Zwlekłam się niechętnie z łóżka, gdy w pokoju rozbrzmiał dźwięk budzika w telefonie. Podeszłam do komody i podnosząc I phone, włączyłam dzwonek. Zawsze kładłam telefon daleko od siebie, żeby wstać do szkoły na odpowiednią godzinę.
Patrząc na zegarek stwierdziłam, że pora zadzwonić do Alison. Szybko wybrałam numer i nacisnęłam głośnik, bym mogła prócz rozmowy naszykować się do szkoły.
-Halo?-w słuchawce zabrzmiał cichy głos zaspanej dziewczyny.
-Bądź u mnie za dwadzieścia ósma-wzięłam do rąk czarną torbę z convers'a i schowałam do niej potrzebne książki,razem z piórnikiem i pozostałymi niezbędnościami.
-Okej-bez dłuższego namysłu odpowiedziała.
Po spakowaniu się do szkoły, ruszyłam do czarnej szafy z dużą ilością ubrań. Otworzyłam drzwiczki, a moim oczom ukazały się kolorowe rzeczy.
-Al, nadal jesteś zła, że zostawiłam cię sama w domu Tomlinsona?
Wyciągnęłam koszulkę, była bardziej elegancka niż większość, jednak naprawdę lubię w niej chodzić.
-Kto?-zmarszczyłam brwi nie mogąc sobie przypomnieć tej osoby.
-Harry Styles, przyjaciel Louis'a. Wiesz, ten kędzierzawy o zielonych oczach.
-Tylko się tak nie podniecaj, bo się jeszcze nim zauroczysz- zaśmiałam się złośliwe.
-Nawet sobie nie żartuj- bąknęła pod nosem.
-Oh, no tak, zapomniałam- zachichotałam- Przecież twój jest Lucas Brown.
-Cicho.
Zdecydowanie się zarumieniła, byłam tego pewna. Alison już tak miała, nigdy nie potrafiła zapanować nad tego typu rzeczami.
Na samą myśl, że Lucas i ona mogliby być parą, uśmiechnęłam się.
-O jak słodko-specjalnie zmieniłam swój głos.
-Proszę cię, Victoria. Przestań.-powiedziała błagalnym tonem.
-No już dobrze, dobrze-wywróciłam oczami rozbawiona.
Chwyciłam za dekolt koszulki, żeby przeciągnąć ją przez głowę. W tym samym czasie coś spadło Alison z półki.
-Niezdara - zaśmiałam się.
-To zabawne...właśnie tak samo do ciebie powiedział Louis, kiedy byliśmy w casynie.
- Dziękuję za przypomnienie o tym dupku-ponownie wywróciłam oczami.
-Oops, zapomniałam o waszej kłótni. Masz zamiar zerwać kontakt z...
-Tomlinsonem? O tak i to bez wahania-stanowczo odparłam, przerywając przyjaciółce.
-Nie to, że go lubię i popieram, ale jesteś pewna?
Odpowiedź brzmi: Nie do końca. Jednak większa część mnie chce, żeby odszedł...chyba.
- Alison ja zawsze wiem czego chcę-w moim głosie było słychać minimalną niepewność.
- Coś mi się nie wydaje.
-To właśnie źle-zapewniłam ją.
- Ugh...niech ci będzie, bo i tak bym z tobą nie wygrała.
Po usłyszeniu tego zdania, przypomniałam sobie wyścig z Tomlinsonem. Uśmiechnęłam się do siebie. Po chwili potrząsnęłam głową starając się za wszelką cenę pozbyć z myśli niebieskookiego, co jest dość trudne...wręcz niemożliwe.Dam sobie rękę uciąć, że zostaje w pamięci u wszystkich lasek, które go poznały, a zwłaszcza które wskoczyły mu po prostu do łóżka.
-Halo,Victoria-Alison wyrwała mnie z zamyślenia.
-Co? Kto? Jedziesz już? -w tej chwili powiedzenie, że byłam zdezorientowana, byłoby całkowitym niedomówieniem.
Cholera, co Louis ze mną robi?
-Myślisz o nim, Vic.
-Ale o kim? Nie rozumiem cię.
-Nie jest ci obojętny dziewczyno i nic na to nie zdziałasz-zachichotała.
-W Tommo? Chyba śnisz-prychnęłam
-Nagle już wiesz o kim mowa? Victoria nie oszukuj się, bo to właśnie robisz. A tak w ogóle to fajne go nazywasz-zaśmiała się.
Wywróciłam oczami na jej komentarz.
-Znam go jedenaście dni!
-Już nawet liczysz.
-Ugh...on jest strasznie wkurzający i...
Przerwała mi.
- Pociągający? To właśnie chciałaś powiedzieć?
- Nie? Miałam na myśli, że chamski-westchnęłam poirytowana.
- Lubisz go-zaśmiała się.
-No i co z tego? Skończ-powiedziałam niemal błagalnym tonem.
W przeciągu sekundy zorientowałam się, że przyznałam coś Alison .
Nie powstrzymując swoich ruchów uderzyłam się dłonią w czoło i to porządnie.
-Awww.
-Eh...jedziesz?-odezwałam się bez jakiegokolwiek entuzjazmu.
Podeszłam do komody, gdzie leżał telefon, kiedy już byłam całkowicie ubrana.
Podniosłam go, biorąc do ręki i ruszyłam do łazienki, by umyć zęby.
- Już właśnie wychodzę.
Zmoczyłam szczoteczkę i nałożyłam na nią trochę pasty. Myjąc zęby wolną ręką sięgnęłam po szczotkę do włosów aby je uczesać.
- Okej, to ja czekam. Pa-powiedziałam mając w buzi miętową pastę.
- Pa-rozłączyła się.
Po skończonych czynnościach wyszłam z łazienki, zarzuciłam torbę na ramię i w mgnieniu oka znalazłam się na parterze, żeby zjeść śniadanie, zaczekać ma Alison, i wreszcie pójść do szkoły.
Szybkim krokiem weszłyśmy na plac szkolny, na którym roiło się od uczniów. Przechodząc przez grupki, stworzone przez dziewczyny i chłopaków zauważyłam, że każdy na mnie patrzy. Wypalali wzrokiem moją twarz i plecy, przez co niekomfortowo się czułam. Praktycznie wszyscy zgromadzeni pokazywali na mnie i mówili coś do swoich towarzyszy.
"Ej, to ona?,"Victoria się z nim zna" , "Patrzcie. To ona była z Tomlinsonem", te zdania były doskonale słyszalne.
Zdezorientowana i wściekła spojrzałam na Alison, która również jak ja nie wiedziała za bardzo co się dzieje.
-Powiedziałaś komuś o Tomlinsonie?
-Oczywiście, że nie. Przecież obiecałam, iż nikomu nic nie powiem- szepnęła patrząc na twarze zainteresowanych nami osób.
-Kto do cholery mógł coś wypalić- również przyglądałam się wszystkim zgromadzonym.
W końcu dodarłyśmy przed drzwi wejściowe do dużego budynku. Weszłyśmy do szkoły, gdzie także każdy na mnie patrzył. Szybkim krokiem zeszłam po schodach do szatni, by mieć jak najszybciej wszystko z głowy. Rozpięłam kurtkę, wcześniej zdejmując szalik i rękawiczki. Powiesiłam ją na haczyku obok płaszcza
Alison. Nagle do szatni weszli Matt i Lucas. Spojrzałam na nich blada na twarzy, jak ściana.
-O co chodzi z Tomlinsonem? Wytłumaczysz nam?- Lucas skrzyżował ręce na piersi.
Popatrzyłam na przyjaciółkę w wielkimi oczami, po czym ponownie wzrokiem wróciłam na dwójkę chłopaków.
-A co mam wam powiedzieć?- uniosłam brwi i uczesałam dłonią włosy.
-Znasz go?- w końcu odezwał się Matt.
-No i?
-On jest do cholery niebezpieczny- syknął.
-Wiem co robię! Nie jestem głupia!
-A jednak z nim byłaś- westchnął Lucas.
Wytrącona do granic możliwości, wyparowałam z szatani zabierając torbę. Udałam się do sali od biologii, kiedy zadzwonił dzwonek na lekcje. Weszłam do klasy. Wszyscy przenieśli wzrok na mnie, wywróciłam oczami. Zajęłam miejsce na końcu, przy ścianie. Pani nie czekając na spóźnionych uczniów, zaczęła rozdawać testy. Kompletnie zapomniałam o następnym teście, cholera. Poza tym i tak nie miałam głowy do uczenia się.
Westchnęłam. W przeciągu 3 minut do sali weszli Lucas, Matt, Nicole i Alison. Spojrzeli na mnie, na co odwróciłam głowę. Do ręki wzięłam długopis i zajęłam się rozwiązywaniem testu. Jednak po upływie 35 minut, poddałam się. Próbowałam myśleć, ale bez jakichkolwiek rezultatów. Ciągle zastanawiałam się nad ostatnimi wydarzeniami. Myślałam o Louis'ie i dzisiejszym dniu. Kto wygadał o mnie i Tomlinsonie.
Gwałtownie odsunęłam krzesło, kiedy z niego wstałam. Ruszyłam z torbą na ramieniu i testem do naszej nauczycielki. Wszyscy zgromadzeni w tej klasie spojrzeli na mnie, jednak starałam na do nie zwracać uwagi. Mimo to, zaczynam się naprawdę irytować.Położyłam kartkę na biurku, po czym wyszłam z sali. Nogi zaprowadziły mnie do łazienki. Kładąc torbę na płytkach, oparłam się dłonią o umywalkę i spojrzałam w lustro. W tym momencie wyglądałam jeszcze jaśniej niż duch.
Jak mogło się tak wszystko skomplikować, w ułamku sekundy? Teraz każdy wie, że znam Louis'a Tomlinsona, chłopaka mającego problemy z prawem. Po prostu doskonale. Kiedy już się wszystko układało, miałam spokój, prawie zapomniałam o Tomlinsonie. Jednak musiał nadejść taki dzień, jak dzisiejszy, który przewrócił moje życie do góry nogami. Już nigdy nic nie będzie normalne.
Bezwładnie wylądowałam na kremowej podłodze. Patrzyłam na jeden punkt, jakim jest sufit. W przeciągu 10 minut zadzwonił dzwonek na przerwę. Jęknęłam niezadowolona z tego powodu. Znowu będą się na mnie lampić i to wszystko przez tego dupka.
Po jakimś czasie drzwi łazienkowe zostały otwarte. Moim oczom ukazała się przerażona Alison. Cała drżała.
-Co jest?- zmarszczyłam brwi zaniepokojona.
-O...oni się zaraz zabiją!
-Co?! Kto!
-M...Matt i...- nie musiała kończyć. Już wiedziałam.
Złapała mnie za rękę i następnie wybiegłyśmy z łazienki. Po minucie biegu, opuściłyśmy budynek szkoły. Przed nami było pełno ludzi, tworzących niezgrabne koło. Podbiegłyśmy do tłumu i zaczęłyśmy się przez niego przeciskać. Zobaczyłam Matt'a, praktycznie leżącego na masce samochodu i Louisa, dającego cios w twarz mojego przyjaciela. O mój Boże!
-Zabiję go!- warknęłam sama do siebie.
Ruszyłam w stronę dwóch niemyślących tuków, jednak zatrzymałam się w połowie drogi, gdyż usłyszałam dość dziwne zdanie.
-Komu do cholery wygadałeś palancie?!- wysyczał z jadem w głosie.
-Odpierdol się Tomlinson- warknął.
Nagle niebieskooki zadał cios w brzuch swojego przeciwnika. Zareagowałam od razu.
-Zostaw go!
Olał mnie, co jeszcze bardziej zadziałało mi na nerwy. Louis ponownie uderzył Matt'a, na co chłopak syknął.
W tej chwili nasza trójka była głównym punktem zainteresowania.
-Do cholery odpieprz się od niego!- mocno popchnęłam szatyna, na co odskoczył do tyłu, dając chwilowy spokój Matt'owi.
Spojrzał na mnie unosząc brwi, po czym przeczesał ręką włosy.
-Co ci odpierdoliło Tomlisnon?!
-Nie twoja sprawa- warknął.
-Miałeś zniknąć, nigdy się nie pojawiać w moim pobliżu. Idź stąd, Louis- wyszeptałam.
Jego wyraz twarzy od razu się zmienił, kiedy to powiedziałam. Był...zraniony?
-Naprawdę tego chcesz?
Przez chwilę zastanawiałam, jednak nie zmieniłam zdania.
-Tak- westchnęłam.
-Oczywiście- syknął. Minął mnie, po czym wsiadł do auta. Matt szybko zlazł z maski. Louis odpalił samochód i odjechał ze ślizgiem opon.
-No proszę, tylko ty go umiesz ujarzmić- ktoś z tyłu odezwał się za mną. Odwróciłam się i skrzywiłam. Lena. Nie odezwałam się ani słowem. Podeszła i nachyliła się nad moim uchem.
-Próbowałam go uspokoić, kiedy wleciał mi do łóżka. Tak ap ropo...jest dobry- oblizała wargi, po czym uformowała je w uśmiech.
-Próbujesz mnie wkurzyć?- zaśmiałam się sztucznie. Zirytowała mnie.
-Przyznaj, że nie jest ci obojętny, Vic- szepnęła.
-Nie mam takiego zamiaru, bo tak nie jest.
-Sama się oszukujesz. Myślisz, że nie widzę jak na niego patrzysz?-ponownie się zaśmiała. Spojrzała na mnie, po czym uśmiechnęła się wrogo.
-Mam nadzieję, że przyjdziesz dzisiaj do mnie na imprezę. Louis tam będzie. Radziłabym ci go pilnować. Taki towar nie pozostanie długo bez towarzystwa jakieś napalonej laski-wysłała mi całusa w powietrzu- Do zobaczenia, skarbie.
W tej chwili wszystko się we mnie zagotowało. Suka. Miałam do niej podejść i nie wiem co zrobić, ale Alison mnie zatrzymała.
-Nie warto.
-Al, ma rację- odezwał się Lucas.
Skąd on się tu wziął?
-Idziecie ze mną do domu Leny?- spytałam unikając wzroku przyjaciół. Jestem zdeterminowana, by dzisiaj się tam znaleźć.
-Chyba nie chcesz tam iść na serio- Nicole odezwała się piskliwym głosem.
-Nie dam jej tej satysfakcji- warknęłam.
~Przeczytałeś/ aś, skomentuj :D
...
/inne/czarna_rozaa.cur
sobota, 28 grudnia 2013
niedziela, 8 grudnia 2013
Rozdział Piąty
-Victorio Williams, gdzie ty byłaś?
Mocno zamknęłam powieki, gdy schylona odłożyłam buty gdzieś na bok. Nie pomyślałam o planie powrotu do domu. Louis zamącił mi w głowie, dając mi watę cukrową. Nie wiem jak mogłam mu się namówić. Nie znam odpowiedzi. To szczerze mówiąc dziwne, nawet aż za bardzo. Nieważne. Wpadłam jak śliwka w kompot.
Wyprostowałam się i spojrzałam na 40-latka, opierającego się o framugę drzwi.
-Już wszystko tłumaczę- wymusiłam uśmiech,co było nie lada wyzwaniem, gdyż wcale nie miałam nastroju- Otóż uczyłam się z Alison na kartkówkę z biologii.
-Czemu nie zadzwoniłaś?- Henry skrzyżował ręce na piersi .
-Ponieważ rozładował mi się telefon- wyjęłam urządzenie z kieszeni spodni i pokazałam je tacie-Widzisz?
-Mogłaś zadzwonić od Alison, Victoria- westchnął- Idź już na górę-machnął ręką.
Tata poszedł do salonu, gdzie usiadł na narożniku. Zrobiłam skrzywioną minę. Normalnie dostałbym teraz szlaban na co najmniej trzy tygodnie. Coś tu nie gra i mam zamiar dowiedzieć się co.
Cicho podeszłam do starszego mężczyzny, po czym zajęłam miejsce tuż przy nim. Mocno go przytuliłam i spojrzałam na niego.
-To coś z pracą? Nie możesz kogoś złapać?
-Skąd wiesz?- zdziwiony uniósł brwi, kiedy wzrok przeniósł na moją twarz.
-Tato, nie znam cię od pięciu minut- cicho się zaśmiałam- Spokojnie uda ci się prędzej, czy później-poklepałam go po ramieniu.
-Wątpię córciu- westchnął.
-Nie możesz tak mówić, bo wtedy nigdy ci się to nie uda. Trzeba być pozytywnie nastawionym- posłałam słaby uśmiech, by dać tacie trochę otuchy-A mogę wiedzieć kto jest takim dupkiem, żeby zadzierać z moim tatą?...Może go znam.- ponownie się zaśmiałam.
-Louis Tomlinson.
Kiedy usłyszałam to imię i nazwisko całkowicie zesztywniałam. Chciałam pomóc i powiedzieć, że znam Louis'a, jednak nie mogłam. To by wszystkim zaszkodziło, nic innego. Ale coś jeszcze nie pozwalało mi na powiedzenie prawdy, nie wiem co. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam.Następna nielogiczna rzecz.
40-latek patrzyła na moją bladą twarz jakby zobaczył ducha.
-Victoria, co się dzieje?- na twarzy bruneta było dokładnie widoczne zdezorientowanie.
-Wiesz-na chwilę przerwałam, kaszląc- Nie znam nikogo takiego- pokiwałam przecząco głową- A co zrobił?
-O dużo rzeczy- w końcu jego wyraz twarzy zmienił się na normalny- Narkotyki, bójki, przekręty, pobicie i wyścigi.
-No to rzeczywiście sporo tego jest. A był karany?
-Dwa lata w Doncaster. Czemu tak o niego pytasz?-zmarszczył brwi.
-A tak z ciekawości- uśmiechnęłam się sztucznie- I tylko jego szukasz, tak?
-Tak, na razie.
-Mhm. To szczerze życzę powodzenia w jego złapaniu. Przepraszam, ale muszę iść jeszcze się pouczyć tej biologii, bo pani jest strasznie wymagająca-westchnęłam.
Nie lubię kłamać, zwłaszcza swojego ojca. Wyjątkiem jest siostra.
Opuściłam salon i zwinnie weszłam po schodach na piętro. Idąc wzdłuż korytarza przyglądałam się fotografią powieszonych na bordowych ścianach. Dawno nie patrzyłam na nie. Na chwilę stanęłam, kiedy zaczęłam przyglądać się zdjęciu, na którym byłam z Alison. Pamiętam jak tata nam je zrobił. Wtedy zapisałam się do gimnazjum razem z przyjaciółką. Przyglądając się bliżej zdjęciu zauważyłam coś dosyć dziwnego w tle.
-To niemożliwe- pomyślałam głośno.
Koło drzew stał Louis z jakimiś kolesiami. Wszyscy coś palili.
Jak to możliwe? On chodził ze mną do szkoły?! Jak ja mogłam go nie zauważyć? Jestem bynajmniej ślepa.
Potrząsając głową odeszłam od tego nieszczęsnego zdjęcia.
Czy on musi mi cały czas robić na złość? Zniszczył mi chyba najładniejsze zdjęcie jakie kiedykolwiek miałam z Alison.
Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam się zmęczona na łóżko. To był wykańczający dzień.
Po chwili odpoczynku postanowiłam zadzwonić do przyjaciółki, bo w końcu wypadałoby się odezwać po zniknięciu w szkole. Wstałam i podeszłam do biurka. Z szuflady wyciągnęłam ładowarkę od telefonu, po czym wsadziłam ją do kontaktu. Przypięłam urządzenie do zasilania i trzymając je usiadłam na krawędzi łózka. Po włączeniu i odblokowaniu I phone, wybrałam numer Al.
-Victoria, gdzie ty się podziewałaś?!-głos szatynki był podniesiony.
-Mi ciebie też miło słyszeć- na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.
-Sorry. Po prostu się denerwowałam.
-Rozumiem i przepraszam, że nie dawałam żadnego znaku życia.
-Mogę wiedzieć co robiłaś?
-Jasne. Byłam z...-przerwałam.Jeszcze sekunda i bym wszystko jej wypaplała o Louis'ie. Ugh, to przez tego idiotę nie myślę. Kobieto zastanów się co ty mówisz!
-...Byłam z tatą w galerii po kurtkę- zamknęłam oczy modląc się, by w to uwierzyła.
-Mhm, okej. Nieważne.
-Co chcesz mi powiedzieć,hm?- spytałam wiedząc,że coś kombinuje i najprawdopodobniej spróbuje mnie wyciągnąć na jakąś imprezę, na którą nie dam się namówić. Ostatnio nie mam ochoty na balowanie.
-Może tak by...wybrać się do...
-Nie.
-Ej daj mi dokończyć.
-Alison nie mam ochoty na imprezy. Możesz przyjechać do mnie.
-Nie chodzi mi o to, Vic.- westchnęła.
-To dokończ
-Lucas i Matt zaprosili nas do casyna- jej głos był co najmniej podekscytowany.
-Po co?-zmarszczyłam brwi.
-Mają dla nas jakąś niespodziankę- zaczęła piszczeć.
-Nie krzycz mi do ucha- zaśmiałam się kręcąc głową znacznie rozbawiona reakcją przyjaciółki.-No dobra, pisze się na to. Tylko kiedy?
-Jutro, dwudziesta- nieco się opanowała- Zastanów się co ubierzesz.
-Hmm, ja już nawet chyba wiem co.
-Konkretniej.
-Zobaczysz.
-Ej...
-Do jutra- zaśmiałam się i rozłączyłam.
Z uśmiechem na twarzy wstałam i wybrałam się do szafy z ubraniami. Chciałam się upewnić, czy będę dobrze wyglądać w wybranych ciuchach. Wyjęłam białą koszulę na grubych ramiączkach, po czym ją nałożyłam zapinając pod samą szyję. Następnie wyjęłam miętową spódnicę, dłuższą z tyłu, krótszą z przodu.
Ubrałam ją wsuwając na talie. Po chwili znalazłam się przy dużym lustrze i zaczęłam się przyglądać kompletowi.
Tak, tak będzie dobrze.
Weszłyśmy do olbrzymiego budynku, zwanego casynem. Od razu zaczęłam się rozglądać za Matt'em i Lucas'em razem z Alison.
-Mówili gdzie mamy się spotkać?-spojrzałam na przyjaciółkę.
-Tak, przy barze.
-Mhm, to chodź.
Ruszyłyśmy w stronę wybranego przez chłopaków miejsca. Przeciskając się przez parę osób w końcu tu dotarłyśmy.
-Gdzie oni mieli być?
-Tutaj- wskazała dłońmi na zatłoczony bar.
Próbowałam odszukać ich wzrokiem, jednak to zdało się na nic. Nie było ich.
-To wykiwali nas-westchnęłam wkurzona na tych gamoni.
-Poczekaj, zadzwonię do nich- mruknęła sfrustrowana pod nosem, kiedy wybrała numer jednego z chłopaków-Matt nie odbiera- westchnęła- Spróbuje do Lucasa.
Wywróciłam oczami następnie odwracając się plecami do szatynki. Mój wzrok zawisł na dużym stole do pokera, po czym na ludziach grających w to gówno. Przy stole zobaczyłam Tomlinson'a, a przy jego boku na oko 20-letniego, kędzierzawego chłopaka. W moim żołądku coś się przekręciło, co nie było miłym uczuciem. Moje ciało całkiem zesztywniało, a wzrok zastygł na dwójce chłopaków. Nagle zielonooki popatrzył prosto na moją twarz, na co przestałam oddychać. Uśmiechnął się, potem szepnął coś do swojego towarzysza. Louis natychmiast się odwrócił i spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
-Też, nie odbiera. Ugh, palanty- Alison podeszła do mnie zdenerwowana. Kiedy zobaczyła moją reakcję od razu zaczęła szukać miejsca, na które się tak intensywnie patrze.
-Co się dzieje?- spytała zdziwiona.
Ciągle się rozglądała. Zaczęła patrzeć raz na mnie, raz na Louis'a.
-Znasz Louis'a Tomlinson'a?- jej głos stał się szorstki niczym papier ścierny.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na przyjaciółkę.
-Osobiście nie. Jedynie z opowiadaćń Lucas'a.
-To dobrze. To nie jest typ dobrego i troskliwego chłopaka.
-Wiem, Brown mi wszystko powiedział.
Ponownie spojrzałam w stronę niebieskookiego, jednak tak już go nie było.
Uff, co za ulga.
-Chodź, poszukamy jeszcze tych tuków- złapałam nadgarstek szatynki i zaczęłam prowadzić ją w przeciwną stronę niż stół do tej idiotycznej gry.
Po 30 minutach szukania przyjaciół, spojrzałam na Al ostro wkurzona.
-Ja ich zabiję...i to gołymi rękoma. To oficjalne- warknęłam idąc i nie patrząc przed siebie a na przyjaciółkę.
-Ja też.
Nagle na kogoś wpadłam. Popatrzyłam na czarne Vansy i obcisłe spodnie, następnie na białą koszulę z podwiniętymi rękawami, i nietypowy krawat. Po ubiorze stwierdziłam, że wiem kim jest ten człowiek. Louis Tomlinson, we własnej osobie.
-Przepraszam- szepnęłam.
-Niezdara- zaśmiał się.
Wywróciłam oczami mijając go. Alison szła tuż za mną.
-Wpadłaś na...
-Wiem, nic nie mów- bąknęłam pod nosem- Chodź, spadamy stąd.
Poszłyśmy do drzwi wyjściowych, po chwili przez nie przechodząc. Zimny wiatr uderzył w moją twarz. Szybko nałożyłam na ramiona czarną marynarkę.
-Chyba tędy, prawda?- spytała moja towarzyszka, pokazując na ulicę po lewej stronie.
-Tak mi się wydaje- wzruszyłam ramionami nie do końca pewna swojej wypowiedzi.
Ruszyłyśmy w wybranym kierunku.Idąc tak przez najbliższe 10 minut zaczynałam się niepokoić o nasze bezpieczeństwo. Przyznaję, nieciekawa ulica. Cicha, ciemna i opustoszałą, nigdy nie byłam w tej części miasta.
Nagle usłyszałam jakieś głośne rozmowy przed nami. Trójka młodych chłopaków stała i na kogoś czekała.
-Chodź, przejdziemy przez ulicę- szepnęłam, by nas nie usłyszeli.
Jedak jeden z nich popatrzył na nas.
-Hej, lalunie gdzie tak pędzicie?!
Wtedy reszta także się nami zainteresowała. Wspaniale. Mam złe przeczucia co do tego spotkania.
Nic nie mówiąc szłyśmy dalej. W przeciągu kilku sekund zostałam złapana za nadgarstek i przyciągnięta najprawdopodobniej do jednego z moich rówieśników.
-Zostaw mnie!- krzyknęłam.
-Puśćcie nas do cholery!- Alison zaczęła się wyrywać, jak i ja.
-Nic nie kombinujcie, bo to się i tak nie uda- zaśmiał się tuż przy moim uchu blondyn- Teraz się z wami zabawimy.
-Myślisz, że lubią na ostro?
Stanęłam w bezruchu nie mogąc zrobić nic a nic, gdy usłyszałam te słowa. Cholera, czemu wybrałyśmy tę drogę?!
Zaczęli nas prowadzić na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się las, jednakże w mgnieniu oka zatrzymali się. Wszyscy spojrzeliśmy na szybko jadące samochody. Jeden z nich poznałam niemal od razu. Louis.
Sama nie wierzę w to co myślę, ale jestem mu bardzo wdzięczna za uratowanie naszych tyłków.
Auta zaczęły ostro hamować i zataczać ogromne koła, uniemożliwiając nam jakikolwiek ruch. W końcu pojazdy się zatrzymały, a z nich wyszli Louis i ten szatyn z casyna.
-Zostawcie je!- Tomlinson wysyczał z jadem w głosie, zbliżając się do trzymającego mnie gościa. Zostałam puszczona, kiedy przeciwnik szatyna próbował się z nim zmierzyć. Spojrzałam na Alison, uwolnioną przez zielonookiego, po czym wzrok ponownie przeniosłam na poprzednią osobę.
-Myślisz, że się boje Tomlinson?- zaśmiał się blondyn.
-Wracaj lepiej skąd cię przywiało chuju!- warknął popychając przeciwnika.
-Najpierw bzyknę tą dziwkę- parsknął
Louis nie wahając się zadał cios pięścią w twarz blondyna,który jedynie się zachwiał. Następne uderzenie zadał kolanem w brzuch. Jego przeciwnik został powalony na ziemię. Tomlinson zaczął go kopać w żebra,okolice brzucha i w twarz.
Musiałam coś zrobić, cokolwiek. Podbiegłam do wyprowadzonego do granic możliwości chłopaka.
Trudno, Alison dowie się prawdy. Znam go i nic na to nie poradzę.Teraz ważne jest, by nikt nie zginął.
-Louis, przestań! Zabijesz go!- złapałam jego ramię, jednak to nic nie dało.
-Louis, proszę cię, przestań!
-Victoria, odejdź do cholery!- zostałam odepchnięta, a Louis wrócił do poprzednich czynności.
-Zrób coś!- krzyknęłam do zielonookiego, kiedy po moich policzkach zaczęły spływać kolejne krople wody.
Po chwili kędzierzawy podbiegł do szatyna i zaczął go odciągać. Miał z tym duży problem,ale po krótszym czasie udało mu się to.
-Kurwa, louis! Opanuj się! Przez ciebie ona jest przerażona- wskazał na mnie.
Niebieskooki spojrzał na mnie i się uspokoił . Znalazł się tuż przy mnie. Zostałam przez niego mocno przytulona.
-Csii. Nie bój się. Już jesteś bezpieczna- szepnął w moje włosy.
-Dziękuję-nieco się uspokoiłam.
-Chodź jedziemy do mnie- puścił mnie i zaczął iść w stronę auta. Patrząc na niego, nie ruszyłam się ze swojego miejsca.
-L...Louis ja wracam do domu- po moich policzkach nadal leciały łzy.
Tomlinson stanął, ciągle będąc plecami do mnie i włożył dłonie do kieszeni spodni.
-Nie możesz wrócić w takim stanie- powiedział lekko zdenerwowany sprzeciwem.
Spojrzałam na kompletnie oszołomioną Alison. Jej usta uformowały się w literę "o", gdy przyglądała się Tomlinson'owi i mi. Cała prawda wyszła na jaw. Teraz już nic nie będzie jak przedtem.
Westchnęłam, nie wiedząc co robić. Musiałam wybrać, czy wrócić z przyjaciółką do swoich domów. Wtedy mój ojciec nie dałby mi spokoju. Strasznie by się martwił, przez co miałabym wyrzuty sumienia. Czy jednak pojechać z Alison do Louis'a i być bezpieczna, mając spokój.
-Wiesz...-westchnęłam- Dobrze.
-Styles zabierz...
-Alison- podpowiedziałam
-Alison, ja biorę Victorię.
Styles zabrał szatynkę do swojego auta i odjechał. Po chwili weszłam razem z Tomlinson'em do jego samochodu i odjechaliśmy. Nic się nie odzywając przeniosłam wzrok na boczną szybę, by patrzeć na widoki za oknem.
-Wszystko w porządku?
Nie odzywając się, skinęłam głową. Nie byłam w stanie się odezwać. Nie miałam do tego głowy. Moje myśli nachodziły jedna na drugą. Mam tyle pytań, na które nie znam odpowiedzi.
Zamknęłam oczy, by spróbować wszystko uporządkować.
Co jest ze mną nie tak?
Nie wiem.
Czy to wszystko powinno się wydarzyć...przypadkowe spotkanie? Zawiezienie mnie do domu?Pójście do wesołego miasteczka? pocałunek? uratowanie mi życia?
Nie mam najmniejszego pojęcia.
Czy czuję coś do Tomlinson'a?
Coś na pewno, ale jeszcze nie jestem pewna co.
*Louis*
Przez ostatnie minuty panowała cisza, którą chciałem przerwać. Na chwilę odwróciłem głowę w stronę dziewczyny. Miałem zamiar coś powiedzieć,jednak zorientowałem się, że usnęła. Wywróciłem oczami, kiedy stwierdziłem, że pomimo pochłonięcia snem, nadal jest wkurzająca.
Jak mogłem o niej myśleć? Odkąd ją poznałem, wiedziałem iż jest inna, ale żeby aż tak? To jest nietypowe.
Nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Nie zam odpowiedzi.
Zatrzymałem auto na czerwonych światłach,czekając na zmianę koloru. Spojrzałem na bok, kiedy koło mnie stanął Payne. Posłałem mu zabójcze spojrzenie, na co się zaśmiał. Miał zamiar się ścigać. Wiedział, że nigdy nie przepuszczam takiej okazji.Jednak musiałem zdecydować.Spojrzałem na śpiącą szatynkę, po czym na światła. Naszykowałem się na ruszenie ze ślizgiem opon.
3...
2...
1...
GO!
Gwałtownie ruszyłem, przyciskając pedał gazu i zmieniając biegi. W mgnieniu sekundy znalazłem się przed Payne'm, miałem zamiar jechać prosto i pokazać mu, że ze mną się nie zadziera...jednak w ostatniej chwili skręciłem w stronę swojego domu. Przypomniałem sobie,że nie jestem sam. Nie chciałem się ścigać przy Williams.
Kiedy zmieniłem zdanie,Liam cholernie się zdziwił. Uśmiechnąłem się łobuzersko. Lubię zaskakiwać.
W przeciągu kilku minut znaleźliśmy się przed domem. Nacisnąłem guzik przy kluczykach, by otworzyć garaż. Styles'a auto już stało w środku. Musiał wybrać szybszą drogę.Wjechałem do środka, gdzie zaparkowałem. Wyszedłem z pojazdu i ruszyłem do drzwi od strony pasażera. Otworzyłem je i patrząc na pochłoniętą w śnie dziewczynę, delikatnie wyciągnąłem ją i wziąłem na ręce w stylu ślubnym. Drzwi zamknęły się pod wpływem mojego kopnięcia. Przekroczyłem framugę drzwi, wchodząc do holu. Szybko udałem się na górę po schodach, by wejść do swojej sypialni. Położyłem 17-latke na łóżku i zdjąłem jej buty. Przykryłem szatynkę kocem, po czym opuściłem to pomieszczenie, schodząc z powrotem na dół. W kuchni zastałem Harr'ego bodajże z Alison. Nie pamiętam.
Styles podał jej gorącą herbatę, następnie posyłając jej szczery uśmiech.
-Dziękuję- szepnęła.
Wywróciłem oczami. Nie chciało mi się na to patrzeć.
Odchrząknąłem, na co oboje na mnie spojrzeli.
-Co?- wzruszyłem ramionami i uniosłem brwi.
-Gdzie Victoria?- szatynka spytała,upijając łyk napoju.
-Śpi
-Gdzie?
-U mnie w sypialni- powiedziałem poirytowany tymi pytaniami.
Dziewczyna zakrztusiła się piciem,a Styles zrobił zdziwiony wyraz twarzy.
-Co wam jest?
-Jesteś z moją przyjaciółką?
-Nie?- warknąłem.
Nie wyobrażam siebie z Victorią. Jesteśmy jak ogień i woda. Bycie razem nigdy by się nam nie udało.
-A ty Tomlinson, gdzie masz zamiar spać?
Zmarszczyłem brwi przez to pytanie. To było oczywiste.
-Na sofie- odpowiedziałem bez jakichkolwiek emocji.
-Co się z tobą dzieje stary?- zaśmiał się- Czyżby dziewczyna namieszała ci w głowie?
-Stary co ty pierdolisz?! Wiesz co o niej myślę. Jest bezużyteczną szmatą!- wysyczałem z jadem w głosie.
Styles spojrzał za mnie i stanął w bezruchu z kamienną twarzą. Zamknąłem oczy wiedząc, że Victoria jest za mną.
-Cóż, przynajmniej wiem kim jestem- westchnęła i natychmiast wyszła z pomieszczenia, kiedy spojrzałem za siebie.
-Ty Tomlinson zawsze wszystko spierdolisz.
-Zamknij się!
-Idź do niej-kiwnął głową w stronę drzwi.
-Nie.
-Louis, idź do niej!- Alison warknęła, wstając ze swojego miejsca.
Uniosłem brwi zdziwiony gwałtowną reakcją tej dziewczyny. Podszedłem do niej tak blisko, że nasze nosy były centymetr od siebie. Chciała się odsunąć, jednak przeszkodziły jej w tym blaty.
-Słuchaj mnie uważnie...nigdy,ale to nigdy nie podnoś głosu w tym domu. Po chwili zostawiłem przerażoną szatynkę i wyszedłem z pomieszczenia. Idąc przez nieoświetlony korytarz wszedłem na schody. Miałem wejść na górę, ale zauważyłam Williams siedzącą w rogu przy oknie na końcu salonu.
Spojrzała na mnie z nietypowym wyrazem twarzy, którego nigdy u niej nie widziałem. Niechętnie zszedłem na dół. Nie lubię przepraszać, ale chyba nie mam innego wyboru.
Wolno idąc w stronę Victorii, patrzyłem wszędzie byle nie na nią.
-Czego chcesz Tomlinson
Wzrok skierowałem prosto w oczy dziewczyny.
-Ja...ym...-podrapałem się po karku.
-Nie wysilaj się- przeniosła wzrok na krajobrazy za oknem.
-Wcale tak nie myślałem, okej?
-Mhm, oczywiście- wstała i podeszła do mnie- Jak masz coś do mnie,to powiedz mi to prosto w twarz-warknęła- A nie za moimi plecami.
Westchnąłem nie wiedząc co powiedzieć zatkało mnie. Nie byłem wstanie nic z siebie wydusić. Jedynie patrzyłem na Victorię z kamienną twarzą, wstrzymując oddech.
-Teraz nie masz nic mi do powiedzenia, Tomlinson?Huh?
-Yyy...
-Nie rozumiem cię- wyrzuciła ręce w powietrze- Najpierw mnie przytulasz, pocieszasz. Potem mówisz, że jestem nic nie warta- zbliżyła twarz do mojej, patrząc prosto w oczy- Po co mnie ratowałeś,co? Mogłeś mnie i Alison zostawić wtedy tym debilom, by mieć nas z głowy. Nie zrobiłeś tego,dlaczego?
Jej twarz była cholernie poważna. Nie płakała i nie miała zamiaru tego robić. Ona jest kompletnie inna.
-Nie wiem. Ja jestem...
-Debile? Kretynem? Chujem?...tak, ale ja tego nie mówię za twoimi plecami, tylko wprost do ciebie- wysyczała z jadem w głosie.
-Słuchaj mnie Williams...nigdy mnie nie pojmiesz. Ja się ścigam,co wierz cholernie mienia człowieka. Nie wiesz jaka to gra!
-Czyżby?- odsunęła się i poszła, by stanąć plecami do mnie, gdy się odwróciłem- Pytałeś mnie, kiedy byliśmy w wesołym miasteczku, gdzie nauczyłam się tak jeździć. Pamiętasz? Otóż ja się ścigałam. I uwierz, że mam ogromne pojęcie co to znaczy się zmienić i mieć przejebane w tej grze Tomlinson. Zapamiętaj to sobie.- mówiła szorstkim tonem, wciąż będąc plecami do mnie.
W przeciągu sekund wybiegła z domu, zabierając wszystkie swoje rzeczy. Patrząc na zamykające się z hukiem drzwi, stałem w bezruchu jak jakaś rzeźba, nie dowierzając w to co przed chwilą od niej usłyszałem.
Nie zastanawiając się dłużej pobiegłem za nią, nie biorąc niczego, prócz telefonu. Ruszyłem za dziewczyną, sam nie wiem czemu. Ona przyciąga jak magnez, co mnie wkurwia. Chciałem dać sobie spokój, zostawić ją, ale nie potrafiłem.
Idąc wzdłuż uliczki, nie spuszczałem szatynki z oczu. Utrzymywałem bezpieczną odległość, żeby mnie nie zobaczyła. Chciałem się dowiedzieć, gdzie ma zamiar iść, bo ewidentnie wybrała jakieś miejsce.
Skręciłem w prawo, wchodząc na ulicę, przy której mieściło się pełno nowoczesnych garaży. Zatrzymałem się, kiedy Williams otworzyła największy. Weszła do środka, znikając z pola widzenia.
Nie wahając się ruszyłem do przodu i po chwili wszedłem, gdzie dziewczyna. Moim oczom ukazały się dwa, ulepszone auta wyścigowe. Mazda 2 x 8 i Toyota supra to naprawdę cholernie dobre modele.
-Wygrałaś je?- spytałem unosząc brwi
-Jeden- odparła bez jakichkolwiek emocji- Biały jest mój.
-Serio?
-Wybierz jeden. Obiecałam, że oddam inne. A ty dotrzymaj słowa i daj mi spokój.
Zmierzwiłem włosy, oblizując usta.
-Odpuściłem ci. Nie chce żadnego auta.
-Co?
-To co słyszałaś. Po prostu się ze mną ścigaj.
-Nie. Wybieraj i zostaw nie- warknęła.
-Kiedy się to zrobisz, nie zobaczysz mnie już nigdy na oczy.
Spojrzała na mnie chwilowo zastanawiając się nad swoją odpowiedzią.
-Dobra- wywróciła oczami.
-Biorę biały.
Dziewczyna rzuciła mi kluczyki od wybranego auta, po czym weszła do drugiego.
Usatysfakcjonowany nowym wyzwanie uśmiechnąłem się łobuzersko.
Mocno zamknęłam powieki, gdy schylona odłożyłam buty gdzieś na bok. Nie pomyślałam o planie powrotu do domu. Louis zamącił mi w głowie, dając mi watę cukrową. Nie wiem jak mogłam mu się namówić. Nie znam odpowiedzi. To szczerze mówiąc dziwne, nawet aż za bardzo. Nieważne. Wpadłam jak śliwka w kompot.
Wyprostowałam się i spojrzałam na 40-latka, opierającego się o framugę drzwi.
-Już wszystko tłumaczę- wymusiłam uśmiech,co było nie lada wyzwaniem, gdyż wcale nie miałam nastroju- Otóż uczyłam się z Alison na kartkówkę z biologii.
-Czemu nie zadzwoniłaś?- Henry skrzyżował ręce na piersi .
-Ponieważ rozładował mi się telefon- wyjęłam urządzenie z kieszeni spodni i pokazałam je tacie-Widzisz?
-Mogłaś zadzwonić od Alison, Victoria- westchnął- Idź już na górę-machnął ręką.
Tata poszedł do salonu, gdzie usiadł na narożniku. Zrobiłam skrzywioną minę. Normalnie dostałbym teraz szlaban na co najmniej trzy tygodnie. Coś tu nie gra i mam zamiar dowiedzieć się co.
Cicho podeszłam do starszego mężczyzny, po czym zajęłam miejsce tuż przy nim. Mocno go przytuliłam i spojrzałam na niego.
-To coś z pracą? Nie możesz kogoś złapać?
-Skąd wiesz?- zdziwiony uniósł brwi, kiedy wzrok przeniósł na moją twarz.
-Tato, nie znam cię od pięciu minut- cicho się zaśmiałam- Spokojnie uda ci się prędzej, czy później-poklepałam go po ramieniu.
-Wątpię córciu- westchnął.
-Nie możesz tak mówić, bo wtedy nigdy ci się to nie uda. Trzeba być pozytywnie nastawionym- posłałam słaby uśmiech, by dać tacie trochę otuchy-A mogę wiedzieć kto jest takim dupkiem, żeby zadzierać z moim tatą?...Może go znam.- ponownie się zaśmiałam.
-Louis Tomlinson.
Kiedy usłyszałam to imię i nazwisko całkowicie zesztywniałam. Chciałam pomóc i powiedzieć, że znam Louis'a, jednak nie mogłam. To by wszystkim zaszkodziło, nic innego. Ale coś jeszcze nie pozwalało mi na powiedzenie prawdy, nie wiem co. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam.Następna nielogiczna rzecz.
40-latek patrzyła na moją bladą twarz jakby zobaczył ducha.
-Victoria, co się dzieje?- na twarzy bruneta było dokładnie widoczne zdezorientowanie.
-Wiesz-na chwilę przerwałam, kaszląc- Nie znam nikogo takiego- pokiwałam przecząco głową- A co zrobił?
-O dużo rzeczy- w końcu jego wyraz twarzy zmienił się na normalny- Narkotyki, bójki, przekręty, pobicie i wyścigi.
-No to rzeczywiście sporo tego jest. A był karany?
-Dwa lata w Doncaster. Czemu tak o niego pytasz?-zmarszczył brwi.
-A tak z ciekawości- uśmiechnęłam się sztucznie- I tylko jego szukasz, tak?
-Tak, na razie.
-Mhm. To szczerze życzę powodzenia w jego złapaniu. Przepraszam, ale muszę iść jeszcze się pouczyć tej biologii, bo pani jest strasznie wymagająca-westchnęłam.
Nie lubię kłamać, zwłaszcza swojego ojca. Wyjątkiem jest siostra.
Opuściłam salon i zwinnie weszłam po schodach na piętro. Idąc wzdłuż korytarza przyglądałam się fotografią powieszonych na bordowych ścianach. Dawno nie patrzyłam na nie. Na chwilę stanęłam, kiedy zaczęłam przyglądać się zdjęciu, na którym byłam z Alison. Pamiętam jak tata nam je zrobił. Wtedy zapisałam się do gimnazjum razem z przyjaciółką. Przyglądając się bliżej zdjęciu zauważyłam coś dosyć dziwnego w tle.
-To niemożliwe- pomyślałam głośno.
Koło drzew stał Louis z jakimiś kolesiami. Wszyscy coś palili.
Jak to możliwe? On chodził ze mną do szkoły?! Jak ja mogłam go nie zauważyć? Jestem bynajmniej ślepa.
Potrząsając głową odeszłam od tego nieszczęsnego zdjęcia.
Czy on musi mi cały czas robić na złość? Zniszczył mi chyba najładniejsze zdjęcie jakie kiedykolwiek miałam z Alison.
Weszłam do swojego pokoju i rzuciłam się zmęczona na łóżko. To był wykańczający dzień.
Po chwili odpoczynku postanowiłam zadzwonić do przyjaciółki, bo w końcu wypadałoby się odezwać po zniknięciu w szkole. Wstałam i podeszłam do biurka. Z szuflady wyciągnęłam ładowarkę od telefonu, po czym wsadziłam ją do kontaktu. Przypięłam urządzenie do zasilania i trzymając je usiadłam na krawędzi łózka. Po włączeniu i odblokowaniu I phone, wybrałam numer Al.
-Victoria, gdzie ty się podziewałaś?!-głos szatynki był podniesiony.
-Mi ciebie też miło słyszeć- na mojej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech.
-Sorry. Po prostu się denerwowałam.
-Rozumiem i przepraszam, że nie dawałam żadnego znaku życia.
-Mogę wiedzieć co robiłaś?
-Jasne. Byłam z...-przerwałam.Jeszcze sekunda i bym wszystko jej wypaplała o Louis'ie. Ugh, to przez tego idiotę nie myślę. Kobieto zastanów się co ty mówisz!
-...Byłam z tatą w galerii po kurtkę- zamknęłam oczy modląc się, by w to uwierzyła.
-Mhm, okej. Nieważne.
-Co chcesz mi powiedzieć,hm?- spytałam wiedząc,że coś kombinuje i najprawdopodobniej spróbuje mnie wyciągnąć na jakąś imprezę, na którą nie dam się namówić. Ostatnio nie mam ochoty na balowanie.
-Może tak by...wybrać się do...
-Nie.
-Ej daj mi dokończyć.
-Alison nie mam ochoty na imprezy. Możesz przyjechać do mnie.
-Nie chodzi mi o to, Vic.- westchnęła.
-To dokończ
-Lucas i Matt zaprosili nas do casyna- jej głos był co najmniej podekscytowany.
-Po co?-zmarszczyłam brwi.
-Mają dla nas jakąś niespodziankę- zaczęła piszczeć.
-Nie krzycz mi do ucha- zaśmiałam się kręcąc głową znacznie rozbawiona reakcją przyjaciółki.-No dobra, pisze się na to. Tylko kiedy?
-Jutro, dwudziesta- nieco się opanowała- Zastanów się co ubierzesz.
-Hmm, ja już nawet chyba wiem co.
-Konkretniej.
-Zobaczysz.
-Ej...
-Do jutra- zaśmiałam się i rozłączyłam.
Z uśmiechem na twarzy wstałam i wybrałam się do szafy z ubraniami. Chciałam się upewnić, czy będę dobrze wyglądać w wybranych ciuchach. Wyjęłam białą koszulę na grubych ramiączkach, po czym ją nałożyłam zapinając pod samą szyję. Następnie wyjęłam miętową spódnicę, dłuższą z tyłu, krótszą z przodu.
Ubrałam ją wsuwając na talie. Po chwili znalazłam się przy dużym lustrze i zaczęłam się przyglądać kompletowi.
Tak, tak będzie dobrze.
Weszłyśmy do olbrzymiego budynku, zwanego casynem. Od razu zaczęłam się rozglądać za Matt'em i Lucas'em razem z Alison.
-Mówili gdzie mamy się spotkać?-spojrzałam na przyjaciółkę.
-Tak, przy barze.
-Mhm, to chodź.
Ruszyłyśmy w stronę wybranego przez chłopaków miejsca. Przeciskając się przez parę osób w końcu tu dotarłyśmy.
-Gdzie oni mieli być?
-Tutaj- wskazała dłońmi na zatłoczony bar.
Próbowałam odszukać ich wzrokiem, jednak to zdało się na nic. Nie było ich.
-To wykiwali nas-westchnęłam wkurzona na tych gamoni.
-Poczekaj, zadzwonię do nich- mruknęła sfrustrowana pod nosem, kiedy wybrała numer jednego z chłopaków-Matt nie odbiera- westchnęła- Spróbuje do Lucasa.
Wywróciłam oczami następnie odwracając się plecami do szatynki. Mój wzrok zawisł na dużym stole do pokera, po czym na ludziach grających w to gówno. Przy stole zobaczyłam Tomlinson'a, a przy jego boku na oko 20-letniego, kędzierzawego chłopaka. W moim żołądku coś się przekręciło, co nie było miłym uczuciem. Moje ciało całkiem zesztywniało, a wzrok zastygł na dwójce chłopaków. Nagle zielonooki popatrzył prosto na moją twarz, na co przestałam oddychać. Uśmiechnął się, potem szepnął coś do swojego towarzysza. Louis natychmiast się odwrócił i spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
-Też, nie odbiera. Ugh, palanty- Alison podeszła do mnie zdenerwowana. Kiedy zobaczyła moją reakcję od razu zaczęła szukać miejsca, na które się tak intensywnie patrze.
-Co się dzieje?- spytała zdziwiona.
Ciągle się rozglądała. Zaczęła patrzeć raz na mnie, raz na Louis'a.
-Znasz Louis'a Tomlinson'a?- jej głos stał się szorstki niczym papier ścierny.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na przyjaciółkę.
-Osobiście nie. Jedynie z opowiadaćń Lucas'a.
-To dobrze. To nie jest typ dobrego i troskliwego chłopaka.
-Wiem, Brown mi wszystko powiedział.
Ponownie spojrzałam w stronę niebieskookiego, jednak tak już go nie było.
Uff, co za ulga.
-Chodź, poszukamy jeszcze tych tuków- złapałam nadgarstek szatynki i zaczęłam prowadzić ją w przeciwną stronę niż stół do tej idiotycznej gry.
Po 30 minutach szukania przyjaciół, spojrzałam na Al ostro wkurzona.
-Ja ich zabiję...i to gołymi rękoma. To oficjalne- warknęłam idąc i nie patrząc przed siebie a na przyjaciółkę.
-Ja też.
Nagle na kogoś wpadłam. Popatrzyłam na czarne Vansy i obcisłe spodnie, następnie na białą koszulę z podwiniętymi rękawami, i nietypowy krawat. Po ubiorze stwierdziłam, że wiem kim jest ten człowiek. Louis Tomlinson, we własnej osobie.
-Przepraszam- szepnęłam.
-Niezdara- zaśmiał się.
Wywróciłam oczami mijając go. Alison szła tuż za mną.
-Wpadłaś na...
-Wiem, nic nie mów- bąknęłam pod nosem- Chodź, spadamy stąd.
Poszłyśmy do drzwi wyjściowych, po chwili przez nie przechodząc. Zimny wiatr uderzył w moją twarz. Szybko nałożyłam na ramiona czarną marynarkę.
-Chyba tędy, prawda?- spytała moja towarzyszka, pokazując na ulicę po lewej stronie.
-Tak mi się wydaje- wzruszyłam ramionami nie do końca pewna swojej wypowiedzi.
Ruszyłyśmy w wybranym kierunku.Idąc tak przez najbliższe 10 minut zaczynałam się niepokoić o nasze bezpieczeństwo. Przyznaję, nieciekawa ulica. Cicha, ciemna i opustoszałą, nigdy nie byłam w tej części miasta.
Nagle usłyszałam jakieś głośne rozmowy przed nami. Trójka młodych chłopaków stała i na kogoś czekała.
-Chodź, przejdziemy przez ulicę- szepnęłam, by nas nie usłyszeli.
Jedak jeden z nich popatrzył na nas.
-Hej, lalunie gdzie tak pędzicie?!
Wtedy reszta także się nami zainteresowała. Wspaniale. Mam złe przeczucia co do tego spotkania.
Nic nie mówiąc szłyśmy dalej. W przeciągu kilku sekund zostałam złapana za nadgarstek i przyciągnięta najprawdopodobniej do jednego z moich rówieśników.
-Zostaw mnie!- krzyknęłam.
-Puśćcie nas do cholery!- Alison zaczęła się wyrywać, jak i ja.
-Nic nie kombinujcie, bo to się i tak nie uda- zaśmiał się tuż przy moim uchu blondyn- Teraz się z wami zabawimy.
-Myślisz, że lubią na ostro?
Stanęłam w bezruchu nie mogąc zrobić nic a nic, gdy usłyszałam te słowa. Cholera, czemu wybrałyśmy tę drogę?!
Zaczęli nas prowadzić na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się las, jednakże w mgnieniu oka zatrzymali się. Wszyscy spojrzeliśmy na szybko jadące samochody. Jeden z nich poznałam niemal od razu. Louis.
Sama nie wierzę w to co myślę, ale jestem mu bardzo wdzięczna za uratowanie naszych tyłków.
Auta zaczęły ostro hamować i zataczać ogromne koła, uniemożliwiając nam jakikolwiek ruch. W końcu pojazdy się zatrzymały, a z nich wyszli Louis i ten szatyn z casyna.
-Zostawcie je!- Tomlinson wysyczał z jadem w głosie, zbliżając się do trzymającego mnie gościa. Zostałam puszczona, kiedy przeciwnik szatyna próbował się z nim zmierzyć. Spojrzałam na Alison, uwolnioną przez zielonookiego, po czym wzrok ponownie przeniosłam na poprzednią osobę.
-Myślisz, że się boje Tomlinson?- zaśmiał się blondyn.
-Wracaj lepiej skąd cię przywiało chuju!- warknął popychając przeciwnika.
-Najpierw bzyknę tą dziwkę- parsknął
Louis nie wahając się zadał cios pięścią w twarz blondyna,który jedynie się zachwiał. Następne uderzenie zadał kolanem w brzuch. Jego przeciwnik został powalony na ziemię. Tomlinson zaczął go kopać w żebra,okolice brzucha i w twarz.
Musiałam coś zrobić, cokolwiek. Podbiegłam do wyprowadzonego do granic możliwości chłopaka.
Trudno, Alison dowie się prawdy. Znam go i nic na to nie poradzę.Teraz ważne jest, by nikt nie zginął.
-Louis, przestań! Zabijesz go!- złapałam jego ramię, jednak to nic nie dało.
-Louis, proszę cię, przestań!
-Victoria, odejdź do cholery!- zostałam odepchnięta, a Louis wrócił do poprzednich czynności.
-Zrób coś!- krzyknęłam do zielonookiego, kiedy po moich policzkach zaczęły spływać kolejne krople wody.
Po chwili kędzierzawy podbiegł do szatyna i zaczął go odciągać. Miał z tym duży problem,ale po krótszym czasie udało mu się to.
-Kurwa, louis! Opanuj się! Przez ciebie ona jest przerażona- wskazał na mnie.
Niebieskooki spojrzał na mnie i się uspokoił . Znalazł się tuż przy mnie. Zostałam przez niego mocno przytulona.
-Csii. Nie bój się. Już jesteś bezpieczna- szepnął w moje włosy.
-Dziękuję-nieco się uspokoiłam.
-Chodź jedziemy do mnie- puścił mnie i zaczął iść w stronę auta. Patrząc na niego, nie ruszyłam się ze swojego miejsca.
-L...Louis ja wracam do domu- po moich policzkach nadal leciały łzy.
Tomlinson stanął, ciągle będąc plecami do mnie i włożył dłonie do kieszeni spodni.
-Nie możesz wrócić w takim stanie- powiedział lekko zdenerwowany sprzeciwem.
Spojrzałam na kompletnie oszołomioną Alison. Jej usta uformowały się w literę "o", gdy przyglądała się Tomlinson'owi i mi. Cała prawda wyszła na jaw. Teraz już nic nie będzie jak przedtem.
Westchnęłam, nie wiedząc co robić. Musiałam wybrać, czy wrócić z przyjaciółką do swoich domów. Wtedy mój ojciec nie dałby mi spokoju. Strasznie by się martwił, przez co miałabym wyrzuty sumienia. Czy jednak pojechać z Alison do Louis'a i być bezpieczna, mając spokój.
-Wiesz...-westchnęłam- Dobrze.
-Styles zabierz...
-Alison- podpowiedziałam
-Alison, ja biorę Victorię.
Styles zabrał szatynkę do swojego auta i odjechał. Po chwili weszłam razem z Tomlinson'em do jego samochodu i odjechaliśmy. Nic się nie odzywając przeniosłam wzrok na boczną szybę, by patrzeć na widoki za oknem.
-Wszystko w porządku?
Nie odzywając się, skinęłam głową. Nie byłam w stanie się odezwać. Nie miałam do tego głowy. Moje myśli nachodziły jedna na drugą. Mam tyle pytań, na które nie znam odpowiedzi.
Zamknęłam oczy, by spróbować wszystko uporządkować.
Co jest ze mną nie tak?
Nie wiem.
Czy to wszystko powinno się wydarzyć...przypadkowe spotkanie? Zawiezienie mnie do domu?Pójście do wesołego miasteczka? pocałunek? uratowanie mi życia?
Nie mam najmniejszego pojęcia.
Czy czuję coś do Tomlinson'a?
Coś na pewno, ale jeszcze nie jestem pewna co.
*Louis*
Przez ostatnie minuty panowała cisza, którą chciałem przerwać. Na chwilę odwróciłem głowę w stronę dziewczyny. Miałem zamiar coś powiedzieć,jednak zorientowałem się, że usnęła. Wywróciłem oczami, kiedy stwierdziłem, że pomimo pochłonięcia snem, nadal jest wkurzająca.
Jak mogłem o niej myśleć? Odkąd ją poznałem, wiedziałem iż jest inna, ale żeby aż tak? To jest nietypowe.
Nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Nie zam odpowiedzi.
Zatrzymałem auto na czerwonych światłach,czekając na zmianę koloru. Spojrzałem na bok, kiedy koło mnie stanął Payne. Posłałem mu zabójcze spojrzenie, na co się zaśmiał. Miał zamiar się ścigać. Wiedział, że nigdy nie przepuszczam takiej okazji.Jednak musiałem zdecydować.Spojrzałem na śpiącą szatynkę, po czym na światła. Naszykowałem się na ruszenie ze ślizgiem opon.
3...
2...
1...
GO!
Gwałtownie ruszyłem, przyciskając pedał gazu i zmieniając biegi. W mgnieniu sekundy znalazłem się przed Payne'm, miałem zamiar jechać prosto i pokazać mu, że ze mną się nie zadziera...jednak w ostatniej chwili skręciłem w stronę swojego domu. Przypomniałem sobie,że nie jestem sam. Nie chciałem się ścigać przy Williams.
Kiedy zmieniłem zdanie,Liam cholernie się zdziwił. Uśmiechnąłem się łobuzersko. Lubię zaskakiwać.
W przeciągu kilku minut znaleźliśmy się przed domem. Nacisnąłem guzik przy kluczykach, by otworzyć garaż. Styles'a auto już stało w środku. Musiał wybrać szybszą drogę.Wjechałem do środka, gdzie zaparkowałem. Wyszedłem z pojazdu i ruszyłem do drzwi od strony pasażera. Otworzyłem je i patrząc na pochłoniętą w śnie dziewczynę, delikatnie wyciągnąłem ją i wziąłem na ręce w stylu ślubnym. Drzwi zamknęły się pod wpływem mojego kopnięcia. Przekroczyłem framugę drzwi, wchodząc do holu. Szybko udałem się na górę po schodach, by wejść do swojej sypialni. Położyłem 17-latke na łóżku i zdjąłem jej buty. Przykryłem szatynkę kocem, po czym opuściłem to pomieszczenie, schodząc z powrotem na dół. W kuchni zastałem Harr'ego bodajże z Alison. Nie pamiętam.
Styles podał jej gorącą herbatę, następnie posyłając jej szczery uśmiech.
-Dziękuję- szepnęła.
Wywróciłem oczami. Nie chciało mi się na to patrzeć.
Odchrząknąłem, na co oboje na mnie spojrzeli.
-Co?- wzruszyłem ramionami i uniosłem brwi.
-Gdzie Victoria?- szatynka spytała,upijając łyk napoju.
-Śpi
-Gdzie?
-U mnie w sypialni- powiedziałem poirytowany tymi pytaniami.
Dziewczyna zakrztusiła się piciem,a Styles zrobił zdziwiony wyraz twarzy.
-Co wam jest?
-Jesteś z moją przyjaciółką?
-Nie?- warknąłem.
Nie wyobrażam siebie z Victorią. Jesteśmy jak ogień i woda. Bycie razem nigdy by się nam nie udało.
-A ty Tomlinson, gdzie masz zamiar spać?
Zmarszczyłem brwi przez to pytanie. To było oczywiste.
-Na sofie- odpowiedziałem bez jakichkolwiek emocji.
-Co się z tobą dzieje stary?- zaśmiał się- Czyżby dziewczyna namieszała ci w głowie?
-Stary co ty pierdolisz?! Wiesz co o niej myślę. Jest bezużyteczną szmatą!- wysyczałem z jadem w głosie.
Styles spojrzał za mnie i stanął w bezruchu z kamienną twarzą. Zamknąłem oczy wiedząc, że Victoria jest za mną.
-Cóż, przynajmniej wiem kim jestem- westchnęła i natychmiast wyszła z pomieszczenia, kiedy spojrzałem za siebie.
-Ty Tomlinson zawsze wszystko spierdolisz.
-Zamknij się!
-Idź do niej-kiwnął głową w stronę drzwi.
-Nie.
-Louis, idź do niej!- Alison warknęła, wstając ze swojego miejsca.
Uniosłem brwi zdziwiony gwałtowną reakcją tej dziewczyny. Podszedłem do niej tak blisko, że nasze nosy były centymetr od siebie. Chciała się odsunąć, jednak przeszkodziły jej w tym blaty.
-Słuchaj mnie uważnie...nigdy,ale to nigdy nie podnoś głosu w tym domu. Po chwili zostawiłem przerażoną szatynkę i wyszedłem z pomieszczenia. Idąc przez nieoświetlony korytarz wszedłem na schody. Miałem wejść na górę, ale zauważyłam Williams siedzącą w rogu przy oknie na końcu salonu.
Spojrzała na mnie z nietypowym wyrazem twarzy, którego nigdy u niej nie widziałem. Niechętnie zszedłem na dół. Nie lubię przepraszać, ale chyba nie mam innego wyboru.
Wolno idąc w stronę Victorii, patrzyłem wszędzie byle nie na nią.
-Czego chcesz Tomlinson
Wzrok skierowałem prosto w oczy dziewczyny.
-Ja...ym...-podrapałem się po karku.
-Nie wysilaj się- przeniosła wzrok na krajobrazy za oknem.
-Wcale tak nie myślałem, okej?
-Mhm, oczywiście- wstała i podeszła do mnie- Jak masz coś do mnie,to powiedz mi to prosto w twarz-warknęła- A nie za moimi plecami.
Westchnąłem nie wiedząc co powiedzieć zatkało mnie. Nie byłem wstanie nic z siebie wydusić. Jedynie patrzyłem na Victorię z kamienną twarzą, wstrzymując oddech.
-Teraz nie masz nic mi do powiedzenia, Tomlinson?Huh?
-Yyy...
-Nie rozumiem cię- wyrzuciła ręce w powietrze- Najpierw mnie przytulasz, pocieszasz. Potem mówisz, że jestem nic nie warta- zbliżyła twarz do mojej, patrząc prosto w oczy- Po co mnie ratowałeś,co? Mogłeś mnie i Alison zostawić wtedy tym debilom, by mieć nas z głowy. Nie zrobiłeś tego,dlaczego?
Jej twarz była cholernie poważna. Nie płakała i nie miała zamiaru tego robić. Ona jest kompletnie inna.
-Nie wiem. Ja jestem...
-Debile? Kretynem? Chujem?...tak, ale ja tego nie mówię za twoimi plecami, tylko wprost do ciebie- wysyczała z jadem w głosie.
-Słuchaj mnie Williams...nigdy mnie nie pojmiesz. Ja się ścigam,co wierz cholernie mienia człowieka. Nie wiesz jaka to gra!
-Czyżby?- odsunęła się i poszła, by stanąć plecami do mnie, gdy się odwróciłem- Pytałeś mnie, kiedy byliśmy w wesołym miasteczku, gdzie nauczyłam się tak jeździć. Pamiętasz? Otóż ja się ścigałam. I uwierz, że mam ogromne pojęcie co to znaczy się zmienić i mieć przejebane w tej grze Tomlinson. Zapamiętaj to sobie.- mówiła szorstkim tonem, wciąż będąc plecami do mnie.
W przeciągu sekund wybiegła z domu, zabierając wszystkie swoje rzeczy. Patrząc na zamykające się z hukiem drzwi, stałem w bezruchu jak jakaś rzeźba, nie dowierzając w to co przed chwilą od niej usłyszałem.
Nie zastanawiając się dłużej pobiegłem za nią, nie biorąc niczego, prócz telefonu. Ruszyłem za dziewczyną, sam nie wiem czemu. Ona przyciąga jak magnez, co mnie wkurwia. Chciałem dać sobie spokój, zostawić ją, ale nie potrafiłem.
Idąc wzdłuż uliczki, nie spuszczałem szatynki z oczu. Utrzymywałem bezpieczną odległość, żeby mnie nie zobaczyła. Chciałem się dowiedzieć, gdzie ma zamiar iść, bo ewidentnie wybrała jakieś miejsce.
Skręciłem w prawo, wchodząc na ulicę, przy której mieściło się pełno nowoczesnych garaży. Zatrzymałem się, kiedy Williams otworzyła największy. Weszła do środka, znikając z pola widzenia.
Nie wahając się ruszyłem do przodu i po chwili wszedłem, gdzie dziewczyna. Moim oczom ukazały się dwa, ulepszone auta wyścigowe. Mazda 2 x 8 i Toyota supra to naprawdę cholernie dobre modele.
-Wygrałaś je?- spytałem unosząc brwi
-Jeden- odparła bez jakichkolwiek emocji- Biały jest mój.
-Serio?
-Wybierz jeden. Obiecałam, że oddam inne. A ty dotrzymaj słowa i daj mi spokój.
Zmierzwiłem włosy, oblizując usta.
-Odpuściłem ci. Nie chce żadnego auta.
-Co?
-To co słyszałaś. Po prostu się ze mną ścigaj.
-Nie. Wybieraj i zostaw nie- warknęła.
-Kiedy się to zrobisz, nie zobaczysz mnie już nigdy na oczy.
Spojrzała na mnie chwilowo zastanawiając się nad swoją odpowiedzią.
-Dobra- wywróciła oczami.
-Biorę biały.
Dziewczyna rzuciła mi kluczyki od wybranego auta, po czym weszła do drugiego.
Usatysfakcjonowany nowym wyzwanie uśmiechnąłem się łobuzersko.
_________________________________________________________________________
Co ten Tomlinson robi? xd
No to za nami 5 rozdział. Jak wrażenia?
sobota, 30 listopada 2013
Rozdział Czwarty
Tęskniłaś?
Po usłyszeniu tego słowa moje ciało całkiem zesztywniało. Nie chciałam przepuścić do głowy wiadomości, że pomimo moich niechęci przyjechał tu i w dodatku wszedł do szkoły. Myślałam, że słynny Louis Tomlinson zabłyśnie większą inteligencją, niż w rzeczywistości pokazał. Czemu to ja właśnie muszę się z nim użerać? Czy Bóg nie mógł być dla mnie łaskawszy? Naprawdę nie mam ochoty na tłumaczenie się przyjaciołom, a zwłaszcza na towarzystwo Louisa. Wszystko byle nie to. Błagam! Oszczędź mnie Boże. Nie zniosę w tej chwili tego czopa. Nie dziś do cholery!
W mojej głowie roiło się od błagań, próśb, wszystkiego byle by odszedł.
-Odebrało ci mowę?
Zacisnęłam mocno powieki, gdy ponownie się odezwał. W tym momencie wyglądałam na taką, jakby te słowa mnie raniły. Jakbym miała przez nie zaraz spłonąć, czy obrócić się w proch. Właściwie to byłoby wtedy i lepiej. Przynajmniej nie musiałabym znosić Louis'a i jego gadania.
-Halo! Ziemia do Victorii.-zaczął machać ręką przed moimi oczami, na co zrobiłam zeza.
Szybko wyswobodziłam się z jego uścisku i odwróciłam w stronę szatyna, by spojrzeć na jego twarz. Ta...nie wiem czego się spodziewałam. Jak zawsze ten idiotyczny uśmieszek.
-Skąd wiesz jak mam na imię Tomlinson? huh?Nie mówiłam ci nic o sobie.
-Mam swoje sposoby kochanie.- zaśmiał się. Tak ohydnie się zaśmiał.- Co słychać?
-Po co tu przyjechałeś hm?- skrzyżowałam ręce na piersi, gdy uniosłam brwi.
-Najpierw odpowiedz na moje pytanie.- złośliwie zrobił ten gest co ja.
-Radio!- warknęłam- No dawaj. Teraz twoja kolej. Gadaj.
-Nie mogę już przyjechać do laski, przez którą wczoraj rozjebałem auto?
-Louis przecież powiedziałam, że dam ci jakieś inne- wyrzuciłam zrezygnowana ręce w powietrze.
-I to jest pewne- oblizał usta- Tak w ogóle twoje imię w moich ustach brzmi bosko.
Nie panując nad swoimi ruchami, wywróciłam oczami.
-Słuchaj coś mi się nie wydaje żebyś tylko po to tu przyjechał. Więc kontynuuj swoją wypowiedź.
Nagle usłyszałam zbliżające się do nas głosy przyjaciół, na co szybko zareagowałam. Pociągnęłam klamkę od drewnianych drzwi, prowadzących nie wiadomo gdzie i złapałam Louis'a za kurtkę, by szybko wszedł do jakiegoś schowka razem ze mną. Obrót akcji zmienił się na taki jakiego bym nie chciała. Mianowicie: Tomlinson przylegał ciałem do mojego. Miał dłonie pomiędzy moją głową, a usta milimetr od moich. Czułam jego oddech, zniewalający oddech. Spojrzałam na jego wargi, które uformowały się w łobuzerski uśmiech.
-Co ty robisz?-spytał z dziwnym spokojem w głosie.
-Nie mogłam ryzykować. Nie chcę żeby moi przyjaciele, czy reszta uczniów cię zobaczyła.
-Uważasz, że jestem...
-Tak- ponownie spojrzałam na jego usta, które przypominały linijkę.
-Aułć?
-Miałeś kontynuować swoją wypowiedź, więc proszę...mam dużo czasu- odepchnęłam go od siebie. Dotykał kolanem mojego miejsca, intymnego miejsca więc...
-Jedziesz ze mną skarbie. Nie chce żebyś pisnęła policji czym się zajmuje.
-A co mnie obchodzą twoje wyścigi. Po co miałabym cokolwiek im mówić?
-Nie wierzę ci- syknął- Jedziesz do mnie/
-Nie...wszędzie tylko nie do ciebie- powiedziałam błagalnym tonem.
-A gdzie byś chciała, co?- uniósł brwi
-Nie wiem. Gdziekolwiek.
-Zastanów się.
-Um...jest jedno miejsce, gdzie dawno nie byłam.
-Konkrety.
-Konkretnie wesołe miasteczko- szeroko się uśmiechnęłam.
-Serio? Nie żartuj sobie, proszę- jęknął
-No weź, będzie fajnieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...
-Dobra. Tylko przestań to robić- wyrzucił ręce w powietrze, po czym minął mnie, wychodząc z pomieszczenia. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
"Wygrałam. Jeeeeej."
Ruszyliśmy w kierunku labiryntu stoisk, które najwidoczniej rozłożono niedawno. Ludzie tłoczyli się wokół. Rodziny i pary bawiły się. Wielu zgromadzonych trzymało słodko pachnące napoje-jakieś gęste koktaile o złotym kolorze.
-Na co chcesz iść?- spojrzał na mnie z lekkim zmieszaniem- Może być ta kolejka górska?
Skinęłam głową, jakbym zgadzała się z tym co mówi. Ale tak nie było.
"To śmieszne"
-Wiesz...-w końcu postanowiłam się odezwać- Nie wiem czy to jest dobry pomysł Louis.
-A co boisz się?- spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie o to chodzi...mogę puścić pawia na ciebie podczas jazdy, czego byś nie chciał.
-Masz rację- spojrzał gdzieś na jakąś atrakcje- Mam pomysł. Chodź.
-Okej?
Zaczęłam się rozglądać. Obok mnie grupa dziewczyn wrzucała plastikowe kuleczki do szklanych półmisków. Lśniły światła diabelskiego młynu. Ludzie śmiali się i przytulali.
Nagle Louis chwycił moją dłoń.
-Zamknij oczy. Poprowadzę cię.
-Dobrze- zamknęłam oczy.
Mimo, że nie ufam mu to nie miałam zamiaru podglądać. Weszliśmy na jakiś stopień, po czym słyszałam nasze kroki na blaszanym podeście.
-Uwaga, posadzę cię.
Zrobił to o czym mówił. Uniósł mnie i na czymś posadził. Chwilę później usiadł tuż za mną.
-Możesz już spojrzeć
Otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie. Zorientowałam się, że weszliśmy na karuzelę dla małych dzieci.
-Konik Louis? Czemu akurat konik?- zaśmiałam się cicho.
-Lubię te zwierzęta.
-Oh, tak? Jeździsz na nich?
-Czasem. To mnie odpręża. Wtedy mogę zapomnieć o świecie jaki mnie otacza, o wszystkich problemach, zmartwieniach-westchnął
-Wiem jak to jest- uśmiechnęłam się sama do siebie- To uczucie kiedy...wiatr rozwiewa twoje włosy. Ta prędkość jazdy, przez którą ci się wydaje, że możesz prześcignąć wszystko. Te rzeczy są naprawdę wspaniałe.
-Jeździłaś kiedykolwiek na koniach?
-Bardzo dawno.
-Kiedyś cię zabiorę do stadniny to mi udowodnisz- zaśmiał się.
Odwróciłam się do szatyna, by spojrzeć na jego twarz.
-Serio Louis myślisz, że "kiedyś" nadejdzie?- zrobiłam posmutniałą minę, nie wiedząc nawet dlaczego.
"To dziwne"
-Myślę, że tak- szepnął spokojny.
Odwróciłam się plecami do niego i uśmiechnęłam pod nosem.
"Może nie jest taki zły, na jakiego wygląda?"
Zorientowałam się, że ludzie przechodzący obok patrzeli na nas z uśmiechami.
"Aww","Oni są słodcy","Pasują do siebie". Kiedy słyszałam te słowa moje policzki przykrył rumieniec, co rzadko się zdarza. Wzięłam głęboki wdech, wracając tym samym do rzeczywistości.
-Powinniśmy zwolnić miejsce dzieciom Tomlinson.
Louis zszedł z zabawki, po czym stanął przede mną, czekając aż też to zrobię. W mgnieniu oka opuściliśmy karuzelę i udaliśmy się dalej wzdłuż stoisk.
Garstka świetnie bawiących się osób grała na automatach, jadła różnorodne słodycze i jeździła na samochodzikach, to właśnie tu Louis zatrzymał się, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem.
-Cóż...zgaduję, że chcesz tu iść- zaśmiałam się.
Szatyn złapał moją dłoń i splutł nasze palce na co się wzdrygnęłam i wytrzeszczyłam oczy. Co on robi?
Przenosiłam wzrok raz na niebieskookiego, raz na nasze dłonie.
-Idziesz?
Przełknęłam ślinę z dużą trudnością i przemogłam się, by iść z nim na samochodziki.
Louis przyjął od starego mężczyzny 6 żetonów, po czym mi je pokazał.
-Jeździsz ze mną, czy sama?- uniósł brwi, oblizując usta.
"Jak to mnie wkurza".
-Oczywiście,że sama durniu- wywróciłam oczami, wyrywając mu 3 plastikowe kółeczka i minęłam go.
Wsiadłam do małego, czarnego pojazdu i zapięłam pas bezpieczeństwa. Po skończonych czynnościach spojrzałam na Tomlinsona. Także siedział już w jednym z samochodzików.
Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający, że zabawę czas zacząć. Ruszyłam do przodu chcąc ominąć Louisa, który przez cały czas starał się na mnie wjechać. Po jakimś czasie udało mu się to, dlatego chciałam się odwdzięczyć tym samym. Wjechałam prosto w jego samochód, na co oboje podskoczyliśmy. Zaczęłam się śmiać.
-Gdzie się nauczyłaś taj jeździć, co?- zaśmiał się.
-Mam swoje sposoby- poruszałam dziwnie brwiami.
-Mhm z pewnością.
Włożyłam kolejny żeton do pojazdu. Mój pojazd ruszył i pojechałam przed siebie, mijając resztę ludzi także jeżdżących na tym co my.
Louis nie dawał za wygraną i wciąż podążał za mną. Po pewnym czasie stało się to dość uciążliwe.
"Teraz pokaże mu co potrafię"
Zaczęłam wymijać ludzi bardzo zwinnie,nie wpadając na nikogo. Chłopak cholernie się zdziwił. Gdy zobaczyłam jego reakcję, uniosłam jedną brew i przygryzłam dolną wargę. W mgnieniu oka niebieskooki wjechał na mnie z dużą prędkością.
-Co to miało być?!- wyrzuciłam ręce w powietrze, kiedy uformowałam usta w literę "o".
-Nauczka
-Co?!
-Nigdy nie próbuj być ode mnie lepsza, bo to zawsze się źle kończy- odjechał, śmiejąc się.
No jaki debil. On jest cholernie wkurzający. Taki wrzód na dupie. Ugh...
Nasza trzecia kolejka dobiegła końca. Wściekła jak i zarazem rozbawiona czekałam na niego przy jakimś słupku. W końcu zobaczyłam jak idzie w moją stronę, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
-Dupek- zmierzyłam go zabójczym wzrokiem.
-Życie skarbie-wzruszył ramionami.
Wywróciłam oczami już tysięczny raz tego dnia. Co on ze mną robi?
-Masz ochotę na watę cukrową hm?- zmniejszył odległość pomiędzy naszymi ciałami, przez co włączyło mi się czerwone światełko.
-Mhm-szybko odpowiedziałam, nie zważając na konsekwencje.
Poszliśmy do stoiska z różnymi słodyczami. Wszędzie było mnóstwo jabłek w karmelu, żelek różnych rodzajów, cukierków i przede wszystkim waty cukrowej. Louis zamówił dwie różowe jak ja mówię "pierzynki" i podał mi jedną z nich.
-Dzięki- oderwałam kawałek waty i włożyłam do ust.
-Chodź przejdziemy się- oznajmił.
-Okej- uśmiechnęłam się.
Mijaliśmy kolejne kolorowe stoiska ze słodyczami. Kiedy patrzyłam na te rzeczy robiło mi się cieplej w żołądku. Cukier rozprzestrzeniał się po moim ciele, co nie wróżyło nic dobrego.
Zjadłam ostatni kawałek waty, patrząc z boku na usta Tomlinsona. Są takie różowe, dosłownie jak ta "pierzynka". Nie mogłam przestać na nie patrzeć. Po chwili stanęliśmy przy jakieś małej fontannie i po chwili usiedliśmy na jednej z kilku ławek. Spojrzałam na ciemne niebo, na którym było mnóstwo gwiazd i okrągły księżyc.
-Powinniśmy już iść Tommo, bo mój tata na pewno się martwi.
-Tommo?- spojrzał na mnie.
Pomimo wieczoru jego niebieskie oczy błyszczały.
-Tak, od teraz będę cię tak nazywać- uśmiechnęłam się, nie kontrolując swoich ruchów i słów.
"Za dużo cukru".
Louis wstał i stanął tuż przede mną. Uniosłam głowę spotykając jego zaniepokojone spojrzenie.
-Wszystko dobrze?- uniósł brwi
Nie, oczywiście, że nie. Zaraz zrobię coś głupiego i to bardzo, jak zawsze kiedy zjem za dużo cukru. Zacznie mi odbijać. Będę żałować, że dałam się namówić na tą debilną watę cukrową.
-Tak, jest dobrze.
Podał mi rękę, dzięki czemu wstałam. Moje nogi lekko się ugięły, gdy spojrzałam na usta Tomlinsona.
Nie kontrolując swoich ruchów przylgnęłam do niego ustami. Zaczęłam go całować.
"Uspokój się. Wróć do świata realnego do cholery".
Tomlinson od razu zaczął odwzajemniać pocałunek.
"Idiota".
W końcu udało mi się opanować i odkleiłam się od niego.
-J...ja przepraszam. To przez cukier.
Szatyn oblizał usta, patrząc na mnie.
-Tak myślałem- szepnął z uśmieszkiem na twarzy- Tak ap ropo, dobrze całujesz.
Moje policzki przykrył rumieniec. Już drugi raz, niedobrze. Pomimo speszenia wywróciłam oczami.
-Tomlinson...
-Już nie Tommo?-ponownie się zaśmiał.
Uderzyłam do pięścią w ramię. Pogładził dłonią miejsce, gdzie został zadany cios udając, że cokolwiek poczuł.
-Bolało- nie przestawał się śmiać
-Mhm z pewnością. Cipa.
-Co ty powiedziałaś?
-Nie nic- zmrużyłam oczy, sztucznie się uśmiechając.
-Powtórz Williams.
-O moje nazwisko też już znasz.
-Powtórz.
-Moje nazw...
-Nie to-warknął- Nie irytuj mnie.
-Powiedziałam cipa. Zadowolony?- skrzyżowałam ręce na piersi.
-Ja cipa?- zaśmiał się ironicznie.
-Tak.
-Bo?
-Gówno- warknęłam
-Nie zachowuj się jak dziwka- wysyczał z jadem w głosie- Nie wiesz w co się pakujesz- przyparł mnie do jakiegoś słupa, co zabolało.
-Możesz mnie odwieźć?- powiedziałam niemal błagalnym głosem.
Tomlinson oderwał się ode mnie i ruszył w stronę samochodu. Ja cały czas byłam za nim. Nie chciałam, by znowu zrobił jakąś scenkę. Wystarczy ta. To było żenujące. Wszyscy się na nas patrzyli.
W przeciągu kilku minut znaleźliśmy się na miejscu. Szatyn odblokował drzwi. Weszłam do środka pojazdu, wygodnie siadając na fotelu. Po chwili ten idiota także usiadł na swoim miejscu. Skoncentrowany włożył kluczyk do stacyjki, po czym go przekręcił.
-Tylko się nie zesraj.
-Bądź cicho Williams-warknął.
Nic już nie mówiąc, przeniosłam wzrok na widoki za szybą. Nie mogłam znieść patrzenia na niego, a fakt, że byłam sam na sam z Louis'em wykańczał mnie. Czemu on taki musi być?
Szatyn odpali auto i ruszyliśmy w drogę. Westchnęłam patrząc na oddalające się wesołe miasteczko. Kiedy znikało z zasięgu wzroku spojrzałam na szybko przemijające, przerywane paski na aswalcie. To głupie, ale dzięki nim się uspokoiłam.
-Co jest z tobą nie tak, co?!.
Niechętni popatrzyłam na niego i uniosłam brwi.
-Ze mną?
-Tak, z tobą!
-Może po prostu nie odpowiada ci laska, która nie chce ci wskoczyć do łóżka od tak, co?!
-Uwierz, mogę mieć każdą.
Nie odezwałam się ani słowem. Nie miałam nic do powiedzenia. Cholernie mnie wkurzył. Nikt mnie tak nie irytuje jak on.
Nagle Louis znacznie przyspieszył, co przykuło moją uwagę. Spojrzałam na jego twarz, po czym na samochód jadący obok nas. Od razu wiedziałam o co chodzi. Wyścig.
"Faceci"
Ciało szatyna znacznie się spięło, co było dość widoczne. Przycisnął pedał gazu i gwałtownie zmienił biegi. Mijaliśmy z ogromną prędkością samochody, stojące na drodze. Szybkość auta wciąż się zwiększała.
-Louis...
-Cicho mała- warknął skupiony.
-Nie zabij nas- szepnęłam.
-Nie mam takiego zamiaru.
Wyprzedził czarnego Lange Rovera, po czym tego samego koloru Mercedesa. Przed nami był znak, pokazujący ostry zakręt, a Tomlinson nie zwalniał.
90m
-Louis
20m
-Louis!- krzyknęłam kiedy zobaczyłam zakręt.
Szatyn lekko zahamował, po czym przyspieszył. Zniosło trochę samochód na bok, jednak potem wróciło wszystko do normy.
"Skubaniec".
Auto, z którym szatyn się ścigał znalazło się dużo, dużo z tyłu.
Louis spojrzał na mnie triumfalnie, na co wywróciłam oczami...znowu. Przy nim ten ruch jest nieunikniony.
-Wygrałeś.
-Jak zawsze skarbie.
-Mhm...jasne- sztucznie się uśmiechnęłam, mrużąc oczy.
W końcu znaleźliśmy się przed ...moim domem.
Wytrzeszczyłam oczy, patrząc na niego.
"Nie wierzę"
-Znasz też mój adres?!
-Tak- obojętnie wzruszył ramionami.
-Po co ci mój adres do choler?!
-A to jest już moja sprawa.
-Ty chyba sobie ze mnie żartujesz Tomlinson.
-Wyjdź lepiej, bo jeszcze twój ojciec zauważy mój samochód.
Warknęłam wkurzona.
-Cześć!
Wyszłam z auta, trzepiąc drzwiami. Nie odwracając się usłyszałam ślizg opon.
Szybko weszłam do domu i zdjęłam Vansy.
-Victorio Williams, gdzie ty byłaś?
Po usłyszeniu tego słowa moje ciało całkiem zesztywniało. Nie chciałam przepuścić do głowy wiadomości, że pomimo moich niechęci przyjechał tu i w dodatku wszedł do szkoły. Myślałam, że słynny Louis Tomlinson zabłyśnie większą inteligencją, niż w rzeczywistości pokazał. Czemu to ja właśnie muszę się z nim użerać? Czy Bóg nie mógł być dla mnie łaskawszy? Naprawdę nie mam ochoty na tłumaczenie się przyjaciołom, a zwłaszcza na towarzystwo Louisa. Wszystko byle nie to. Błagam! Oszczędź mnie Boże. Nie zniosę w tej chwili tego czopa. Nie dziś do cholery!
W mojej głowie roiło się od błagań, próśb, wszystkiego byle by odszedł.
-Odebrało ci mowę?
Zacisnęłam mocno powieki, gdy ponownie się odezwał. W tym momencie wyglądałam na taką, jakby te słowa mnie raniły. Jakbym miała przez nie zaraz spłonąć, czy obrócić się w proch. Właściwie to byłoby wtedy i lepiej. Przynajmniej nie musiałabym znosić Louis'a i jego gadania.
-Halo! Ziemia do Victorii.-zaczął machać ręką przed moimi oczami, na co zrobiłam zeza.
Szybko wyswobodziłam się z jego uścisku i odwróciłam w stronę szatyna, by spojrzeć na jego twarz. Ta...nie wiem czego się spodziewałam. Jak zawsze ten idiotyczny uśmieszek.
-Skąd wiesz jak mam na imię Tomlinson? huh?Nie mówiłam ci nic o sobie.
-Mam swoje sposoby kochanie.- zaśmiał się. Tak ohydnie się zaśmiał.- Co słychać?
-Po co tu przyjechałeś hm?- skrzyżowałam ręce na piersi, gdy uniosłam brwi.
-Najpierw odpowiedz na moje pytanie.- złośliwie zrobił ten gest co ja.
-Radio!- warknęłam- No dawaj. Teraz twoja kolej. Gadaj.
-Nie mogę już przyjechać do laski, przez którą wczoraj rozjebałem auto?
-Louis przecież powiedziałam, że dam ci jakieś inne- wyrzuciłam zrezygnowana ręce w powietrze.
-I to jest pewne- oblizał usta- Tak w ogóle twoje imię w moich ustach brzmi bosko.
Nie panując nad swoimi ruchami, wywróciłam oczami.
-Słuchaj coś mi się nie wydaje żebyś tylko po to tu przyjechał. Więc kontynuuj swoją wypowiedź.
Nagle usłyszałam zbliżające się do nas głosy przyjaciół, na co szybko zareagowałam. Pociągnęłam klamkę od drewnianych drzwi, prowadzących nie wiadomo gdzie i złapałam Louis'a za kurtkę, by szybko wszedł do jakiegoś schowka razem ze mną. Obrót akcji zmienił się na taki jakiego bym nie chciała. Mianowicie: Tomlinson przylegał ciałem do mojego. Miał dłonie pomiędzy moją głową, a usta milimetr od moich. Czułam jego oddech, zniewalający oddech. Spojrzałam na jego wargi, które uformowały się w łobuzerski uśmiech.
-Co ty robisz?-spytał z dziwnym spokojem w głosie.
-Nie mogłam ryzykować. Nie chcę żeby moi przyjaciele, czy reszta uczniów cię zobaczyła.
-Uważasz, że jestem...
-Tak- ponownie spojrzałam na jego usta, które przypominały linijkę.
-Aułć?
-Miałeś kontynuować swoją wypowiedź, więc proszę...mam dużo czasu- odepchnęłam go od siebie. Dotykał kolanem mojego miejsca, intymnego miejsca więc...
-Jedziesz ze mną skarbie. Nie chce żebyś pisnęła policji czym się zajmuje.
-A co mnie obchodzą twoje wyścigi. Po co miałabym cokolwiek im mówić?
-Nie wierzę ci- syknął- Jedziesz do mnie/
-Nie...wszędzie tylko nie do ciebie- powiedziałam błagalnym tonem.
-A gdzie byś chciała, co?- uniósł brwi
-Nie wiem. Gdziekolwiek.
-Zastanów się.
-Um...jest jedno miejsce, gdzie dawno nie byłam.
-Konkrety.
-Konkretnie wesołe miasteczko- szeroko się uśmiechnęłam.
-Serio? Nie żartuj sobie, proszę- jęknął
-No weź, będzie fajnieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...
-Dobra. Tylko przestań to robić- wyrzucił ręce w powietrze, po czym minął mnie, wychodząc z pomieszczenia. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
"Wygrałam. Jeeeeej."
Ruszyliśmy w kierunku labiryntu stoisk, które najwidoczniej rozłożono niedawno. Ludzie tłoczyli się wokół. Rodziny i pary bawiły się. Wielu zgromadzonych trzymało słodko pachnące napoje-jakieś gęste koktaile o złotym kolorze.
-Na co chcesz iść?- spojrzał na mnie z lekkim zmieszaniem- Może być ta kolejka górska?
Skinęłam głową, jakbym zgadzała się z tym co mówi. Ale tak nie było.
"To śmieszne"
-Wiesz...-w końcu postanowiłam się odezwać- Nie wiem czy to jest dobry pomysł Louis.
-A co boisz się?- spojrzał na mnie rozbawiony.
- Nie o to chodzi...mogę puścić pawia na ciebie podczas jazdy, czego byś nie chciał.
-Masz rację- spojrzał gdzieś na jakąś atrakcje- Mam pomysł. Chodź.
-Okej?
Zaczęłam się rozglądać. Obok mnie grupa dziewczyn wrzucała plastikowe kuleczki do szklanych półmisków. Lśniły światła diabelskiego młynu. Ludzie śmiali się i przytulali.
Nagle Louis chwycił moją dłoń.
-Zamknij oczy. Poprowadzę cię.
-Dobrze- zamknęłam oczy.
Mimo, że nie ufam mu to nie miałam zamiaru podglądać. Weszliśmy na jakiś stopień, po czym słyszałam nasze kroki na blaszanym podeście.
-Uwaga, posadzę cię.
Zrobił to o czym mówił. Uniósł mnie i na czymś posadził. Chwilę później usiadł tuż za mną.
-Możesz już spojrzeć
Otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie. Zorientowałam się, że weszliśmy na karuzelę dla małych dzieci.
-Konik Louis? Czemu akurat konik?- zaśmiałam się cicho.
-Lubię te zwierzęta.
-Oh, tak? Jeździsz na nich?
-Czasem. To mnie odpręża. Wtedy mogę zapomnieć o świecie jaki mnie otacza, o wszystkich problemach, zmartwieniach-westchnął
-Wiem jak to jest- uśmiechnęłam się sama do siebie- To uczucie kiedy...wiatr rozwiewa twoje włosy. Ta prędkość jazdy, przez którą ci się wydaje, że możesz prześcignąć wszystko. Te rzeczy są naprawdę wspaniałe.
-Jeździłaś kiedykolwiek na koniach?
-Bardzo dawno.
-Kiedyś cię zabiorę do stadniny to mi udowodnisz- zaśmiał się.
Odwróciłam się do szatyna, by spojrzeć na jego twarz.
-Serio Louis myślisz, że "kiedyś" nadejdzie?- zrobiłam posmutniałą minę, nie wiedząc nawet dlaczego.
"To dziwne"
-Myślę, że tak- szepnął spokojny.
Odwróciłam się plecami do niego i uśmiechnęłam pod nosem.
"Może nie jest taki zły, na jakiego wygląda?"
Zorientowałam się, że ludzie przechodzący obok patrzeli na nas z uśmiechami.
"Aww","Oni są słodcy","Pasują do siebie". Kiedy słyszałam te słowa moje policzki przykrył rumieniec, co rzadko się zdarza. Wzięłam głęboki wdech, wracając tym samym do rzeczywistości.
-Powinniśmy zwolnić miejsce dzieciom Tomlinson.
Louis zszedł z zabawki, po czym stanął przede mną, czekając aż też to zrobię. W mgnieniu oka opuściliśmy karuzelę i udaliśmy się dalej wzdłuż stoisk.
Garstka świetnie bawiących się osób grała na automatach, jadła różnorodne słodycze i jeździła na samochodzikach, to właśnie tu Louis zatrzymał się, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem.
-Cóż...zgaduję, że chcesz tu iść- zaśmiałam się.
Szatyn złapał moją dłoń i splutł nasze palce na co się wzdrygnęłam i wytrzeszczyłam oczy. Co on robi?
Przenosiłam wzrok raz na niebieskookiego, raz na nasze dłonie.
-Idziesz?
Przełknęłam ślinę z dużą trudnością i przemogłam się, by iść z nim na samochodziki.
Louis przyjął od starego mężczyzny 6 żetonów, po czym mi je pokazał.
-Jeździsz ze mną, czy sama?- uniósł brwi, oblizując usta.
"Jak to mnie wkurza".
-Oczywiście,że sama durniu- wywróciłam oczami, wyrywając mu 3 plastikowe kółeczka i minęłam go.
Wsiadłam do małego, czarnego pojazdu i zapięłam pas bezpieczeństwa. Po skończonych czynnościach spojrzałam na Tomlinsona. Także siedział już w jednym z samochodzików.
Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający, że zabawę czas zacząć. Ruszyłam do przodu chcąc ominąć Louisa, który przez cały czas starał się na mnie wjechać. Po jakimś czasie udało mu się to, dlatego chciałam się odwdzięczyć tym samym. Wjechałam prosto w jego samochód, na co oboje podskoczyliśmy. Zaczęłam się śmiać.
-Gdzie się nauczyłaś taj jeździć, co?- zaśmiał się.
-Mam swoje sposoby- poruszałam dziwnie brwiami.
-Mhm z pewnością.
Włożyłam kolejny żeton do pojazdu. Mój pojazd ruszył i pojechałam przed siebie, mijając resztę ludzi także jeżdżących na tym co my.
Louis nie dawał za wygraną i wciąż podążał za mną. Po pewnym czasie stało się to dość uciążliwe.
"Teraz pokaże mu co potrafię"
Zaczęłam wymijać ludzi bardzo zwinnie,nie wpadając na nikogo. Chłopak cholernie się zdziwił. Gdy zobaczyłam jego reakcję, uniosłam jedną brew i przygryzłam dolną wargę. W mgnieniu oka niebieskooki wjechał na mnie z dużą prędkością.
-Co to miało być?!- wyrzuciłam ręce w powietrze, kiedy uformowałam usta w literę "o".
-Nauczka
-Co?!
-Nigdy nie próbuj być ode mnie lepsza, bo to zawsze się źle kończy- odjechał, śmiejąc się.
No jaki debil. On jest cholernie wkurzający. Taki wrzód na dupie. Ugh...
Nasza trzecia kolejka dobiegła końca. Wściekła jak i zarazem rozbawiona czekałam na niego przy jakimś słupku. W końcu zobaczyłam jak idzie w moją stronę, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
-Dupek- zmierzyłam go zabójczym wzrokiem.
-Życie skarbie-wzruszył ramionami.
Wywróciłam oczami już tysięczny raz tego dnia. Co on ze mną robi?
-Masz ochotę na watę cukrową hm?- zmniejszył odległość pomiędzy naszymi ciałami, przez co włączyło mi się czerwone światełko.
-Mhm-szybko odpowiedziałam, nie zważając na konsekwencje.
Poszliśmy do stoiska z różnymi słodyczami. Wszędzie było mnóstwo jabłek w karmelu, żelek różnych rodzajów, cukierków i przede wszystkim waty cukrowej. Louis zamówił dwie różowe jak ja mówię "pierzynki" i podał mi jedną z nich.
-Dzięki- oderwałam kawałek waty i włożyłam do ust.
-Chodź przejdziemy się- oznajmił.
-Okej- uśmiechnęłam się.
Mijaliśmy kolejne kolorowe stoiska ze słodyczami. Kiedy patrzyłam na te rzeczy robiło mi się cieplej w żołądku. Cukier rozprzestrzeniał się po moim ciele, co nie wróżyło nic dobrego.
Zjadłam ostatni kawałek waty, patrząc z boku na usta Tomlinsona. Są takie różowe, dosłownie jak ta "pierzynka". Nie mogłam przestać na nie patrzeć. Po chwili stanęliśmy przy jakieś małej fontannie i po chwili usiedliśmy na jednej z kilku ławek. Spojrzałam na ciemne niebo, na którym było mnóstwo gwiazd i okrągły księżyc.
-Powinniśmy już iść Tommo, bo mój tata na pewno się martwi.
-Tommo?- spojrzał na mnie.
Pomimo wieczoru jego niebieskie oczy błyszczały.
-Tak, od teraz będę cię tak nazywać- uśmiechnęłam się, nie kontrolując swoich ruchów i słów.
"Za dużo cukru".
Louis wstał i stanął tuż przede mną. Uniosłam głowę spotykając jego zaniepokojone spojrzenie.
-Wszystko dobrze?- uniósł brwi
Nie, oczywiście, że nie. Zaraz zrobię coś głupiego i to bardzo, jak zawsze kiedy zjem za dużo cukru. Zacznie mi odbijać. Będę żałować, że dałam się namówić na tą debilną watę cukrową.
-Tak, jest dobrze.
Podał mi rękę, dzięki czemu wstałam. Moje nogi lekko się ugięły, gdy spojrzałam na usta Tomlinsona.
Nie kontrolując swoich ruchów przylgnęłam do niego ustami. Zaczęłam go całować.
"Uspokój się. Wróć do świata realnego do cholery".
Tomlinson od razu zaczął odwzajemniać pocałunek.
"Idiota".
W końcu udało mi się opanować i odkleiłam się od niego.
-J...ja przepraszam. To przez cukier.
Szatyn oblizał usta, patrząc na mnie.
-Tak myślałem- szepnął z uśmieszkiem na twarzy- Tak ap ropo, dobrze całujesz.
Moje policzki przykrył rumieniec. Już drugi raz, niedobrze. Pomimo speszenia wywróciłam oczami.
-Tomlinson...
-Już nie Tommo?-ponownie się zaśmiał.
Uderzyłam do pięścią w ramię. Pogładził dłonią miejsce, gdzie został zadany cios udając, że cokolwiek poczuł.
-Bolało- nie przestawał się śmiać
-Mhm z pewnością. Cipa.
-Co ty powiedziałaś?
-Nie nic- zmrużyłam oczy, sztucznie się uśmiechając.
-Powtórz Williams.
-O moje nazwisko też już znasz.
-Powtórz.
-Moje nazw...
-Nie to-warknął- Nie irytuj mnie.
-Powiedziałam cipa. Zadowolony?- skrzyżowałam ręce na piersi.
-Ja cipa?- zaśmiał się ironicznie.
-Tak.
-Bo?
-Gówno- warknęłam
-Nie zachowuj się jak dziwka- wysyczał z jadem w głosie- Nie wiesz w co się pakujesz- przyparł mnie do jakiegoś słupa, co zabolało.
-Możesz mnie odwieźć?- powiedziałam niemal błagalnym głosem.
Tomlinson oderwał się ode mnie i ruszył w stronę samochodu. Ja cały czas byłam za nim. Nie chciałam, by znowu zrobił jakąś scenkę. Wystarczy ta. To było żenujące. Wszyscy się na nas patrzyli.
W przeciągu kilku minut znaleźliśmy się na miejscu. Szatyn odblokował drzwi. Weszłam do środka pojazdu, wygodnie siadając na fotelu. Po chwili ten idiota także usiadł na swoim miejscu. Skoncentrowany włożył kluczyk do stacyjki, po czym go przekręcił.
-Tylko się nie zesraj.
-Bądź cicho Williams-warknął.
Nic już nie mówiąc, przeniosłam wzrok na widoki za szybą. Nie mogłam znieść patrzenia na niego, a fakt, że byłam sam na sam z Louis'em wykańczał mnie. Czemu on taki musi być?
Szatyn odpali auto i ruszyliśmy w drogę. Westchnęłam patrząc na oddalające się wesołe miasteczko. Kiedy znikało z zasięgu wzroku spojrzałam na szybko przemijające, przerywane paski na aswalcie. To głupie, ale dzięki nim się uspokoiłam.
-Co jest z tobą nie tak, co?!.
Niechętni popatrzyłam na niego i uniosłam brwi.
-Ze mną?
-Tak, z tobą!
-Może po prostu nie odpowiada ci laska, która nie chce ci wskoczyć do łóżka od tak, co?!
-Uwierz, mogę mieć każdą.
Nie odezwałam się ani słowem. Nie miałam nic do powiedzenia. Cholernie mnie wkurzył. Nikt mnie tak nie irytuje jak on.
Nagle Louis znacznie przyspieszył, co przykuło moją uwagę. Spojrzałam na jego twarz, po czym na samochód jadący obok nas. Od razu wiedziałam o co chodzi. Wyścig.
"Faceci"
Ciało szatyna znacznie się spięło, co było dość widoczne. Przycisnął pedał gazu i gwałtownie zmienił biegi. Mijaliśmy z ogromną prędkością samochody, stojące na drodze. Szybkość auta wciąż się zwiększała.
-Louis...
-Cicho mała- warknął skupiony.
-Nie zabij nas- szepnęłam.
-Nie mam takiego zamiaru.
Wyprzedził czarnego Lange Rovera, po czym tego samego koloru Mercedesa. Przed nami był znak, pokazujący ostry zakręt, a Tomlinson nie zwalniał.
90m
-Louis
20m
-Louis!- krzyknęłam kiedy zobaczyłam zakręt.
Szatyn lekko zahamował, po czym przyspieszył. Zniosło trochę samochód na bok, jednak potem wróciło wszystko do normy.
"Skubaniec".
Auto, z którym szatyn się ścigał znalazło się dużo, dużo z tyłu.
Louis spojrzał na mnie triumfalnie, na co wywróciłam oczami...znowu. Przy nim ten ruch jest nieunikniony.
-Wygrałeś.
-Jak zawsze skarbie.
-Mhm...jasne- sztucznie się uśmiechnęłam, mrużąc oczy.
W końcu znaleźliśmy się przed ...moim domem.
Wytrzeszczyłam oczy, patrząc na niego.
"Nie wierzę"
-Znasz też mój adres?!
-Tak- obojętnie wzruszył ramionami.
-Po co ci mój adres do choler?!
-A to jest już moja sprawa.
-Ty chyba sobie ze mnie żartujesz Tomlinson.
-Wyjdź lepiej, bo jeszcze twój ojciec zauważy mój samochód.
Warknęłam wkurzona.
-Cześć!
Wyszłam z auta, trzepiąc drzwiami. Nie odwracając się usłyszałam ślizg opon.
Szybko weszłam do domu i zdjęłam Vansy.
-Victorio Williams, gdzie ty byłaś?
______________________________________________________________________
No to dodałam długi rozdział,żeby wam wynagrodzić długie czekanie.
Jak wam się podobał?
niedziela, 10 listopada 2013
Rozdział Trzeci
Siedziałam zamyślona patrząc na zegarek, bo oczywiście nie mogę wytrzymać do końca lekcji, z resztą jak pewnie każdy. Już za parę minut koniec "więzienia", akurat w sama porę mój mózg się wyłączył. Dzisiaj mam naprawdę duży problem z myśleniem, a tym bardziej jak odpływam gdzieś do swojego świata. Przez cały czas zastanawiam się nad dzisiejszym sms-em, którego dostałam od pana Tomlinsona. O co temu gościowi chodzi? Czemu nie zostawi mnie w spokoju? Psychol urwał się z choinki. Mam tylko nadzieję, że przyjaciele wraz z ojcem nie dowiedzą się o tym spotkaniu, bo nie lubię jak ktoś zamęcza mnie różnorodnymi pytaniami lub obdarza mnie jakże wspaniałymi szlabanami.
-Co ty jesteś taka dziwna?
Spojrzałam na Alison (przyjaciółkę), po czym obojętnie wzruszyłam ramionami.
-Victoria?
-Nie, czemu?
-Pewna jesteś, że wszystko w porządku?
-Al wiesz, że gdyby nie było to dowiedziałabyś się o tym jako pierwsza.- nie panując nad swoimi ruchami przewróciłam oczami.
-Panno Williams, czy jest coś o czym chciałabyś podzielić się z klasą?
-Nie pani profesor.
-Przesiadaj się do Lucasa, Victoria. Następnym razem pomyśl zanim będziesz chciała rozmawiać na mojej lekcji. Rozumiemy się?
-Tak, przepraszam.
Wstałam z krzesła, zabierając swoje rzeczy, by zająć miejsce w rzędzie przy oknie obok przyjaciela. Usiadłam na miejscu, gdzie miałam widok na parking i samochody, znajdujące się na nim. Jaki ciekawy widok.
Znudzona tą końcówką lekcji, bezczynnie przyglądałam się granitowemu asfaltowi. Po chwili miejsce, któremu się przyglądałam zajął czarny,sportowy pojazd. Mając złe przeczucia spojrzałam na auto, by przekonać się kto z niego wyjdzie. Moje czekanie przerwała wibracja telefonu, co oznaczało, że dostałam sms-a. Natychmiastowo zerwałam się do sprawdzenia wiadomości. Wyjęłam z kieszeni I phone'a, przejechałam palcem po wyświetlaczu, by go odblokować. Szeroko otworzyłam oczy, nie wierząc w to co widzę.
__________________________________________________________________________________
Od: Nr.nieznanyDo: Victorii
Wysłano: 18 listopada 2013, 14:30
Przyjechałem kochanie x
__________________________________________________________________________________
Wkurzona faktem, że jednak tu przyjechał szybko mu odpisałam.
__________________________________________________________________________________
Do: Nr.nieznanyOd:Victorii
Wysłano: 18 listopada 2013, 14:31
Po coś tu przylazł?! Radziłabym ci odjechać tym swoim auteczkiem zanim przykujesz wszystkich uwagę!
__________________________________________________________________________________
Sfrustrowana przez jego przyjazd gapiłam się w to samo auto co wcześniej. Nagle drzwi od samochodu zostały otwarte, a moim oczom ukazał się nie kto inny jak pan idealny Tomlinson. On naprawdę testuje moją cierpliwość.Lekko poddenerwowana zaistniałą sytuacją, zaczęłam wiercić się na krześle,
-Vic,wszystko dobrze?
-Ym,nie wiem -ponownie odwróciłam głowę w stronę samochodu i przygryzłam dolną wargę.
Ten dupek siedzi na masce i czeka...na mnie. Pomimo, że nie patrzyłam na Lucasa wiedziałam, iż próbuje odnaleźć punkt, na który się tak intensywnie patrze.
-To Louis Tomlinson
-Co?
-Nie wiesz kto to?- nie wierząc, że nie wiem o co mu chodzi, zrobił wielkie oczy.
-Nie- musiałam skłamać, bo nie chciałam żadnych pytań na jego temat- ale zapewne mi to zaraz wytłumaczysz.
-To numer jeden w wyścigach. Prawie nigdy nie przegrywa.
-Prawie?- ciekawa uniosłam brwi.
-Ta...bo wczoraj, znaczy dzisiaj nie dojechał na metę. Po prostu wyparował.
-Oh, czyli przegrał ten wyścig?
-Tak,ale jego kumpel próbuje coś wykombinować, żeby nie został zaliczony. Hmm, przegrał przeze mnie. To ma kretyn problem.
Wiem, że jest na mnie...wściekły? Nie,to słowo byłoby niedomówieniem. Jest na bank wkurwiony. Ciekawe jak zareaguje, gdy mnie zobaczy.
-Podziwiam gościa, ale ma spore wady.
Spojrzałam w jego oczy, zastanawiając się o co mu chodzi.
-Co masz na myśli?
-To, że ten gość bawi się dziewczynami. Nigdy nie był z żadną na serio. Dla niego liczą się tak jakby jednorazowe przygody.
-A skąd tyle o nim wiesz? Hmm?
Nic nie odpowiedział. W tej chwili stać go było na gapienie się, nic więcej.
-Nieważne.
-Panna Williams dostaje uwagę.
-Ale...-wyrzuciłam ręce w powietrze
-Trzeba było myśleć wcześniej.
Wytrącona z równowagi, mocno pociągnęłam za włosy, dając upust złości. Po chwili zorientowałam się, że dokładnie wczoraj taką samą reakcje miał Louis, więc nie omieszkałam dać sobie ręką w czoło. Czekaj...czy ja właśnie wypowiedziałam w myślach jego imię? Tak, stanowczo tak. Fuj.
Co on ze mną robi? Przez Louis'a tracę zdrowy rozsądek. To nielogiczne. Znowu to powiedziałam? Co jest ze mną nie tak? Hm, może powinnam spytać, czy z nim wszystko gra? Ugh...zaczynam być dziwna. Ogarnij się kobieto!
Moją rozterkę przerwał dzwonek. W samą porę, bo myślałam, że nie wytrzymam.
Wstałam z miejsca, biorąc do rąk swoje rzeczy, po czym postanowiłam zerknąć jeszcze raz przez okno.
Ten kretyn nie ruszył się chodź by na chwilę. Cały czas siedzi na masce samochodu.
Pokiwałam głową w tym samym momencie, co uniósł swoją, po chwili spotykając moją twarz. Na jego ustach pojawił się uśmiech, przez co wszystkie moje mięśnie się spięły. Szatyn zwinnie wstał i ruszył w stronę wejścia do szkoły.
O nie,nie,nie, jeszcze tego brakowało. Teraz wszyscy będą gadać, że wielki Louis Tomlinson przyjechał odwiedzić zwykłą dziewczynę, Victorię Williams. Wole nie myśleć co teraz będzie.
-Idziesz?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Alison. Spojrzałam zdezorientowana na czwórkę przyjaciół.
-Co? Gdzie?
-Victoria co jest dzisiaj z tobą?- Matt skrzyżował ręce i uniósł brwi.
-Wiesz....trochę mnie boli brzuch- starałam się wymyślić coś w co by można uwierzyć.
-Masz okres?- wypalił Matt.
-Jesteś głupi. Nawet jeśli tak to co z tego?
-Nie nic.
-Dokładnie. Teraz może chodźmy do...- przysunęłam się do Nicole, by powiedziała mi gdzie mają zamiar iść.-szatnia-do szatni-wszyscy się zaśmiali, na co ja także.
W przeciągu kilku sekund znaleźliśmy się w szatni. Zwinnie ściągnęłam z wieszaka swój czarny płaszcz po czym nałożyłam go na siebie, przedtem odwijając szyję szalikiem w czarno-białe wzory.
-Przychodzisz dzisiaj do mnie z Alison?
Uśmiechnęłam się do Nicole, śmiesznie poruszając przy tym brwiami- Mrrr...pewnie.
Po chwili wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-No wreszcie wróciłaś-Lucas poklepał mnie po plecach.
-Bardzo śmieszne- spojrzałam na rozbawionego Matt'a. Już setny raz dzisiejszego dnia przewróciłam oczami- chodźcie- wskazałam ręką na wyjście z szatni, za którym sekundę potem zniknęłam.
Nagle poczułam jak ktoś obejmuje mnie w pasie i kładzie brodę na ramieniu.
-Tęskniłaś?
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam do was sprawę, a mianowicie, ten kto oficjalnie czyta tg bloga niech doda się do witryny czytelników ;D
Następny rozdział pojawi się z soboty na niedziele :)
sobota, 26 października 2013
Rozdział Drugi
Przewróciło mi się w żołądku jak pomyślałam co może się ze mną stać. Obraz w głowie nie był za ciekawy, gdy szatyn wsadził mnie w worek i wrzucił do jeziora lub jak zrzucił z 20 piętra.
Ta...za dużo oglądam filmów z tego typu scen.
-Dziewczyno, czy do reszty cię popierdoliło?! Przez ciebie mam rozjebane pół auta!
-To nie moja wina.
-Kurwa, a czyja? To nie ja wlazłem prawie pod samochód!- cały czerwony machał rękoma .
Postanowiłam nic się nie odzywać...no bo co niby miałabym mu powiedzieć? Że jakiś psychopata chciał mnie najprawdopodobniej zgwałcić, zabić, a potem wrzucić do krzaków? Może i tak, jednak myślę, że to by go teraz najmniej obchodziło, jest zajęty opierdalaniem mnie.
-Jesteś winna auto i nie obchodzi mnie skąd je weźmiesz.
-Przepraszam? Ja winna?! Trzeba było się nie ścigać w takich miejscach jak to!
Złapał mnie za nadgarstek po czym szedł w stronę trochę wygniecionego Nissana Skyline GTR... Tak znam się na samochodach, bo w końcu ścigałam się...kiedyś, ale jednak.
-Gdzie mnie ciągniesz?- zadałam pytanie jakby to nie było oczywiste.
-Chcę mieć pewność, że nie zwiejesz- stanął przy drzwiach pasażera i je otworzył- wsiadaj- wepchnął mnie do środka pojazdu po czym go zamknął, naciskając czarny guzik przy kluczykach. Od razu w oko rzuciły się kolorowe przyciski i przede wszystkim srebrna butelka jak od gaśnicy, zwana nitrem.
Rozdrażniona i zirytowana faktem zamknięcia mnie w samochodzie "Tomlinsona", bezsilnie wrzasnęłam, wypuszczając na zewnątrz całą frustrację. Dlaczego nie przystałam na propozycję podwiezienia mnie pod dom przez ojca Alison? Hmmm...to pewnie dlatego, że zostałam tak wychowana. Ojciec zawsze powtarzał, by nigdy nie prosić o pomoc, jedynie dać sobie radę sama. On wszystko robił żebym wyrosła na dziewczynę, która nie da sobą pomiatać i większość rzeczy potrafi robić samodzielnie. Cóż, a teraz jestem tutaj i nie mam pojęcia co robić. To niesprawiedliwe.
Siedząc bezczynnie, zerknęłam na niebieskookiego chłopaka, który właśnie gadał przez telefon. Rozśmieszył mnie, gdy złapał się za grzywkę, ciągnąc ją i dając upust złości. Nieświadoma mojej reakcji, po raz pierwszy tej nocy się szczerze uśmiechnęłam. Kiedy zobaczył moją reakcję, posłał mi zabójcze spojrzenie, dlatego też się uspokoiłam, bo wiedziałam, że jest niebezpieczny i nie wiadomo co ze mną teraz zrobi. Przełknęłam z wielką trudnością ślinę, jakby była ciałem stałym, gdy niebieskooki szatyn skończył rozmowę i po chwili zdecydował się na wejście do lekko poturbowanego auta.
-Módl się, żeby odpalił.
Rzeczywiście zrobiłam o co kazał, choć wcale nie miałam zamiaru tego robić. Po 17 latach życia nadal potrafię sama siebie zaskoczyć. Na moje szczęście lub przeciwnie, samochód odpalił.
-Masz szczęście.
-Zawsze je mam.
-Jesteś taka tego pewna?
-Czemu miałabym nie mieć?
-No nie wiem...np,że spotkałaś mnie?
Kiedy uświadomiłam sobie co powiedział, moje serce dosłownie na co najmniej 3 sekundy przestało bić. Gdy postanowiłam zagłuszyć cieszę, rozchyliłam usta, aby coś powiedzieć, jednak zostały zamknięte jeszcze szybciej. Nie chciałam wypalić czegoś, co by zaważyło na moim bezpieczeństwie, czy chodź by życiu.
Spojrzałam na szczerzącego się szatyna i wywróciłam oczami. Jak można być taki jak on? Jest w nim coś...tajemniczego? Intrygującego? Seksownego? Jezus, Maria! Kobieto o czym ty myślisz?! Ocknij się, bo znasz gościa jedynie kilka minut i poza tym nie lubisz takich jak on!
-Odebrano ci mowę?
-Nie?- to zabrzmiało bardziej jak pytanie, ale to już trudno, dam sobie radę, tak samo jak oto ten okaz co siedzi obok mnie.
-Mhm- jego spojrzenie wróciło na kierownicę po czym upewnił się, że z autem wszystko dobrze...Znaczy w przenośni, bo nie nadaje się praktycznie do jazdy. Odwrócił się, by móc wyjechać z bilbordu i mnie gdzieś zawieźć. Właśnie co on zamierza ze mną zrobić?
-Gdzie mnie masz zamiar zawieźć?
-Podaj mi swój adres.
-Co? Nie!
-Cóż...widocznie chcesz odwiedzić moje mieszkanie.
-Co to to nie.
-To zepnij dupę i gadaj.
-Ten Street 69.
-Serio 69?
-Jesteś obrzydliwy!...typowy kutas.
-Słuchaj mnie mała dziwko! Nigdy więcej tak do mnie nie mów, jeżeli chcesz żyć!
Zamurowało mnie. Jak ten dupek może mi grozić?! Nigdy więcej.
-To lepiej ty mnie posłuchaj nabrzmiały fiucie...nic mi nie zrobisz...
-Jesteś taka pewna? Myślisz, że nikomu nic nie zrobiłem?
-Po pierwsze, nie masz się czym chwalić, a po drugie to nic mi nie zrobisz...po trzecie, wcale się ciebie nie boję.
-Może powinnaś zacząć?- uniósł brew do góry, czekając na moją odpowiedź, na którą się nie doczeka. Po prostu go olałam, przenosząc wzrok na teren za szybą.
-Możemy już jechać?- to moje ostatnie wypowiedziane zdanie tej nocy...przynajmniej w jego towarzystwie.
Bez jakiegokolwiek słowa, gwałtownie wyjechał, opuszczając połamany bilbord. Jego auto osiągnęło 200km/h w zaledwie minutę, co oznaczało, że to naprawdę dobre auto. Droga do niekoniecznie mojego domu dopiero się zaczyna, a mi już niedobrze. Głupia choroba lokomocyjna.
Prędkość auta wzrastała, na co moje ciało mocniej się spinało, wbijając w siedzenie. Popatrzyłam kontem oka na rozluźnionego chłopaka, który w przeciwieństwie ode mnie jest naprawdę zadziwiająco spokojny.Chociaż gdyby tak dłużej się zastanowić to też kiedyś mnie odprężało...i po co ja wracam do przeszłości? Nie ubolewaj tylko zapomnij.
-Zapnij pasy.
-Hmm...nie.
-Zapnij te jebane pasy, bo nie mam ochoty sprzątać po tobie mokrej plamy!
-Ugh...dobra.
Zafascynowany moją wypowiedzią, łobuzersko się uśmiechnął, poruszając brwiami.
-Jak ty mnie irytujesz "Tomlinson"- specjalnie zrobiłam cudzysłów w powietrzu i pokręciłam oczami- Jak można być tak wkurwiającym?
Zaśmiał się z mojej wypowiedzi, raz zerkając na mnie, a raz na przemierzaną drogę.
-Lepiej zajmij się prowadzeniem, bo chyba nie chcesz nas zabić.
Nagle przypomniałam sobie, że nie miałam się odezwać ani słowem...eh, przy nim to nie do wykonania.
-Nie pouczaj mnie...
-Weź się zamknij!
Spojrzał na mnie wściekły przez co dotarło do mnie, że powiedziałam to na głos, czego nie chciałam.
-Sorry?
-I ty mówisz, że ja jestem wkurwiający? Lepiej popatrz na siebie.
-Cokolwiek.
Zniechęcona pobytem sam na sam z "panem idealnym", starałam się zbytnio nie zwracać na niego uwagi, więc patrzyłam na krajobrazy za oknem. W przeciągu kilku minut zaczął coraz bardziej zwalniać, w końcu zatrzymując auto przed domem. Zerwałam się do odpięcia pasów, jednak zostałam zatrzymana.
-Co?- niezadowolona z spowalniania mojej drogi do ciepłego i miłego miejsca, warknęłam.
-Nie tak ostro kochanie...
-Nie mów tak do mnie, bo nim nie jestem!
Cicho się zaśmiał przez co uświadomiłam sobie, że kocha mnie wkurwiać.
-Pamiętaj, jeszcze się spotkamy.
-Cudownie, już nie mogę się doczekać.-w każdym słowie doskonale słyszalny był sarkazm.
Na mojej twarzy został namalowany sztuczny uśmiech, kiedy patrzyłam na jego wymądrzałą buźkę.
Wreszcie udało mi się odpiąć pasy i wreszcie opuścić tego idiotę. Mocno trzasnęłam drzwiami, wiedziałam, że to go wkurzy. Jego reakcja była taka sama jak przypuszczałam ...szarpnięcie za grzywkę. Przyznam szczerze...lubię się z nim drażnić.
Gdy upewniłam się, że odjechał, udałam się dwie ulice dalej, do mojego domu. Podałam mu zły adres, oops. Oczywiście zrobiłam to dla bezpieczeństwa rodziny, która jest najważniejsza w moim życiu.
Już po paru minutach znalazłam się przed niedużym domu o barwie waniliowego budyniu.
Od razu pomyślałam o jedzeniu...hmm, jestem głodna.
Szybkim krokiem podeszłam do ładnych, drewnianych drzwi po czym włożyłam klucze w zamek i ostrożnie go przekręciłam. Mam nadzieję, że uda mi się przekraść do swojego pokoju niepostrzeżenie, gdyż już był kwadrans po pierwszej, a miałam przyjść do domu punktualnie na pierwszą. Jak ojciec mnie zobaczy to mogę szykować się na miesięczny szlaban.
Po cichutku zdjęłam buty i powędrowałam wzdłuż ciemnego holu. Nagle w tym pomieszczeniu zostało zapalone światło, przez co podskoczyłam.
-Gdzie ty byłaś?
-Emily, nie strasz!- spojrzałam z wytrzeszczonymi oczami na swoją młodszą siostrę- gdzie tata?
-Pojechał do pracy.
-O tej godzinie?
-Ta, bo jakiś debil zdewastował bilbord i trochę ściany magazynu.
-Oh...a czy ty nie powinnaś spać?
-Mogę się tego zapytać i ciebie.
-Nieważne. Idę wziąć prysznic.
Zwinnie weszłam po schodach na pierwsze piętro po czym udałam się do swojego pokoju, by zabrać piżamę. Po zrobieniu tej czynności wreszcie znalazłam się w łazience. Zdjęłam z siebie nieświeże ciuchy oraz bieliznę i weszłam do kabiny prysznicowej. Na swoje ciało nałożyłam truskawkowy płyn, a na głowę miętowy szampon. Wszystko porządnie z siebie zmyłam po czym wyszłam z kabiny na zimne kafelki i obwinęłam się ręcznikiem. Podeszłam do umywalki, wzięłam do ręki szczoteczkę, którą zmoczyłam i wycisnęłam na nią pastę. W czasie mycia zębów przyszedł mi sms. Zdziwiona porą wysłania jakiejkolwiek wiadomości do mnie, odczytałam ją.
__________________________________________________________________________________
Od: nr. nieznany
Do: Victorii
Wysłano: 18 listopada 2013, 1:45
Widzimy się w szkole. T x
__________________________________________________________________________________
Pomimo, że numer nieznany doskonale wiedziałam kto wysłał mi tę wiadomość. Tomlinson.
To nie może wróżyć nic dobrego.
W co ja się wpakowałam?
Chciałam was przeprosić, że tak długo musieliście czekać na rozdział 2 i przepraszam za to.
Jeżeli was zawiodłam to nie chciałam tego zrobić.
Dziękuję za wszystkie wasze komentarze to dzięki nim mam wenę :D
poniedziałek, 14 października 2013
Rozdział Pierwszy
-Gdzie się tak śpieszysz?
Zniesmaczona tym zdaniem, odwróciłam się, by sprawdzić przez kogo zostało wypowiedziane.
Wysoki szatyn, spoglądał na mnie z przebiegłym uśmieszkiem namalowanym na twarzy. Moją uwagę od razu przykuły intensywnie niebieskie oczy, niczym spokojny ocean. Na oko 20-leni chłopak, uniósł brew, kiedy zaczęłam lustrować jego ciało, odruchowo przygryzając dolną wargę.
Ułożona grzywka w górę, podkreślała ostre rysy twarzy. Biała koszula, zapięta pod samą szyję, idealnie pasowała do jeansowej kurtki i czarnych spodni, opinających się na pośladkach. Głupio się przyznawać, ale ma lepszy tyłek ode mnie, co nie jest fair. Gdy mój wzrok zjechał na sam dół, zobaczyłam podwinięte nogawki, a do tego Vansy, także o kolorze czerni.Nie zajęło mi dużo czasu, aby spostrzec, że jest lalusiem i posiada duże ego. Pomimo, iż wpadł mi w oko, nie zamierzam zaczynać jakiejkolwiek znajomości, bo dam sobie rękę uciąć, że zadaje się z ludźmi, których nienawidzę lub nawet taką osobą jest.
-Podoba ci się to co widzisz?
-Odpowiedź na pierwsze pytanie: a co cię to? Nie twoja sprawa, a odpowiedź na drugie: D-U-P-E-K.
Wypowiadając ostatnie słowo, specjalnie robiąc przerwy pomiędzy literami, machałam mu palcem wskazującym przed nosem.
-Nie odzywaj się tak do mnie, bo...
-Grozisz mi?
-Tylko ostrzegam- przyciszył ton głosu przy wymówionym zdaniu, gdy zbliżył twarz do mojej.
-Hmm...ciekawe, a co możesz mi zrobić, cwelu?
-Co ty powiedziałaś?
-Trudno żebyś nie usłyszał jak masz twarz trzy centymetry od mojej.
Mocno złapał mnie za ramiona, co nie było miłym doświadczeniem, i gwałtownie przyparł mnie plecami do sportowego auta. Jego dłoń znalazła się tuż nad moją głową, gdy drugą trzymał mój bark, zwiększając siłę uścisku, przez co syknęłam z bólu.
-Nie zadzieraj ze mną, bo może się to źle dla ciebie skończyć, rozumiesz?!
Nie mogłam nic z siebie wydusić, jedynie wpatrywałam się w jego ciemniejące spojrzenie.
-Spytałem, czy rozumiesz!
-Tak.
-Teraz zejdź mi z drogi!
Po sekundzie zostałam uwolniona, dzięki Ci Panie.
Odwróciłam się do niego plecami, zrobiłam zeza przy okazji wietrząc język i zaczęłam iść przed siebie.
Przeciskając się przez tłum, lampiących się na moją osobę ludzi, zirytowałam się. Zaraz wypalą mi dziury w plecach i innych częściach ciała, jeśli nie przyspieszę kroku. Jeszcze ostatni raz odwróciłam się w stronę tego idioty, który właśnie wszedł do odpicowanego auteczka. Dupek. Dla dobra sprawy, zaczęłam biec.
~*~
Ciągłe chodzenie dało o sobie znać. Ból w nogach stawał się nie do wytrzymania, a nigdzie nie ma ławek, czy czegoś na czym można siąść. Właściwie to bym się raczej nie zatrzymała nawet na minutę w takiej okolicy jak ta. Wszędzie jakieś stare, poniszczone budynki. Już nigdy nie wybiorę tej drogi powrotnej. Masakra.
Idąc wzdłuż zapalonych lamp, zauważyłam stojącą przy jednej z nich zakapturzoną osobę. Starałam się ją ominąć, jednak bez powodzenia, gdyż wlazła mi pod nogi.
-Co do cholery?!
-Tęskniłaś...skarbie?- jednym ruchem zdjęła kaptur. Czarnowłosy chłopak, ten sam, którego wcześniej oplułam...świetnie! Jeszcze jego tu brakowało.
-Daj mi spokój!
-Nie tym razem, złotko.
Natychmiastowo podniósł mnie i zarzucił na ramię. Zaczęłam krzyczeć jak i wierzgać rękami oraz nogami, próbując zrobić cokolwiek w swojej obronie. Gdy to nic nie dawało, ugryzłam chuja w ramię z całej siły jaką teraz posiadałam. Wrzasnął z bólu i mnie rzucił na chodnik. Nie zabolało, ale to nie jest miłe uczucie upaść na tyłek z większej odległości niż parę centymetrów.
Szybko dźwignęłam się na nogi i zaczęłam uciekać od tego psychola, gdy ten sprawdzał rękę. Skręciłam w odosobnioną alejkę, prowadzącą nie wiadomo gdzie i nie zwracając uwagi na rozpędzone samochody, wbiegłam na ulicę. Jeden z nich zaczął ostro hamować, przez co robił paręnaście kółek, po czym wpadł w jakiś bilbord, gdy ja stałam jak zaczarowana. Po chwili usłyszałam trzask zamykanych drzwi, a następnie hamowanie drugiego auta.
-Widzimy się na mecie, Tomlinson!
Jakiś gość, zasalutował do wkurzonego szatyna po czym pojechał, przyspieszając swoim BMW.
Swój wzrok przeniosłam z niszczonego auta na idącego w moją stronę, wyprowadzonego i to ostro z równowagi, niebieskookiego.
No to oficjalnie jestem trupem.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
To za nami 1 rozdział ;D Jak wrażenia?
No to Wiktoria nieźle się wpakowała. Jak myślicie, co robi Lou?
Chciałam wam podziękować za wszystkie komentarze <3 One cholernie motywują do dalszego pisania ;D
A i mam pytanie: Wolicie dłuższe rozdziały, jednak rzadziej dodawane? Czy krótsze, częściej?
poniedziałek, 7 października 2013
Prolog
Jestem zwykłą siedemnastoletnią dziewczyną. No dobra choć dużo tak osób uważa, to chyba nie można mnie nazwać całkiem zwykłą, gdyż mieszkam w Mieście Grzechów, czyli Las Vegas. To jest naprawdę wspaniałe miasto pomimo tych wszystkich clubów nocnych, Casyn, z którymi są związane gry hazardowe. Moim zdaniem najgorsze są nielegalne wyścigi, które są najczęściej organizowane w pobliżu mojego adresu zamieszkania. Nie chciałabym spotkać osoby uczestniczącej w tej zabawie. Nie wyobrażam sobie siebie jako dziewczyna mająca jakąkolwiek styczność z taką osobą. Nie wiem czemu mam do wyścigów taką urazę, może dlatego, że kiedyś sama wzięłam w nich udział jeden, jedyny raz który okazał się olbrzymią porażką. Dwa lata temu zostałam złapana przez policję, a dokładniej mojego ojca, który w niej pracuje.
Na szczęście nic takiego poważnego się nie stało jak np: kilka miesięcy, lat spędzonych w poprawczaku , jedynie tygodniowy pobyt w nim przez taki kaprys mojego prawowitego opiekuna. Nie mam pojęcia jak to załatwił, ale jakoś mu się to udało. Po tej sytuacji całkowicie się zmieniłam, nie mając i tak innego wyboru, bo tata powiedział, że jeżeli się nie ogarnę to mogę pakować walizki. Czemu się tak zwierzam? Oczywiście muszę się rozgadać na mniej istotny temat. Dobrze, więc skończymy na tym, że mam na imię Victoria.
Jak zawsze na godzinę najpóźniej pierwszą musiałam znajdować się w domu,więc nie spiesząc się wracałam od mojej zaufanej przyjaciółki Alison. W tej chwili przechodziłam prze nieciekawą ulicę, koło której wybudowane są jakieś stare kamienice i nic prócz tego. Miałam oczy szeroko otwarte, bo nigdy nie wiadomo kto może wyskoczyć i mnie zabić. Gdy o tym pomyślałam, zaczęłam się śmiać w duszy. Ja i ta moja bezcenna wyobraźnia. Spokojnie nie jestem jakąś bojaźliwą dziewczynką, bojącą się własnego cienia. Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że praktycznie nic mnie nie ruszy. Może to trochę dziwnie zabrzmiało, jednak taka jest prawda.
Przechodziłam obok jakiegoś czynnego sklepu, co mnie zdziwiło, bo nigdy tu go nie widziałam. Cóż może jestem ślepa?
-Co złotko idziesz tak sama?-spojrzałam na idącego obok mnie chłopaka o kruczoczarnych włosach.
-Nie twoja sprawa dupku.-starałam się go jak najszybciej zbyć.
-Mmm zadziorna, lubię takie.
-Palancie odpieprz się!
Nagle zostałam przyparta do ściany sklepu. Rozśmieszona, spoglądałam na jego czerwieniejącą się z każdą sekundą twarz. Naprawdę ciekawy widok.
-Nie życzę sobie żebyś tak do mnie mówiła!
-Nie życzysz? Hah...rozśmieszasz mnie lamusie.
-Kurwa! Nie mów tak do mnie!
-Stary powtarzasz się.
-Szmata!- W tej chwili stał się czerwony do granic możliwości-Nie musisz być taką dziwką.
Dobra to teraz przegiął pałę. Nie pozwolę się dłużej obrażać.
Nie wahając się, naplułam na jego twarz i odepchnęłam. Widząc jak wściekły (aż żyłka mu wyszła), wyciera sobie policzek, który przed chwilą został przeze mnie mistrzowsko opluty, postanowiłam odejść od miejsca zdarzenia jakby nigdy nic. Moje nogi zgrabnie się poruszały po betonie (wiem ta moja szczerość), schodząc w dół uliczki.
-Jeszcze się spotkamy!-odwróciłam głowę w jego stronę po czym posłałam mu całusa.
-Okej, czekam.
Ponownie zajęłam się przemierzaną drogą. Skręciłam w lewo, wchodząc do następnej alejki, by szybciej znaleźć się w domu. Zmęczyłam się przez to party hard, nie no żartuję, po prostu takiego spotkania z głośną muzyką i pizzą.
Idąc na przód, usłyszałam czyjeś głosy. Musi się coś odbywać, a stwierdziłam to po stojących przede mną sporą liczbą ludzi. Ciekawa o co chodzi stwierdziłam, że nie zaszkodzi się przekonać. Podeszłam bliżej, przeciskając się przez ciała skąpo ubranych dziewczyn. Oczywiście jestem geniuszem i nie pomyślałam co tu się dzieje.
-Po prostu świetnie!-mam nadzieję, że śmierdzi tu sarkazmem.
Zdecydowanie niezadowolona przyjściem tutaj, zaczęłam się wycofywać. Nagle wpadłam na czyjeś, umięśnione ciało.
-Gdzie się tak śpieszysz?
_________________________________________________________________________________
Tralalala, no to jest prolog. Co o nim sądzicie? Hmmm?
Mam do was pytanie, a mianowicie, czy dacie radę dobić do 25 komentarzy jak pod zwiastunem jest ich 20 ;D
Gdyby wam się udało to byłabym szczęśliwa i to bardzo :D Wierzę w wasze możliwości!
sobota, 5 października 2013
Zapowiedź filmowa! Zapraszam!
Kochani piszcie w komentarzach, czy fajnie się zapowiada :D
Dodam prolog jak będzie ich 10-15 ;)
Mam nadzieję, że zwiastun się spodobał.
Subskrybuj:
Posty (Atom)