tez nie powinnam mówić prawdy.
-Kochasz go, prawda?- spytała nieco pewniej.
-T-Tak- przyznałam zaciskając powieki.
Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Walczyła z tym. 
Uniosłam brwi skonsternowana. 
Nie będzie mi teraz prawić kazań tak, jak na siostrę przystało?
Zawsze ufałam Lottie. Nie miałam problemów z wyznawaniem jej przeróżnych sekretów, ale tym razem było zupełnie inaczej. 
Nie potrafiłam jej powiedzieć wszystkiego co leżało mi na sercu. Tego z czym się spierałam wewnątrz siebie. Tego co wydarzyło się zeszłej nocy.
Bałam się jej powiedzieć. Nie wiem jakby na to zareagowała. To mogłoby ją złamać.
-Cieszę się, że mój brat wreszcie jest szczęśliwy. I to z tobą- uśmiechnęła się pokrzepiająco.
Za to ją uwielbiam.

*Louis*

Stałem jak wryty. Nie sądziłem, że Lottie może zobaczyć ten mały akt... miłosny?
Chyba tak to można nazwać. 
Wiem, że Vic myślała o rodzinie. O tym jak oni spędzają pierwsze święta bez swojej ukochanej pociechy. 
-Ej stary, wyglądasz jakoś blado- zadrwił ze mnie Styles.
-Jak doszedłeś do tego, że kochasz Lottie?- spytałem bez ogródek.
-Czułem to w sercu- wzruszył ramionami- A czemu pytasz?
-Vic- szepnąłem tak, że tylko on mnie słyszał.
-Louis to oczywiste, że ją kochasz. Widać to. Ta chemię pomiędzy wami.
Prawda wygląda tak, że adorujemy tych, którzy nas ignorują. Ignorujemy tych, którzy nas adorują. Ranimy tych, którzy nas kochają. Kochamy tych, którzy nas ranią. 
Lottie zawsze mi to powtarza.
Ten chłopak niezaprzeczalnie ma racje. To właśnie tak wygląda. Łańcuch związków właśnie w ten sposób funkcjonuje.
-Kocham ją i nie chce jej ranić. Ale ona ma mnie gdzieś. Nic dla niej nie znaczę.
-Gdyby jej nie zależało to nie pojechałaby na miejsce wypadku. W dodatku cała zapłakana.
Otworzyłem usta, aby odpowiedzieć ale je szybko zamknąłem. Nie wiedziałem co mam powiedzieć.  
Vic weszła do salonu razem z Lottie.
Moja siostra oplatała ją ramieniem w geście pocieszenia. 
O  nie... a co jeśli to ma związek ze mną?
Uśmiechnęła się i podeszła do mnie.
-Chciałam dać ci coś specjalnego, ale nie mogłam znaleźć niczego odpowiedniego. Masz przecież wszystko.- powiedziała speszona.
Jest taka słodka. Taka niewinna i bezbronna. Choć w chwili zagrożenia potrafi sobie dać radę.
-Czasem najlepszym prezentem jest wsparcie drugiej osoby- położyłem dłoń na jej policzku.

czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział Dwudziesty

Czerwona czcionka oznacza tylko jedno.

Istotna notka

_________________

A więc jest rozdział 20.
Przyznam szczerze, że ciężko się pisało przez problemy z weną, ale jakoś się udało. 

Mamy do was ogromną prośbę- prosimy abyście zostawiali komentarz, ponieważ chcemy wiedzieć ile osób czyta to ff.. Zastanawiamy się czy jest sens dalszego pisania. 
Mam nadzieję, że rozdział się podoba.
Do następnego! xx



Przeczytałeś/łaś zostaw komentarz! ^^


_________________

Za dnia w nocy. Powiedz to właściwie. Powiedz to wszystko. Masz to coś, albo nie. Masz trwać lub upaść, kiedy twoja wola jest złamana. Kiedy wyślizguje Ci się z rąk. Kiedy już nie ma czasu na żarty, jest dziura w planie. Nie znaczysz dla mnie nic, a nic. Nie, ty nie znaczysz dla mnie nic, a nic...
Ale masz to co pozwala mi czuć się wolną.
Przepycham się przez tłum plotkujących ludzi, za sobą słyszę niewyraźne wołanie Harry'ego i Niall'a, bym wróciła. Podążają za mną, ich głosy są bardziej wyraźne. Serce podchodzi mi do gardła, a łzy cisną do oczu. Nie. Nie, nie, nie. Wypuszczam drżący oddech, przyspieszając kroku, kiedy przed sobą widzę auto, którym się ścigałam. Muszę jechać w miejsce, gdzie auto Louisa zostało skasowane. To znów się dzieje, ponownie czuję się winna. A to moja wina? Oczywiście, że tak. Cholera jasna byłam nieuważna. Gdybym nie straciła chwilowej kontroli nad autem, nic by się nie stało. Louis byłby teraz cały i zdrowy razem z nami. Wściekałby się, że wygrałam ten felerny wyścig. Darłby się na swoją dziewczynę, że jest złą nawigatorką, oraz mówiłby jej, że już nigdy nie pojadą razem w takim konkursie. Ja śmiałabym się z Tomlinsona i cieszyłabym się, iż udało mi się kolejny raz utrzeć mu nosa. A teraz? Teraz nie mam bladego pojęcia czy jest przytomny czy w ogóle żyje. Boje się o niego. Przyznaję to. Boje się o tego dupka, myślącego jak wykonać najbliższy przekręt.
Wpadam na auto cała roztrzęsiona, nie mogę otworzyć drzwi. Nie! Cholerny Niall! Rozglądam się, nie myśląc przytomnie. Szyba po drugiej stronie jest rozsunięta. Zmieszczę się? Cholera, muszę spróbować. Obiegam auto i wciskam się do środka, nie myśląc jak odpalić pojazd. Przesiadam się z miejsca pasażera na kierowcy. Przenoszę wzrok na biegnących chłopaków, którzy próbują mnie zatrzymać. Odgarniam szybko włosy do tyłu, by nie wpadły mi do oczu, kiedy szybko otwieram schowek. Wyciągam z niego drut i skręcam go. Co tak właściwie próbuję zrobić? Nie zdaje sobie sprawy ze swoich czynów. Mój umysł zakodował sobie jedyną informację, iż Louis może być w poważnym stanie. Pragnę tylko tam pojechać i odnaleźć go żywego. Łzy litrami spływają po moich policzkach, gdy próbuję odpalić samochód blondyna drutem. Zaciągam się powietrzem i ponownie przenoszę wzrok na przyjaciół Tomlinsona. Odpaliłam samochód. Harry zawraca i biegnie do swojego Skyline'a, podczas gdy Niall próbuje mnie jeszcze zatrzymać. Moje serce bije w niewyobrażalnie szybkim tempie, przez co oddech staje się ciężki i nierówny. Bez żadnego namysłu naciskam pedał gazu i odjeżdżam z mety ze ślizgiem opon. Przełykam ślinę z ogromną trudnością, wracając się na trasie. Tak naprawdę, jestem przegrana, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że przeze mnie Louis może być trupem czy prochem. Nie jestem w stanie znieść świadomości, że mogłam go zabić. Wyrzuty sumienia, które obecnie ogarniają całe moje ciało, są nie do opisania. Wciąż odczuwam siłę z jaką uderzyłam w coś, co na pewno jest albo było samochodem Louisa. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę, że tak właśnie wygląda moje życie przy ich boku. Nie powinna mnie obchodzić osoba Louisa ze względu na jego czyny i decyzje, które spowodowały, iż najbliżsi dla mnie ludzie myślą, że leżę pogrzebana w ziemi. Do niego mam o to największy żal, mimo wszystko mój tata powinien mieć świadomość, że jego najstarsza córka wciąż jest pośród żywych istot. Jednak potoczyło się tak, a nie inaczej. Darze Louisa silnym uczuciem, które powinno być przeznaczone dla innej osoby, która na mnie zasługuje. Niestety nie jest jak powinno być i to ja na tym najbardziej cierpię. Najgorsze jest to, że nie potrafiłabym teraz z tego wszystkiego zrezygnować, nawet gdybym miała do wyboru o wiele korzystniejsze warunki. Zdaje sobie sprawę z tego, że mam problem, którego nie potrafię się pozbyć od tak. Nie dam sobie rady, gdy okaże się, że Louis Tomlinson odszedł z tego świata. Nie, koniec. Nie mogę myśleć o tym wypadku w ten sposób, nie mogę widzieć tego w czarnych barwach.
Złote płomienie ognia oświetliły moją bladą twarz. Wypuściłam drżący oddech, opuszczając dłonie z kierownicy.
-N- nie- wymamrotałam przez szloch, naciskając hamulec. Samochód robi kilka kółek zanim się zatrzymuje, uderzając w tabliczkę informacyjną. Otwieram drzwi i wybiegam z płaczem ze środka. Pali się auto Louisa, a od niego podpala się wszelka roślinność. Kręcę głową z niedowierzaniem.
-Louis!- wydarłam się, podbiegając do miejsca zdarzenia. Zero odpowiedzi-Louis!- przeskakuję przez jakąś palącą się część auta.  Moje żyły chcą pęknąć od nadmiaru adrenaliny, a moja podświadomość krzyczy w głowie "on zginął!", co zabija mnie powoli i boleśnie od środka. Mijam kolejne części auta,  które ozdobione są krwiście czerwonymi płomieniami. Rozglądam się, poszukując ciała chłopaka, kiedy coś ponownie wybucha, a ja ląduje na ziemi. Unoszę głowę, zatrzymując wzrok ma dwóch sylwetkach. O Boże. Louis leży pod Leną, która siedzi na nim okrakiem, zaciskając dłonie na jego szyi. Dusi go. Co?
-Hej, co ty wyprawiasz?!-krzyczę, podnosząc się z podłoża. Dziewczyna odwraca głowę w moją stronę. Mówi coś pod nosem, najprawdopodobniej klnie. Schodzi z ciała szatyna, siadając obok.
-Próbuję go obudzić!- klepie go po policzku.
Patrzę na nią z niedowierzaniem. Doskonale wiem, co widziałam. Dusiła go ta podła, pusta lalka!
Podbiegam do nieruchomego ciała, klękając obok. Sprawdzam puls na szyi, a łzy znów litrami spływają po moich policzkach. Odetchnęłam z ulgą. Żyje.
Patrzę na jego niewyrażającą nic twarz i jadę dłonią po jego bladym policzku. Pociągam nosem i przenoszę wzrok na Lenę, która wpatruje się we mnie odkąd klęknęłam przy ciele szatyna. Zaciskam szczękę, po tym jak mówię jej, by odeszła stąd i wezwała chłopaków. Wykonuje polecenie od razu bez żadnego gadania, co mnie zaskakuje. Patrzę znów na nieprzytomnego chłopaka i przełykam głośno ślinę.
-Louis- nachyliłam się, odgarniając z jego spoconego czoła włosy-Trzymaj się, Tommo- mówię drżącym głosem. Moja pojedyncza łza kapnęła na jego dolną wargę. Wycieram kciukiem kropelkę, przyglądając się mu uważnie. Louis wygląda tak spokojnie i nieskazitelnie pięknie, nawet z ranami na twarzy.
Nie myśląc trzeźwo, musnęłam lekko jego usta. Są takie ciepłe i delikatne, co wywołuje u mnie przyjemny dreszcz i stado motyli w brzuchu. To nie wiarygodne, że przez te wszystkie sytuacje, wciąż reaguje na niego tak samo, a może nawet mocniej.
Odsuwam się nieco, kiedy Louis marszczy brwi. Trzepoczę rzęsami, nie wiedząc, co tak naprawdę się teraz dzieje. Powieki chłopaka zostają lekko rozchylone, ukazując jego błyszczące oczy. Patrzy na mnie w ciszy. Przygryzam dolną wargę i chce się odsunąć, jednak Louis łapie mój nadgarstek od razu mocno go ściskając.
Dopiero teraz dochodzi do mnie, że właśnie się wybudził z "transu". Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, ale ten nie dosięga oczu. Powodem nie jest niezadowolenie, bo naprawdę się cieszę. Po prostu nie wydaje mi się, aby mój szeroki uśmiech był potrzebny. Nie chciałam, by było widać, że mi na nim zależy. Louis ma dziewczynę, która jest fałszywa. Czuję, że coś knuje, coś co może być bardzo niebezpieczne i może jej się udać. To niepocieszająca informacja. Muszę koniecznie powiadomić Lottie o tym, co na sto procent nie przewidziało mi się. Lena dusiła Louisa i muszę to jak najszybciej powiedzieć jego siostrze. Nie można dopuścić do tragedii.
Przełykam głośno ślinę, gdy dłoń szatyna wyrywa mnie z zamyślenia. Kładzie ją na moim policzku. Walczę z samą sobą, by nie opuścić powiek na oczy pod wpływem jego dotyku, który mimo wszystko zawsze przyprawia mnie o palpitacje serca, jak również doszczętnie zawraca mi w głowie. Nie rozumiem dlaczego dopiero teraz przyznaję się to tego wszystkiego, co czuję; do tego co całkowicie przypada mi do gustu. Lubię, kiedy Louis dotyka mojej skóry, wtedy przez moje ciało przechodzą przyjemne dreszcze lub pojawia się stado motyli w brzuchu. Zadziwia mnie to, że nigdy nie przeszkadzało mi jego zachowanie i dotyk. Próbowałam stłumić to w sobie i zastąpić czymś zupełnie odwrotnym. Wiele razy mówiłam w myślach jak bardzo go nie znoszę, a tak naprawdę to było kompletną bzdurą. Denerwował mnie fakt, że nie jestem w stanie pozbyć się z głowy, pamięci tego człowieka.  Nie sądziłam, że jakikolwiek chłopak tak bardzo zawróci mi w głowie. Teraz jest mi z tym lżej, przyzwyczajam się.
Louis ponownie wyrywa mnie z zamyślenia, używając jakiegoś chamskiego zdania, w którym słyszę wyraz "księżniczka". Trzepoczę rzęsami, nie wiedząc, o co chodzi. Na usta Louisa wkracza głupi uśmieszek.
-Martwiłaś się-wychrypiał, oblizując usta. Marszczę brwi.
-Weź...Bo zrobię ci krzywdę-przywołuje na swoją twarz złośliwy a zarazem słodki uśmiech.
Louis śmieje się cicho, i gdy próbuje usiąść, krzywi się nieznacznie z bólu. Opada z powrotem na ziemie.
-Czuję każdą część ciała- jęknął- Kurwaa.
Wyrzuty sumienia znów powracają, na co również się krzywię. Nienawidzę tego uczucia.
-L-Louis- mój głos załamie się przy końcówce jego imienia.- J- ja- biorę głęboki wdech- Przepraszam. Uderzyłam w ciebie, przepraszam.
Marszczy brwi, przyglądając się mojej twarzy. Jest cicho. Przez długi czas się nie odzywa, a później nie ma okazji, by to zmienić. Trzy samochody przyjechały na miejsce zdarzenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że Louis jest zły. Wolał się nie odzywać, by uniknąć kłótni czy jakkolwiek by nazwać rozmowę, która nie nadeszła.
Harry wraz z Niall'em podbiegają do poobijanego chłopaka, na ich twarzach widzę ogromną ulgę. Po tym jak oboje pomagają wstać dwudziestolatkowi, u którego okazuje się, że prawa noga jest prawdopodobnie skręcona lub co gorzej, złamana-brunet przenosi na mnie wzrok, który jest piorunujący, jednak później łagodnieje. Wiem, jest zły, bo naraziłam swoje życie, ale także wdzięczny, że jednak pojechałam i byłam przy jego przyjacielu. Uśmiecham się słabo. Odwzajemnia ten gest i podchodzi do mnie. Ramionami oplata moje ciało, na co ja wtulam się w jego klatkę piersiową.
-Wszystko w porządku?- spytał cicho, patrząc przed siebie, gdzie pozostałości po samochodzie wciąż ozdabia ogień.
-Nie-wymamrotałam.- Nie jest w porządku, Harry. Nic nie jest-wypuszczam drżący oddech.
-Ruszajcie się-mówi Louis gdy przenoszę na niego wzrok. Jego oczy nieznacznie pociemniały, skanując moją twarz. Usiłuję nie uśmiechnąć się pod nosem, więc decyduję się przygryźć dolną wargę. Nie mogę uwierzyć w to, że widzę w oczach samego Louisa Tomlinsona zazdrość. Zostaję przy tym, iż to tylko zwykłe złudzenie.
Przenoszę wzrok na Harry'ego, który również zauważył zaborcze zachowanie przyjaciela. W jego zielonych oczach tańczą iskierki rozbawienia, na co się uśmiecham.
-Dziękuję za przytulasa- szepnęłam.
Uśmiecha się szeroko, ukazując dołeczki w policzkach. Odsuwam się i patrze na ogień, który zaczyna pochłaniać coraz większą część roślinności.
-Musimy iść-Louis znów się odzywa. Wzdycham cicho i idę w stronę samochodu Harry'ego. Wsiadam z przodu na miejscu pasażera, wbijam wzrok w ciemność, która oplata swoimi mackami las. Przechodzą przez moje ciało lodowate dreszcze na samą myśl wejścia w głąb boru, gdy panuje noc. Wzdrygam się, przenosząc wzrok na Harry'ego, który właśnie otwiera drzwi po stronie kierowcy. Wsiada i odpala auto. Wypalam wzrokiem dziurę w jego twarzy, zastanawiając się czemu Louis z nami nie jedzie. Odkąd pamiętam on i Harry jeździli razem, gdy coś ważnego miało miejsce. Zastanów się dlaczego nie powinno cie to interesować.-mówi złośliwy głosik w mojej głowie, na co wzdycham z irytacją.
-Coś się dzieje?- brunet zerka na mnie przez chwilę, by później odjechać z miejsca wypadku.
-Um- odkasłuję, kiedy na moje policzki wkrada się rumieniec.-Czemu Louis z nami nie jedzie?
Kędzierzawy uśmiecha się pod nosem, ponownie na mnie zerkając.
-Jest na mnie wkurzony-nacisnął pedał gazu zwiększając prędkość do 100...130...150...200 km/h.
-Wkurzony-powtórzyłam, by dobrze zrozumieć. Louis jest zły na Harry'ego, że ten mnie przytulił?- Wkurzony...a może...
-Zazdrosny?
Skinęłam głową, na co się zaśmiał.
-To bardzo trafne spostrzeżenie.
                                                                       
                                                                           *   *   *

Stoję w ciemności; nie w pastelowej szarości zmierzchu, nie w miękkiej czerni księżycowej nocy, ale w smolistej czerni. Serce szamocze mi się w piersi jak ptak w szklanej klatce.
Macham dłonią przed oczami. Nic nie widzę. Nie wiedziałam, że może być tak ciemno. Czuję, że zlewam się z atramentową czernią wokół mnie. Wtopiłam się w tło.
Ktoś dotyka mojego łokcia. Reaguję nerwowo.
-Jestem przy tobie, Vic.- Louis. U mojego boku. Jest, ale zarazem go nie ma. Szukam go po omacku: bark, szyja, twarz. Zsuwa moje palce na swoje usta, całuje je.-Chodź ze mną.- Czuję jego słowa na palcach, czuję jego ciepły oddech, pieszczotę ust, gdy szepcze. Ciągnie mnie na podłogę. Wszystkie komórki mojego ciała płoną oczekiwaniem. W tej ciemnej nicości wszystko jest możliwe. Wtulona w niego będę jedynie czuć, nie myśleć, nie patrzeć.
Oddycham głęboko: powolny wdech i wydech. Oczyszczam umysł i przesuwam się w stronę poduszek, które wcześniej tego wieczoru ułożyliśmy w rogu pokoju. Nienawidzę ciemności. Chce dostać się tam, gdzie jest jasno. Światłość jest ucieczką, a w tej chwili jestem zakładniczką strachu. Od jakiegoś czasu ilekroć gasną światła, strach chwyta mnie za gardło. Pocę się, skóra mnie piecze jakby była poparzona. Mam dosyć ciągłego strachu. Stłumię to. Zrobię to. Naprawdę.
Przesuwam dłonią po podłodze.
-Tędy-mówię do Louisa. Dotyka mojej kostki. Przesuwamy się razem. Docieramy do poduszek w rogu. Leżymy obok siebie, dotykamy się łokciami i kostkami.
Ciemność zakrada się mi pod skórę lodowatymi palcami, ale się bronię. Usiłuję odepchnąć wszelkie wizje i obrazy. Nie myślę o kolorze swojej pościeli czy o tym, że ktoś może nas teraz wymordować. Wystarczy jeden malutki obraz, by wywołać lawinę. Najpierw widzę salonik, a w nim sfatygowaną kanapę obitą skórą, kominek ze sztucznymi płomieniami, półki pełne moich ulubionych książek. A teraz wznoszę się jak balon i widzę cały murowany domek, jeden z wielu w tej okolicy. Wzbijam się coraz wyżej i widzę wszelkie kasyna, biurowce największych korporacji, całe miasto. Odpycham ten obraz, wracam w ciemność.
Przeszywa mnie dreszcz.
-Już dobrze-Louis obejmuje mnie i nie wiadomo dlaczego, od tego robi mi się jeszcze zimniej. Moje oczy pragną kolorów, kształtów, ale otaczająca mnie ciemność zdaje się gęstnieć. Odwracam się i opieram na łokciu, twarzą do niego.
-Boje się-szepcze- Louis, ja naprawdę okropnie się boję.
-Nic ci nie grozi, przy mnie jesteś bezpieczna, księżniczko-dotyka mojego policzka. Nie mogę się powstrzymać i zamykam oczy pod jego delikatnym, tak bardzo subtelnym dotykiem. Wzdycham cicho.
-To nie zmienia faktu, że nadal się boję-odsuwam się i klękam. Louis po chwili robi to samo.
-Ufasz mi?
-Tak.-mówię, mimo tego że nie jestem przekonana co do prawidłowości tego zdania. Trzepoczę rzęsami, patrząc przed siebie, gdzie w ciemności znajduję się jego twarz. Nasze palce dotykają się i nagle Louis znajduję się w moich objęciach. Czuję jego palce na szyi, a drugą rękę na karku, delikatnie odchyla mi głowę do tyłu. I całuje, nie delikatnie i słodko, a namiętnie, gorąco. Obejmuje mnie silnymi ramionami. Przywiera do mnie całym ciałem, a mnie ogarniają pragnienia, których jeszcze nie znałam. Usiłuję się odsunąć, ale nie przestaje mnie całować, tylko obejmuje mocniej. Przywieram do niego i całuję do utraty tchu. Jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiej pełni życia. Powinnam przestać go całować, jednak wciąż to robię. I jeszcze raz. 
Obie dłonie chłopaka suną wzdłuż moich pleców, nawet przez materiał koszulki czuję jak delikatny jest jego dotyk. Zatrzymuje się na moich pośladkach, które lekko ściska. Z ust wydostaje mi się cichy jęk, który wywołuje u Louisa zadowolony uśmiech. Cieszy się, że wciąż jesteś uległa wobec jego osoby.-szydzi moja podświadomość. Uciszam ją szybko, nie chcąc teraz zastanawiać się nad tym jak wielką głupotę popełniam. W tej chwili liczy się tylko delikatność i ostrożność tego chłopaka oraz jego dotyk, który może zabrać mnie w zupełnie inny świat. A czy tego chce? Odpowiedź jest jasna. Tak. Pragnę go i pozwolę mu teraz na wszystko. Zacznij myśleć!- głos w mojej głowie znów próbuje mnie wyrwać ze złudzeń, bijących od tego czarującego szatyna. Rzecz w tym, że to ani trochę nie skutkuje. Po raz kolejny pokazuję swoją naiwność. Przez niego wyglądam na szaloną. Nie jestem sobą, ostatnio wariuję to nie w moim stylu. Oszukiwałam się, że już tak na mnie nie zadziała, ale teraz nie obchodzi mnie to. On czyni mnie szaloną. Jego dotyk sprawia, że wyglądam wariacko. Ubywa mi zdrowego rozsądku. Znów pozwolę mu siebie zranić. Do czego to wszystko dąży. Jak on to robi?
Wsuwa pod moją koszulkę ręce, jadąc nimi w górę aż do stanika. Na mojej skórze pojawia się gęsia skórka, gdy jedna z jego dłoni ląduje na mojej piersi, którą po chwili ściska. Jęczę, a mój oddech przyspiesza. Nim się orientuję, koszula, którą dostałam od Harry'ego, zostaje mi zdjęta przez głowę. Louis łapie mnie znów za pośladki, unosząc moje ciało. Kładzie mnie delikatnie na podłodze. Siada na mnie okrakiem, nachylając się. Przyciska usta do mojej rozgrzanej skóry na szyi, by następnie się w nią wpić. Ssie mocno, robiąc czerwony znak. Chcę więcej, uwielbiam gdy zostawia ślady malinek na moim ciele. Przełykam moje grzechy, pozwalam mu się zranić, niech zrani mnie raz jeszcze. Niech da mi swą miłość i całą swoją nienawiść. Niech opowie mi kłamstwa, w których utonę. Pragnę, by pokazał swoją prawdziwą twarz. Pozwolę zagubić się w ciemności, która od niego emanuje.
Chcę go dotknąć, jednak ten łapie w obie dłonie moje nadgarstki, by przygwoździć je nad moja głową do paneli. Patrzę w jego błyszczące oczy, od których bije pożądaniem. Mój oddech staje się nierówny i urywany. Lustruje jego twarz, która odznacza się ostrymi rysami. 
-Nie dotykaj-warczy, co wywołuje u mnie palpitacje serca i przyjemne ciepło docierające do intymnego miejsca. Wydaje z siebie zduszony jęk, to sprawia, że Louis staje się bardziej podniecony. Widzę jak walczy ze swoją ciemną stroną, by się na mnie nie rzucić.
-Nie ruszaj rękami-wymruczał, uwalniając z uścisku moje nadgarstki. Patrzy na mnie badawczo-Zrozumiałaś?
Wypuszczam drżący wydech, kiwając głową.
Unosi kącik ust, zadowolony z mojej po słuszności. Dotyka palcami mojego zarumienionego policzka, a następnie sunie nimi niemiłosiernie powoli w dół do obojczyka. Jego tempo wydaje się być dla mnie słodką torturą. Unoszę biodra, ocierając się o jego erekcje. Jęczę głośno. O matko, jest naprawdę boleśnie twardy i to ja jestem tego przyczyną.
-Taka niecierpliwa-mówi szeptem, przybliżając swoją twarz. Przygryza moją dolną wargę i ciągnie ją delikatnie, by następnie ją zassać. Wszystkie jego ruchy sprawiają, że przyjemne uczucie trafia wciąż do tego samego miejsca tam u dołu mego ciała. Podziwiam go za opanowanie, które nim włada. Ja ledwo znoszę to, co teraz się ze mną dzieje. Gdybym mogła, już dawno bym się na niego rzuciła. Odsuwa się, po czym ze mnie schodzi, klękając pomiędzy moimi nogami. Obserwuje uważnie każdy jego ruch. Błagam, zrób to wreszcie-błagam w myślach. Chce go czuć. O mój Boże, tak bardzo go teraz pragnę.
Louis odpina guzik u moich spodni i rozsuwa suwak. Nim udaje mi się zorientować, spodnie zostają zdjęte z bioder. Leżą teraz gdzieś na podłodze. Chłopak unosi moją nogę, zdejmując skarpetkę ze stopy. Całuje moje palce przemieszczając się wyżej do kostki, następnie do łydki, na której zostawia kolejne mokre pocałunki po wewnętrznej stronie. Zamykam oczy i rozkoszuję się tym przyjemnym dotykiem, którym zostaje obdarowana. W końcu dociera do uda, tam lekko szczypie skórę i zostawia na niej czerwony ślad spowodowany wcześniejszym ssaniem. Zaczynam się wić przez to, jak się ze mną drażni. Ta pieszczota jest małą torturą, o której Louis doskonale sobie zdaje sprawę. Kładzie wolną dłoń na moim biodrze, przygważdżając mnie do podłogi.
-Nie ruszaj się-mówi ostro, na co całkowicie zamieram-Przecież nie chcesz bym przestał-słyszę jak się uśmiecha. Co? Nie!
-N- nie zrobisz tego-wychrypiałam. Otworzyłam oczy i zatrzepotałam rzęsami zaskoczona faktem jak mój głos zmienia się diametralnie pod wpływem podniecenia.
-Chcesz się przekonać?- mruczy, trącając nosem koronkowy materiał majtek, dotykając równocześnie intymnego miejsca.
-N- nie.-z moich ust wylatuje cichy jęk.- P- proszę.- patrzę na niego błagalnie.
-O co prosisz?- opuszcza moją nogę na podłogę.
-Kontynuuj.-szepnęłam rumieniąc się.
Louis w odpowiedzi unosi moją nogę i pozostawia na niej ścieżkę pocałunków, co wcześniej na drugiej. Wzdycham, pozwalając powiekom opaść na oczy. Po chwili moja noga zostaje opuszczona na zimną podłogę, na co przez moje ciało przechodzi silny dreszcz, wywołany również podnieceniem. To zadziwiające jak nawet najmniejsza rzecz wywołuje u mnie takie silne odczucia. Nie mogę uwierzyć, że obecna chwila dzieje się naprawdę. Jestem tylko ja i Louis, tylko my się teraz liczymy.
-Podobają mi się, ale je zdejmiemy-chłopak łapie brzegi moich majtek i ciągnie je w dół. Chłodne powietrze uderza w moje intymne miejsce, więc reaguję cichym jęknięciem.
Rumieniec na moich policzkach zaczyna piec bardziej, na co przygryzam dolną wargę. O matko. Koronkowy materiał ląduje na podłodze, gdzie znajduje się reszta mojej odzieży. Louis obraca mnie na brzuch i zawisa nade mną, znów przyciskając do paneli moje nadgarstki. Na chwilę przestaje oddychać, a gdy już biorę głęboki wdech, on całuje tył mojej szyi- tam robi kolejną malinkę. Louis schodzi niżej z pocałunkami, dociera do łopatki, gdzie mocno szczypie i ssie skórę. Chowam głowę pomiędzy swoimi ramionami, jęcząc głośno. Skóra mnie piecze, mimo że leżę na zimnej podłodze; jest mi gorąco. Nigdy czegoś tak silnego nie doświadczyłam w całym swoim życiu.
Puszcza nadgarstki, klękając pomiędzy moimi udami. Jego palce zwinnie rozpinają stanik. Wsuwa dłonie pod mój brzuch, unosząc ciało, przez co klęczę na czworaka. Zsuwa delikatnie ramiączka z moich barków, stanik ląduje na podłodze. Oddycham nierówno, kurwa, jestem naga. 
Szatyn kładzie na moich biodrach dłonie, ciągnąc mnie w tył, przez co dotykam tyłkiem jego krocza. Wypuszczam drżący oddech, spuszczając głowę, pod wpływem dotyku chłopaka, który sunie dwoma palcami po moim kręgosłupie. Przeszywa mnie potężny dreszcz, kiedy jego zimna skóra dotyka mojej u dołu brzucha. Przejeżdża palcem wskazującym po łechtaczce i przez chwile ją pasuje, na co głośno jęczę. O Chryste.
Zabiera rękę z czego nie jestem zadowolona. Przygryzam dolną wargę, gdy się ode mnie odsuwa. Zamykam oczy, czując przy uchu jego gorący i ciężki oddech.
-Sądzę, że powinniśmy przenieść się do łóżka, kochanie.
Unoszę głowę, napotykając jego wygłodniałe spojrzenie. Przełykam ślinę i kiwam głową. Wyciąga do mnie rękę, więc ją łapę i wstaję. Spuszczam głowę, próbując się jakoś zasłonić, jednak ten chwyta moje dłonie w swoją. Wolną ręką łapie mój podbródek i unosi go, bym na niego spojrzała. Robię to.
-Jesteś piękną kobietą, nie masz się czego wstydzić-szepta, po czym łączy nasze usta w gorącym pocałunku. Oplatam rękami szyję Louisa, gdy jego język przedostaje się przez moje wargi. Walka o dominacje się rozpoczyna, jęczę cicho. Schyla się lekko, by położyć dłonie z tyłu mych ud. Unosi mnie, więc moje nogi oplatają jego pas. 
Chłopak nie zastanawiając się nad niczym idzie do sypialni, gdzie kładzie moje ciało na łóżku. Zapala lampkę na baterię i odsuwa się, przechylając głowę na bok. Nie mogę się powstrzymać, więc rumienię się, kiedy tylko lustruje mnie wzrokiem.
-Taka piękna-Louis mruczy, zdejmując przez głowę swoją czarną koszulkę. Jeżdżę wzrokiem po jego urzeźbionej klatce, i tatuażach znajdujących się na niej oraz na rękach. Przenoszę wzrok na jego nisko opuszczone dresy, spod których wystają czarne bokserki. Przygryzam mocno dolną wargę, przyglądając się jak zsuwa szary materiał z nóg, odsłaniając swoją uwięzioną w ostatnim materiale erekcje. O mój Boże. 
Wypuszczam drżący oddech, gdy Louis wchodzi na łóżko i po raz kolejny zawisa nade mną. Patrzymy sobie w oczy, a chwilę później łączymy nasze usta w namiętnym i w pełnym różnych uczuć pocałunku. Chłopak wodzi palcami po moim ciele, zaś drugą rękę podpiera się o materac. Kładzie dłoń na mojej piersi i ściska ją, na co jęczę w jego usta. Kciukiem pociera mojego stwardniałego sutka, ten gest odbija się w moim miejscu intymnym. O mój Boże. Jak to możliwe, że czuję to tam?
Louis odkleja się od moich ust z mlaśnięciem. Patrzy mi w oczy, przygryzając dolną wargę, by powstrzymać uśmiech, który za wszelką cenę próbuje wejść na jego twarz.
-Co?- szeptam, kładąc dłonie na jego policzkach, by zacząć głaskać je kciukami. Zamyka oczy.
-Myślę, że jestem człowiekiem. Myślę o Bogu. Myślę o szansach. Wiem, że się mylę-mówi szeptem-Myślę o byciu troskliwym. Ale nie jestem taki.-otwiera oczy, by znów spojrzeć w moje-Uważasz, że jestem fałszywy. A ja wiem, że jesteś oszustką- unosi się i patrzy mi w oczy- Pieprzę się, bo muszę. Pieprzę się kiedy chcę. Będę się z tobą pieprzyć z miłością. Nawet jeśli to nie miłość. Pragniesz, żebym był twój. A ja mam nadzieję, że będziesz moja.-przybliża swoją twarz do mojej, na co wstrzymuję oddech-Chcę być wierny. Chcę być surowy. Chcę być ignorantem. I Chcę być wszystkowiedzący. Chcę umrzeć któregoś dnia. Chcę żyć długo. Chcę dostać to o co proszę. I dostaję to czego pragnę. Będziesz tylko moja, kochanie.
Na wypowiedziane przez niego słowa moje plecy wyginają się w łuk, tym samym stykając się z jego umięśnionym torsem. 
Błagam o więcej dotyku, o więcej pieszczot. O jego dłonie delikatnie błądzące po moim ciele. O te dłonie, które wywołują gęsią skórkę. 
-Jesteś taka niecierpliwa-szepta formując usta w półuśmiechu.
Po prostu to zrób. Proszę.
-Zrób to, co musisz-szepcze.
Sięga do szuflady przy szafce nocnej. Wyciąga z niej srebrne opakowanie. 
Patrzy mi w oczy rozrywając ja zębami.
Mój oddech staje się płytki. 
To się zaraz stanie. Nie spieprz tego- moja podświadomość beszta mnie. 
Przyglądam się niepewnie ruchom szatyna. Ciężko dostrzec jakiekolwiek szczegóły, gdyż wokół nas panuje półmrok.
Wzdycham wiedząc, że to co nadchodzi jest nieuchronne, ale wiem, że nie potraktuję tej sytuacji jako błąd.
Louis patrzy na mnie wzrokiem mówiącym "sam nie jestem przekonany czy potrafię być delikatny, ale zaufaj mi"
Leżę patrząc beznamiętnie w sufit, który nagle stał się nadmiernie interesujący. 
Boję się- przyznałam się sobie w myślach.
-Teraz się odpręż-mówi ustawiając się
Staram się zrobić to, co każe jednak to wcale nie jest takie łatwe.
Zamykam oczy zbierając rozbiegane myśli w jedną logiczną. 
Koncentruje się na przywróceniu spokoju w mojej głowie. 
Adrenalina wędruje po krwiobiegu przypominając mi, że strach przed bólem i innymi czynnikami jest wyolbrzymiany przez moją bujną wyobraźnię.
Udaje mi się odzyskać kontrolę.
Louis powoli we mnie wchodzi. na co krzywię się pod wpływem dziwnego i wcześniej nieznanego mi uczucia.
Dostrzega mój grymas natychmiast zastygając w miejscu.
-Jest dobrze-zapewniam lekkim skinieniem głowy.
Na jego twarzy maluje się ulga.
Ponownie wprawia swoje biodra w ruch, przez co znajduje się głębiej.
Jest cały we mnie.
Pozostaje w jednej pozycji, bym mogła się przyzwyczaić do nowego doświadczenia.
Posyłam mu delikatny uśmiech informujący, że wszystko jest w porządku.
Powolnym ruchem cofa się i ponownie wbija, na co z moich ust uchodzi jęknięcie.
Ustala rytm delikatnych, niespiesznych pchnięć.
-Louis, możesz przyspieszyć.-wzdycham
Ruchy Tomlinsona stają się nieznacznie szybsze, a pchnięcia głębsze.
Spomiędzy moich ust wylatuje kolejny gardłowy jęk.
-Jesteś tylko moja- jęczy przyspieszając.
Zaciskam pięści na prześcieradle.
Miękki materiał zostaje zmięty przez pracę moich dłoni.
Czuję ciepło budujące się w dole mojego brzucha. Przyjemność miesza się z moją krwią, która płynie w żyłach i tętnicach.
Uczucie, które buduje się we mnie, idealnie odpowiada temu, które czułam podczas naszego pierwszego intymnego zbliżenia. Choć nie było ono tak osobiste jak to. Dwa ciała łączące się w jedność.
Ciepło staje się jeszcze bardziej odczuwalne.
Moje usta drgają lekko uwalniając lawinę jęków i cichych westchnięć. 
Dłoń Louisa odnajduje moją splatając nasze palce ze sobą.
Posyła mi delikatny uśmiech po czym jego usta opuszcza ciche przekleństwo.
Jestem już na skraju wytrzymałości.
Pragnienie bierze górę. 
Unoszę biodra wyginając plecy w napięty łuk. Wykrzykując jego imię dochodzę.
Tomlinson robi kilka pchnięć i również doznaje spełnienia.
Wycieńczona opadam na materac, a spocone ciało chłopaka na moje.
Chowa twarz w zagłębienie miedzy moją szyją a ramieniem.
Próbuje zapanować nad oddechem tak samo jak ja.
Wplatam palce wolnej dłoni w jego miękkie włosy przyciągając go do siebie.
Nie chcę cię puszczać. Już nigdy. Bądź mój na zawsze-błagam w myślach.
Podnosi się i ostrożnie wysuwa się ze mnie. 
Krzywię się przez nieprzyjemne uczucie. 
Opada obok mnie na materac.
Naciąga pościel na nasze ciała. 
Kładzie głowę na moich piersiach palcem delikatnie gładząc mnie po ramieniu. 
-Byłaś niesamowita-szepta i łączy nasze usta w czułym, niespiesznym pocałunku. 
Rumienię się. Całe szczęście panują ciemności więc nie dostrzega mojego skrępowania.
Zamykam oczy delektując się wydarzeniami sprzed kilku chwil, świadomością, że oddałam temu człowiekowi wszystko co miałam. Oddałam mu siebie. 
Teraz on leży wtulony we mnie. 
Cień uśmiechu przyozdabia moją zaróżowioną twarz.
Zerkam w dół i dostrzegam, że Louis śpi.
Oplata mnie ramieniem.
Wygląda tak bezbronnie, niewinnie i spokojnie
Kocham go.
Poruszyłabym niebo o ziemię, aby był tylko mój.
Dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane? Dlaczego ona musiała pojawić się w naszym życiu?
Kładę dłoń na jego policzku. Jeżdżę kciukiem po delikatnej, nieskazitelnej, ciepłej skórze zastanawiając się co by było gdyby nie obecność zbędnych osób trzecich. Gdyby jej nie było, to czy Louis byłby oficjalnie moim chłopakiem? Aktualnie zyskuje miano kochanek. Choć czy to słowo faktycznie opisuje rzeczywisty stan rzeczy? Nie jestem pewna. 
Moją wewnętrzną zadumę przerywa dźwięk otwieranych drzwi. 
W progu staje Zayn trzymając latarkę. 
Dostrzega moją twarz i zamiera.
Przykładam palec wskazujący do warg, które jeszcze kilka chwil temu były namiętnie całowane przez szatyna słodko śpiącego z głową na mojej klatce piersiowej. Daję mu znak aby był cicho żeby nie obudzić dwudziestolatka.
-Nie sądziłem, że tak szybko wylądujesz z nim w łóżku-mówi ściszonym tonem a moje policzki przybierają szkarłatny kolor.